Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Star Trek: First Contact – complete score (Star Trek: Pierwszy kontakt)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 08-06-2013 r.



Nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem twórczości Jerry’ego Goldsmitha. Szanuję go za jego gigantyczny wkład w rozwój muzyki filmowej, a i jest wiele partytur, do których ochoczo i często powracam. Najczęściej chyba do tych, które kształtują muzyczne uniwersum Star Treka. Niekwestionowany klasyk – tak mogę w dwóch słowach wyrazić mój stosunek do pięciu wspaniałych kompozycji, jakie stworzył na potrzeby tej serii. Oczywiście największym dokonaniem była, jest i chyba już na wieki pozostanie oprawa muzyczna do pierwszego filmu. Arcygenialny temat przewodni, polichromatyczność muzyczna i niewybredna stylistyka – to nie ewenement w twórczości, ale w ogóle domena warsztatu Goldsmitha. Warsztatu, który później przelewał się będzie wizerunek pozostałych czterech partytur z tej serii. I choć niewiele się o nich mówi w kontekście wielkich dokonań Jerry’ego, jedna z nich jest w moim mniemaniu dziełem godnym najwyższego uznania. A tą pracą jest Star Trek: Pierwszy kontakt. Czemu akurat ona?



Oszczędzając leniwym lektury popełnionej kilka lat temu recenzji, przytoczę tylko krótki wniosek. Wydany nakładem GNP Crescendo soundtrack, oferował co prawda przebojową, ale krótką przygodę z tą partyturą. Niespełna czterdziestopięciominutowa podróż po meandrach muzyki ósmego Star Treka, to jak lizanie cukierka przez szybę wystawową. Ile smaczków kryje się w najdrobniejszych szczególikach tej kompozycji wie tylko ten, kto swojego czasu zmierzył się z krążącym po sieci bootlegiem. Bootlegiem zestawiającym cały nagrany na potrzeby filmu materiał. Do niedawna była to jedyna możliwość nadrobienia owej zaległości. Ale oto nastała era nowych Star Treków J.J. Abramsa i coś w branży tąpnęło. Wiele wytwórni postanowiło sobie dorobić zabierając się za wznawianie lub też publikowanie rozszerzonych, tudzież kompletnych edycji trekowych soundtracków. Na fali tego entuzjazmu postanowiła surfować również wytwórnia GNP Crescendo, która zrobiła dobrze wszystkim tym, którzy z utęsknieniem czekali na jedyne słuszne wydanie Pierwszego Kontaktu. Tym oto sposobem, w kwietniu ubiegłego roku, na rynku ukazał się limitowany do 10 tysięcy egzemplarzy krążek z całością materiału, jaki posłużył do zilustrowania filmu Jonathana Frakesa.



Właściwie zakup tego wydania był dla mnie swoistego rodzaju obowiązkiem. Dzięki krążącemu po sieci bootlegowi muzykę i tak już znałem w najdrobniejszych szczegółach, więc jakiekolwiek nowe doznania nie wchodziły w grę. Niemniej miałem pewne oczekiwania, a te oscylowały głównie wokół jakości dźwięku oraz dołączonej do albumu książeczki. I tutaj doznałem drobnego rozczarowania. Obiecywany remaster, jeżeli faktycznie miał miejsce, nie przyniósł szałowych doznań. W wyciąganym kompresorami materiale nadal słychać drobne szumy, a pojawiające się w tle skrzypnięcia krzeseł w dalszym ciągu stanowią niechciane elementy faktury muzycznej. Podobne zaniedbania widać w poligrafii całego wydania. Grafika jest, łagodnie mówiąc, tandetna. Klasyczne czcionki, nieumiejętne kadrowanie, słaby nadruk na krążku… to wszystko sprawia wrażenie jakobyśmy trzymali w rękach jeden z bootlegów, a nie profesjonalnie zaprojektowany i przygotowany album. Szkoda, aczkolwiek nie zwykłem kupować płyt dla poligrafii tylko dla muzyki, a ta w pełni mnie usatysfakcjonowała.



Mam świadomość tego, że nie każdy czytający ten tekst miał styczność z bootlegiem, więc pokrótce postaram się odpowiedzieć na pytanie, czemu to wydanie jest tak istotne. Przede wszystkim daje sposobność przekonania się, że kompozycja Goldsmitha… a raczej Goldsmithów (bo część partytury pisał syn Jerry’ego, Joel), to twór świetnie operujący na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze ścieżka dźwiękowa doskonale wtapia się w realia dziejące się na ekranie. Wątek Borgów asymilujących Enterprise stworzył pole do zaistnienia wielu ciekawych, mrocznych tematów. Nie mniej interesujące wydają się „ciężkie” underscore’owe frazy, sprowadzające partyturę do tak lubianych przez fanów Goldsmitha, eksperymentów z surowym brzmieniem elektronicznym. Z drugiej strony mamy ciekawe tło historyczne – powrót do początków podboju kosmosu. Nie mogło zabraknąć tu nutki mistycyzmu, a także pewnego rodzaju patosu wypływającego z tego doniosłego dla ludzkości wydarzenia. To wszystko rzecz jasna ma swoje odbicie w partyturze do Pierwszego kontaktu – muzyce, która paradoksalnie równie dobrze radzi sobie poza obrazem Frakesa.




Większość z nas zapewne zdążyła już zauważyć, że regularne wydania partytur Goldsmitha oscylowały wokół najdłuższych utworów. Co ciekawe, nie były one poddawane jakimś wymyślnym zabiegom edycyjnym. Po prostu z kompletu nagranego materiału wybierano ten najdłuższy, ergo najlepszy, i umieszczano go na krążku. Nie inaczej było w przypadku Pierwszego kontaktu. Na tapetę, poza standardową fanfarą i muzyką napisów końcowych, wzięto właściwie wszystkie najbardziej rozbudowane utwory akcji. Poza drobnymi wyjątkami. Co ciekawe, regularne wydanie zdaje się skupiać w głównej mierze na wątku Borgów, gdyż to właśnie stamtąd wychodzi najwięcej tematów. Poza tym, to właśnie potyczka z przedstawicielami tej rasy angażuje potężny aparat wykonawczy, brzmi najbardziej spektakularnie i co najważniejsze, tworzy klimat ścieżki. Mimo tego, na pierwotnym soundtracku zabrakło wiele interesujących fragmentów, które warto w tym miejscu przytoczyć. Na pierwszym miejscu plasuje się rewelacyjna aranżacja głównego tematu cyborgów w Search for the Borg. Snujące się w tle smyczki i ciężkie, leniwe waltornie, kreują atmosferę grozy, której apogeum następuje w Retreat. Metaliczne sample wtórujące instrumentom perkusyjnym doskonale komponują z operującymi na niskich wartościach dęciakami. Dzięki temu, śmieszny skądinąd filmowy image Borga, zyskuje tutaj swoje mroczne, polichromatyczne oblicze. Niemniej pełnię grozy tego przeciwnika odkrywamy dopiero w utworze Smorgasborg, gdzie leniwie snujący się temat wzbogacono o ciekawe aranże na trąbkę. Zupełnym przeciwieństwem tego wykonania jest rytmiczny utwór akcji Borg Montage. Tak na dobrą sprawę każdy utwór poruszający problematykę asymilacji Enterprise ma w sobie coś ciekawego i unikatowego. Ale pamiętajmy, że jest to tylko jeden wątek całej historii przedstawionej nam w ósmym pełnometrażu Star Treka. Co więc z pozostałymi?



W pierwszym albumie, to, co dzieje się na powierzchni planety pozostaje głównie w domyśle. W sumie nie ma w tym nic dziwnego. Sporo scen zwierających dialogi po prostu przemilczano muzycznie. Stąd też Goldsmith wyprowadza liryczny temat Zaframa i w typowy dla siebie sposób ilustruje skomplikowaną historią tego człowieka. Kompozytor nie ukrywa, że skupił się na projekcie Feniksa i to właśnie jemu poświęca swoje najładniejsze melodie. Kompletne wydanie soundtracku oferuje nam jeden z ciekawszych i najważniejszych fragmentów z kluczowej sceny filmu. Jeżeli do tej pory nie potrafiliście znaleźć powodu, dla którego warto sięgnąć po „complete score”, to niechaj tym powodem będzie genialna fanfara z Flight of the Phoenix. Ten sześciominutowy utwór serwuje nam przekrój przez praktycznie każdą płaszczyznę emocjonalną partytury. Kumulowane od pierwszych sekund napięcie, wraz z rozwojem akcji przeistacza się w triumfalny, pełen patosu pochód wieńczony spektakularną orkiestrową kulminacją. A to dopiero połowa rzeczonego utworu. Dalej jesteśmy świadkami kolejnych wynurzeń, tym razem już bardziej przypominających typowe rzemiosło akcji z warsztatu Goldsmitha.



Płytę dopełniają trzy alternatywne utwory, które z pewnością zainteresują koneserów odkrywania smaczków związanych z instrumentacjami. Jest to niewiele w porównaniu do tego, co oferowały nam bootlegi. Ale lepszy rydz niż nic.



Być może przemawia przeze mnie wielki entuzjasta tego typu muzyki, ale moim zdaniem nie sposób przejść obojętnie obok kompletnego wydania Pierwszego kontaktu. Dla każdego fana Star Treka lub miłośnika twórczości Goldsmitha jest to pozycja wręcz obowiązkowa. Niestety ocenę końcową pomniejszę o wspomniane wyżej ułomności techniczne i zaniedbania, jakich dopuścił się wydawca.


Inne recenzje z serii:

  • Star Trek: The Motion Picture
  • Star Trek: The Wrath of Khan
  • Star Trek: The Wrath of Khan (expanded)
  • Star Trek: The Search for Spock
  • Star Trek: The Search for Spock (expanded)
  • Star Trek: The Voyage Home
  • Star Trek: Final Frontier
  • Star Trek: Final Frontier (expanded)
  • Star Trek: The Undiscovered Country
  • Star Trek: The Undiscovered Country (expanded)
  • Star Trek: Generations
  • Star Trek: Generations (expanded)
  • Star Trek: First Contact
  • Star Trek: Insurrection
  • Star Trek: Insurrection (expanded)
  • Star Trek: Nemesis
  • Star Trek: Nemesis (Deluxe Edition)
  • Star Trek: The Next Generation
  • Star Trek: Voyager
  • Star Trek: Deep Space Nine
  • Star Trek: Enterprise
  • Star Trek: Enterprise (Canamar, Regenerations)
  • Star Trek (2009)
  • Star Trek: The Deluxe Edition
  • Star Trek Into Darkness
  • Star Trek Into Darkness: The Deluxe Edition
  • Star Trek Beyond
  • Star Trek Beyond: The Deluxe Edition
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze