Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Leonard Rosenman

Star Trek: The Voyage Home (Star Trek: Powrót Na Ziemię)

(1986)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Rok 1979 zaznaczył się specjalnie w pamięci fanów Star Treka. Wtedy to bowiem ich ulubieni serialowi bohaterowie zawitali po raz pierwszy na dużych ekranach. Pojawienie się pełnometrażowego Star Treka nie tylko przysporzyło mu nowych wielbicieli, ale otworzyło producentom nowe możliwości łatwego i skutecznego żerowania na portfelach fanów. Nie dziwne zatem, że z czasem przyjęli oni taktykę “odcinania kuponów” produkując co kilka lat sequele. Niektóre z nich przypominały bardziej wydłużony odcinek serialowy niż konkretny film pełnometrażowy. Kielich goryczy przelał The Voyage Home, który stał się niejako parodią przygód kapitana Kirka i jego załogi. Scenarzyści (wśród nich także reżyser obrazu Leonard Nimoy) nie mając ewidentnie pomysłu na zagospodarowanie półtorej godziny taśmy filmowej postanowili umieścić bohaterów w XX wieku wyznaczając im niesłychane trudne zadanie… złapania wieloryba, który jako jedyna istota ziemska byłby w stanie porozumieć się z mającą zniszczyć w przeszłości Ziemię sondą niewiadomego pochodzenia. O dziwo film sprzedał się znakomicie, głównie dzięki rzeszom fanów, którzy dali się złapać na sprytną kampanię reklamową i ruszyli stadami do kin podbijając wpływy obrazu do 140 mln $.

Po legendarnej partyturze Goldsmitha do The Motion Picture producenci nie wiedzieć czemu porzucili świetnie sprawdzony talent tegoż kompozytora, dając pole do popisu innym twórcom. Batuta trafiła najpierw w ręce Jamesa Hornera (The Wrath Of Khan, The Search For Spock), potem dzierżył ją, krótko zresztą, Leonard Rosenman. Jaki był finalny efekt tych rotacji? Można powiedzieć, że Rosneman wczuł się doskonale w film i zaprezentował nam ścieżkę wprost proporcjonalną do jakości obrazu. W tym miejscu pozwolę sobie na małą anegdotkę. Kiedy pierwszy raz przesłuchałem płytę z muzyką do Star Trek: Generations byłem nastawiony bardzo krytycznie w stosunku do niej. Z czasem jednak zmieniłem swój pogląd, a obejrzawszy film utwierdziłem w przekonaniu, że to ciekawy materiał. Bazując na tych doświadczeniach w podobny sposób próbowałem podejść do Powrotu Na Ziemię. Niestety kilkukrotne przesłuchanie płyty z muzyką i obejrzenie filmu nie wpłynęły kojąco na moją krytyczną postawę w stosunku do niej, wręcz przeciwnie, ugruntowały mnie w przeświadczeniu o miernocie tego rzemiosła. Ale dość pustego narzekania, przejdźmy do konkretów.

Generalnym problemem partytury jest jej klimat. Zagorzali fani rdzennego, goldsmithowego Star Treka rozczarują się zapewne kompozycją Rosenmana. Pomijając temat przewodni serii autorstwa Alexandra Courage’a, który otwiera także i tą ścieżkę, reszta materiału z jakim przyjdzie nam obcować przypomina zwykłe plumkanie i brzdękanie ilustrujące przeciętny, familijny film przygodowy, mniej więcej taki jakie serwują nam publiczne telewizje w niedzielne popołudnia. Temat główny omawianej partytury doskonale obrazuje ten problem (Main Title, Home Again/End Credits). Sielanka jaka się z niego wylewa, potęgowana bijącymi dzwoneczkami w tle odbiega dalece od tego co mieliśmy okazje usłyszeć w poprzednich ścieżkach, a utwory Chekov’s Run i Hospital Chase utwierdzą nas w przekonaniu co do nietuzinkowości Powrotu Na Ziemię. W przypadku tego ostatniego tracku winą możemy obarczać tylko i wyłącznie filmowców, którzy chcąc najwyraźniej rozbawić publiczność zaserwowali nam iście “Benny Hillowską” sekwencję pogoni po szpitalu. Kolejną, równie istotną wadą jest bardzo ilustratorski under i action score (The Whaler, Crash – Whale Fugue). Obcowanie z nimi wiązać się musi z koniecznością posiadania sporego pokładu cierpliwości w zanadrzu.

Mówiąc o negatywach Powrotu Na Ziemię można by było ułożyć na ich podstawie pokaźnych rozmiarów litanię. Pozwolę sobie jednak oszczędzić dalszej wyliczanki “zonków” i przejdę bezpośrednio do pozytywnych aspektów tejże kompozycji. Takowymi są z pewnością dwa utwory współtworzone przez Leonarda Rosenmana i grupę “The Yellowjackets”. Market Street i Ballad Of The Whale, bo to o nich mowa, idealnie wtapiają się w stylistykę amerykańskiej muzyki popularnej lat osiemdziesiątych. Utwory te z biegiem czasu stały się kultową wizytówką grupy, odtwarzane często i gęsto na falach radiowych całego świata. Docenić w końcu należało by wydanie płyty. 36 minut “original score” jaki jest nań zawarty nie molestuje nas nadmierną ilością “ciężkostrawnego” materiału, za co wydawcom jestem niezmiernie wdzięczny.

Co tu dużo mówić, Powrót Na Ziemię to najgorsza startrekowa partytura z jaką miałem okazję obcować. O ile w filmie wywiązuje się ze swoich ilustratorskich obowiązków dostatecznie, o tyle na płycie jest mało interesującym, wręcz nieapetycznym daniem, którego skosztowania raczej nie polecałbym. Trochę szkoda, że nie zaangażowano Goldsmitha do pracy nad tym filmem. Znając jego specyficzne umiejętności pisania świetnych ścieżek do przeciętnych filmów zapewne nie rozczarowalibyśmy się jego wizją Powrotu….

Inne recenzje z serii:

  • Star Trek: The Motion Picture
  • Star Trek: The Wrath of Khan
  • Star Trek: The Wrath of Khan (expanded)
  • Star Trek: The Search for Spock
  • Star Trek: The Search for Spock (expanded)
  • Star Trek: Final Frontier
  • Star Trek: Final Frontier (expanded)
  • Star Trek: The Undiscovered Country
  • Star Trek: The Undiscovered Country (expanded)
  • Star Trek: Generations
  • Star Trek: Generations (expanded)
  • Star Trek: First Contact
  • Star Trek: First Contact (expanded)
  • Star Trek: Insurrection
  • Star Trek: Insurrection (expanded)
  • Star Trek: Nemesis
  • Star Trek: Nemesis (Deluxe Edition)
  • Star Trek: The Next Generation
  • Star Trek: Voyager
  • Star Trek: Deep Space Nine
  • Star Trek: Enterprise
  • Star Trek: Enterprise (Canamar, Regenerations)
  • Star Trek (2009)
  • Star Trek: The Deluxe Edition
  • Star Trek Into Darkness
  • Star Trek Into Darkness: The Deluxe Edition
  • Star Trek Beyond
  • Star Trek Beyond: The Deluxe Edition
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze