Niespodziewany sukces Gniewu Khana uświadomił Paramountowi, że Star Trek może być całkiem dochodowym przedsięwzięciem. Nic więc dziwnego, że postanowiono kuć żelazo póki gorące szybko podejmując decyzję o nakręceniu kolejnego pełnometrażu. Producenci postanowili pójść jednak o krok dalej powierzając całkowitą pieczę nad projektem (scenariusz i reżyserię) Leonardowi Nimoy’owi – odtwórcy roli Spocka! Można tylko wyobrazić sobie jaką kampanią reklamową samą w sobie stał się ten fakt. Nie oddalając się zbytnio od wydarzeń mających miejsce w Gniewie Khana Nimoy kontynuował wątek obarczając Kirka zadaniem odnalezienia i przetransportowania ciała Spocka – bohatera, który poświęcił swoje życie by uratować Enterprise przed zagładą – na jego ojczystą planetę Vulcan. Postawił tym samym na szali losu karierę admirała Kirka we Flocie oraz życie pewnej bardzo bliskiej mu osoby. Jakby tego było mało wplótł w te wydarzenia Klingonów chcących przejąć od Federacji sekrety Projektu Genesis. Film przyznam szczerze ogląda się z duża dozą zainteresowania, choć do poziomu poprzedniej części trochę mu brakuje. Nie przeszkodziło to oczywiście w osiągnięciu komercyjnego sukcesu i utwierdzenia tym samym producentów w przekonaniu do realizowaniu kolejnych sequelów.
Pomimo wielu zmian w kadrach realizatorskich jakie dotknęły Star Treka po drugiej części stanowisko kompozytora pozostało niezmienione. Dzierżący je James Horner stworzył bowiem do Gniewu Khana szalenie poprawną partyturę, która jakością, a nawet popularnością niewiele ustępowała tej goldsmithowej z pierwszego filmu. Ufność w możliwości świetnie prosperującego muzyka, któremu przecież Star Trek tak na dobrą sprawę otworzył bramy Hollywood wywiodła producentów, a przede wszystkim reżysera nieco na manowce. Jeżeli spodziewali się równie pasjonującej i porywającej muzyki w Search For Spock, to najwyraźniej nie do końca z efektu musieli być zadowoleni, gdyż obraz ten stał się już ostatnim z serii “kosmicznych podróży”, nad którym pracował Horner. Należałoby zatem zastanowić się nad przyczynami takiego stanu rzeczy.
Entuzjazm, który przepełniał Gniew Khana uleciał niczym powietrze z przedziurawionego balona, ostając się w W Poszukiwaniu Spocka jedynie resztkami (np. w Stealing the Enterprise). Dwa lata dzielące te obrazy zmieniły znacznie warsztat kompozytora, który pracując w międzyczasie nad Krullem i Brainstorm poddał go renowacji sprawiając, że entuzjazm ów zastępowany zostawał powoli misternie dopracowaną stroną techniczną kompozycji. Polepszyła się więc jakość orkiestracji oraz relacje na tle elektronika – orkiestra. Metodą coś za coś Star Trek przeszedł nieznaczną brzmieniowo, ale wielką technicznie metamorfozę. Magia muzyki Hornera rozwiała się pomiędzy rzemieślniczymi zabiegami, zmienił się bowiem także charakter kompozycji. Jest to już dzieło znacznie bardziej zamykające się w obrębie obrazu, spętane kajdanami ciążącej na nim ilustracyjności. Odczujemy to wyraźnie w prologu partytury (Prologue And Main Title), a szczególnie w utworach opiewających pobyt bohaterów na planecie Volcan: Returning to Volcan, The Katra Ritual. Remont nie objął zasięgiem tylko sfery warsztatu.
Jak dobrze pamiętamy Horner odrzucił całkowicie koncept muzyczny Goldsmitha kreując na potrzeby Gniewu Khana zupełnie nowy zestaw tematyczny. Przyjął się on nadzwyczaj dobrze, więc nic dziwnego, że paleta ta posłużyła mu przy trzecim pełnometrażu. Otrzymujemy zatem ten sam temat przewodni witający nas patetycznie w Prologue and Main Title i żegnający z lirycznym akcentem w End Title. Pojawienie się nowych wątków w filmie zmusiło Hornera do poszerzenia tego zestawu o kilka nowych na przykład o nową wersję tematu klingońskiego (Klingons). James wprowadzając nową melodię obrazującą tą wojowniczą rasę popełnił jednak fatalny błąd. Zrobił bowiem alternatywę, bardzo zresztą poronioną, do goldsmithowego Klingon Battle. Identycznie jak Goldsmith posłużył się etnicznymi instrumentami perkusyjnymi oraz orkiestrą z silną sekcją dętą. Tak samo znowu jak świętej pamięci maestro wkomponował w to wszystko potężną dawkę elektroniki. Z tego samego przepisu powstały jednak dwa skrajne smakowo dania , a to “kuchni” Hornera wcale apetycznie nie wygląda. Temat Klingonów obnaża jednak jeszcze inną ułomność. W konstrukcji W Poszukiwania Spocka zauważyć można pewną schematyczność. Przejawia się ona w automatycznym przypisywaniu tematowi przeciwnika roli fundamentu muzyki akcji. O ile w Gniewie Khana funkcję tą pełnił motyw Khana w Suprise Attack, to w Star Trek III akcja kreowana jest na bardzo ponurym ale i rytmicznym temacie klingońskim (np.: Klingons, Bird of Prey Decloaks). Horner powraca z tematem Klingonów falowo, wciskając pomiędzy niego rytmiczny underscore z charakterystycznym ośmionutowym motywem, który najczęściej obijał nam będzie się o uszy w Stealing the Enterprise.
Płytę zamyka bardzo intrygujący utwór – The Search For Spock. Nie jest to żadna suita tematyczna, czy coś w tym rodzaju, tylko popowa wersja tematu głównego Star Treka. W sumie nie ma co się dziwić, że Horner zdecydował się na tak marketingowy krok. Współcześni bywalcy dyskotek doskonale bowiem wiedzieli jak szalenie popularna była wtedy popowa przeróbka tematu głównego Gwiezdnych Wojen Williamsa. Cóż, skoro fani Gwiezdnych Wojen mogli bawić się przy tematach swoich ulubionych filmów, czemu wielbiciele Star Treka mieliby być gorsi pod tym względem? A i płyta przy okazji nabrała bardziej komercyjnego kształtu.
Komercja nie zawsze jednak idzie w parze z artyzmem. Choć W Poszukiwaniu Spocka arcydziełem muzycznym nie jest, nie można odmówić tej ścieżce poprawności gatunkowej. Prawdę powiedziawszy partytura Hornera jest tak poprawna, że aż za bardzo integralna z obrazem który zdobi. Można by ją określić mianem wysterylizowanego echa Gniewu Khana, który choć technicznie odrobinę prymitywniejszy, to o wiele bardziej interesujący i atrakcyjniejszy dla średniowymagającego miłośnika przygodowych partytur. Płyta GNP Crescendo kierowana jest głównie dla fanów serii oraz kompozytora. Myślę, że pozostałym również uszy nie zwiędną słuchając niej. 🙂
Inne recenzje z serii: