Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Star Trek: Final Frontier – Expanded Score (Star Trek: Ostateczna granica)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-06-2013 r.



Sukces pierwszego pełnometrażowego widowiska osadzonego w fikcyjnym świecie Gene’a Rodenberry’ego niewątpliwie przyczynił się do wielkiego hype’u na serię Star Trek. Apogeum tego szału nastało wraz z końcem lat osiemdziesiątych i trwało nieprzerwanie przez ponad dekadę. Liczne kontynuacje kinowych przygód załogi Enterprise, kolejne seriale oraz tak zwane „expanded universe” serii, sprawiły, że o muzycznej spuściźnie tego zjawiska można pisać niebywałych rozmiarów elaboraty. Niestety, przez wiele lat nie przywiązywano większej wagi do jej promowania. Owszem, wraz z nowymi filmami, czy pilotami kolejnych seriali, pojawiały się również okolicznościowe soundtracki. Niemniej jednak, wydawcy traktowali je bardzo przedmiotowo, umieszczając na krążkach tylko namiastkę godnego uwagi materiału. Przekonali się o tym wszyscy ci, którzy kupili jubileuszowe wydanie ścieżki dźwiękowej do Star Trek: TMP. Szkoda, że wtenczas poprzestano tylko na tym jednym filmie, a przez kolejną dekadę kwestia muzyki do filmów i seriali spod znaku towarowego Star Trek była systematycznie ignorowana przez wszystkie większe firmy fonograficzne.



Dopiero sukces filmu J.J Abramsa dał impuls do głębokich zmian na tym polu. W ciągu zaledwie czterech lat posypały się dziesiątki różnego rodzaju albumów zestawiających kompletny lub prawie kompletny materiał muzyczny do filmów, seriali, gier i innych elementów trekowego uniwersum. Jednym z najbardziej oczekiwanych był „expanded score” z piątej części filmowego cyklu Star Trek. Wytwórnia La-La Land Records, zgodnie ze swoją najnowszą polityką, postanowiła obłożyć album limitem do 5 tysięcy egzemplarzy. Niemniej jednak całość rozeszła się w błyskawicznym tempie, a liczne głosy fanów domagających się wznowienia dały impuls kolejnej placówce – wytwórni Intrada – do podjęcia kroków w celu reedycji tego soundtracku. I tak oto, niespełna dwa lata po premierze „expanded score”, Intrada wypuściła dokładnie ten sam album tylko z inną poligrafią i już bez wiążącego ręce fanów, limitu. Mając już zatem cały kontekst powstania albumu skupmy się na chwilę na historycznym tle angażu Goldsmitha.



Kompozytor powrócił do serii po blisko dziesięcioletniej absencji. A wszystko zaczęło się od problemów finansowych Gniewu Khana. Budżet był tak skąpy, że postanowiono zacisnąć pasa angażując „taniego” natenczas Jamesa Hornera. Z oczywistych względów przywołano go również do tablicy zabierając się za realizację sequela tego filmu – W poszukiwaniu Spocka. Gdy zmieniono nieco konwencję serii idąc w bardziej komediową stronę, kierujący nowym projektem Leonard Nimoy, postanowił zwrócić się o pomoc do swojego przyjaciela Leonarda Rosenmana. O efektach tej współpracy żal cokolwiek pisać, ale faktem stało się rozdarcie serii na trzy skrajnie różne pod względem muzycznym fronty. Powrót Goldsmitha warunkowany był więc nie tyle potrzebą zwrócenia się ku pierwocinom widowiska, ale odświeżenia go – wprowadzenia nowej jakości do zbaczającej z obranego kursu, serii. Pytanie tylko czemu akurat Goldsmith, a nie Horner lub ktoś zupełnie inny? Autor oprawy do pierwszego Star Treka, pisząc temat przewodni do serialu Następne Pokolenie, pokazał reżyserującemu Ostateczną granicę, Williamowi Shatnerowi, że ma olbrzymią wyobraźnię przestrzenną i doskonale rozumie konwencje filmu. Czy faktycznie dokonał przełomu?

O artystycznych i funkcjonalnych aspektach tej ścieżki rozpisywałem się już przy okazji recenzji regularnego wydania. Nie wiedzę więc sensu analizowania tego na nowo. Wszystko jednak sprowadza się do ogólnego przekonania, że Goldsmith podołał zadaniu. I w jakikolwiek sposób jego język muzyczny nie powielałby schematów z podejmowanych w tym samym czasie innych zleceń, jest to partytura dobrze odnajdująca się w obrazie, świetnie korzystająca z nakreślonych wcześniej koncepcji i dająca wiele pozytywnych wrażeń mierzącemu się z nią słuchaczowi. Słuchaczowi, który do tej pory zadowolić się musiał tylko niespełna czterdziestominutowym materiałem umieszczonym na regularnym wydaniu soundtracku. Czy pozostałe, niepublikowane dotąd, 35 minut potrafiło w znaczącym stopniu polepszyć jakość odbioru tej partytury? Jak się okazuje, niekoniecznie. O tym jednak w dalszej części recenzji.



Nie dziwi fakt, że Jerry Goldsmith postanowił odstawić w niepamięć dorobek dwóch poprzednich kompozytorów, skupiając się w głównej mierze na własnej wizji tej opery kosmicznej. Fabuła filmu dała sposobność do licznych powrotów tematycznych, na przykład w wątkach Klingonów, czy też w postaci głównej fanfary otwierającej obraz. Była to również okazja do stworzenia pięknego tematu przewodniego o dużym ładunku emocjonalnym i niezwykłej eteryczności. Także religijny aspekt nowego przedsięwzięcia zrodził potrzebę spojrzenia na historię bohaterów Enterpirse transcendentnym okiem. W ten oto sposób otrzymaliśmy kolejny liryczny temat – temat wyciągający tę kompozycję ze szpon sztampowej nieco muzyki akcji. W przeciwieństwie bowiem do późniejszych prac, większość muzyki, jaka powstała do Ostatecznej granicy, to nieodzowna towarzyszka dialogów i scen plenerowych. Dzięki temu mamy ciekawą, psychologiczną próbę wejścia w nastroje i charaktery ścierające się na ekranie. Regularne wydanie soundtracku pomijało ten aspekt z dosyć oczywistego względu – brakowało tam tak lubianej przez zwykłego słuchacza dynamiki. Nie oznacza to tym samym, że niepublikowany do tej pory score, brzydko mówiąc, zanudza. Wręcz przeciwnie.



Słuchacze przyzwyczajeni do regularnego albumu będą mocno zdziwieniu chaosem panującym na ich albumie. Czemu? Rozszerzony score wprowadza dużo ładu, ale i klika zmian w znany już nam materiał. Wszystko dzięki oryginalnej filmowej prezentacji ścieżki Goldsmitha. I tak oto mamy okazję w pełnej krasie wysłuchać fragmentów początkowej fanfary (The Mountain) lub też muzyki akcji zdobiącej ostatnie sceny filmu Shatnera (Let’s Get Out Of Here Part 1 i 2). Tracklista poszerzonego wydania udowadnia ponadto, że wydawcy regularnego soundtracku za nic sobie mieli materiał z pierwszej połowy filmu, pomijając właściwie wszystko poza rzeczoną fanfarą. A szkoda, bo znaleźć tam można kilka ciekawych utworów.



Jednym z nich będzie na przykład spokojne, kameralne wręcz, wykonanie tematu przewodniego Ostatecznej granicy (Not Alone, Cosmic Thoughts). Znalazło się tam również kilka mocnych fragmentów akcji – nie odkrywających w żadnym stopniu nowych kart tej partytury, ale fascynujących aranżami i wykonaniem. Do moich ulubionych zaliczam temat Klingonów z Target Practice. Odrobinę świeżości (choć nie oryginalności) przynosi Raid on Paradise, gdzie do głosu dochodzi bardziej przygodowy Goldsmith. Nie trudno tu przy okazji doszukać się koneksji z popełnioną w tym samym czasie partyturą do trzeciej części Rambo. Podobne wrażenia pozostawia po sobie krótkie Well Done oparte na charakterystycznej rytmicznej teksturze. Mówiąc o teksturach nie sposób pominąć dwóch znaczących dla filmu fragmentów – Free Minds oraz The Birth. Jest to klasyczne studium underscore’ingu Goldsmitha, które choć na płycie szału nie robi, to w filmie sprawuje się wręcz wybornie. Tyle jeżeli chodzi o „expanded score”.



Dołączona do wydania druga płyta, to standardowa już prezentacja zremasterowanego oryginalnego albumu. W ramach bonusu dołączono również sześć dodatkowych utworów przestawiających między innymi alternatywną wersję utworu The Mountain, a także filmowe źródło piosenki The Moon’s A Window To Heaven. Jest to miła niespodzianka dla wszystkich koneserów takich „smaczków”. Więcej radości sprawią jednak książeczki dołączone do albumów La-Li i Intrady – obszerne i bogate w ciekawe informacje i analizę track-by-track.



Wiele lat ścieżka dźwiękowa do Ostatecznej granicy nie znajdowała u mnie należytego zrozumienia. Irytował głównie brak oryginalności i zaniżanie poziomu niewątpliwego klasyka, jakim był pierwszy filmowy Star Trek. Dopiero wejście w istotę tej partytury otworzyło mi oczy na jej bogactwo tematyczny i stylistyczne. I choć Ostateczna granica nie jest na pewno highlightem w twórczości Goldsmitha, niemniej jednak zdecydowanie warto poświęcić jej tych kilkadziesiąt minut swojego życia. Nie będzie to czas zmarnowany.


Inne recenzje z serii:

  • Star Trek: The Motion Picture
  • Star Trek: The Wrath of Khan
  • Star Trek: The Wrath of Khan (expanded)
  • Star Trek: The Search for Spock
  • Star Trek: The Search for Spock (expanded)
  • Star Trek: The Voyage Home
  • Star Trek: Final Frontier
  • Star Trek: The Undiscovered Country
  • Star Trek: The Undiscovered Country (expanded)
  • Star Trek: Generations
  • Star Trek: Generations (expanded)
  • Star Trek: First Contact
  • Star Trek: First Contact (expanded)
  • Star Trek: Insurrection
  • Star Trek: Insurrection (expanded)
  • Star Trek: Nemesis
  • Star Trek: Nemesis (Deluxe Edition)
  • Star Trek: The Next Generation
  • Star Trek: Voyager
  • Star Trek: Deep Space Nine
  • Star Trek: Enterprise
  • Star Trek: Enterprise (Canamar, Regenerations)
  • Star Trek (2009)
  • Star Trek: The Deluxe Edition
  • Star Trek Into Darkness
  • Star Trek Into Darkness: The Deluxe Edition
  • Star Trek Beyond
  • Star Trek Beyond: The Deluxe Edition
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze