Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Dennis McCarthy

Star Trek: Enterprise

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Właściwie powinienem tą recenzję zatytułować samym Enterprise. Pod taką bowiem nazwą serial figurował przez pierwsze trzy sezony. Żadnego logo Star Treka na powitaniu, tylko fabuła, uświadamiająca widza, że to co ogląda jest wynikiem już ponad 30-letniego szaleństwa amerykańskiej widowni na punkcie Gwiezdnych Podróży. Po fenomenalnym Następnym Pokoleniu, dobrej Stacji Kosmicznej i równie udanym Voyagerze, szefostwo Paramountu postanowiło raz jeszcze wydoić tą mlekodajną krowę, tym razem wykładając pieniądze na widowisko umiejscowione w przeszłości – w czasie, gdy ludzkość dopiero rozpoczyna swój program podróży międzygwiezdnych. Idea, trzeba przyznać była piękna i zachęcająca dla większości fanów Treka, niestety już pierwszy sezon nowego przedsięwzięcia zaczęły zżerać przeróżne wewnętrzne choroby i słabości. Do grona najbardziej znaczących zaliczyć trzeba poważne nieścisłości względem dziejących się później serialów i filmów. Sama załoga prototypowego Enterprise’a z kapitanem Archerem na czele bardzo topornie przekonywała do siebie, zupełnie jak scenariusz, częstokroć balansujący na granicy banału, a wręcz absurdu. Powstałe do 2005 roku cztery sezony Enteprise ugruntował tylko wielu sceptyków w przekonaniu, że Star Trek powoli się już wyczerpuje.

Na równi pochyłej, wraz z samą serią od pewnego czasu staczała się również jego warstwa muzyczna. Działająca już od kilkunastu lat w Trekowym biznesie „wielka trójca” (Dennis McCarthy, Jay Chattaway oraz Ron Jones) powoli zaczęła wypalać się w swoim fachu. Nie dziwne. Ludziom mającym za sobą prawie pół tysiąca zilustrowanych odcinków nie trudno o rutynę i brak dalszych pomysłów. Mimo tego, pieczę nad ilustracją pilota i kilku kolejnych odcinków do Enterprise powierzono najbardziej doświadczonemu z tego tria, Dennisowi McCarthy’emu. Na pewnym etapie progresu prac nad widowiskiem, producenci postanowili zainwestować również w innych kompozytorów jak: Bell, Kiner, Frizzell, a nawet Tyler. Niestety, jak to już w przypadku muzyki serialowej bywa (a nade wszystko w Star Treku), jeżeli wydaje się okolicznościowe soundtracki, to zazwyczaj sięga się do materiału z pierwszych odcinków. Wypuszczony nakładem Decca krążek daje więc swoim słuchaczom sztampowy, 45-minutowy podkład muzyczny jakich w swoim życiu McCarthy popełnił już wiele.

Zanim jednak wpadniemy w trans wyćwiczonych do granic możliwości ilustracyjnych tricków kompozytora, przeżyjemy traumatyczny szok… przynajmniej ta część słuchaczy, która nie miała jeszcze do czynienia z serialem. Chodzi mianowicie o temat otwierający, który po raz pierwszy w historii trekowych periodyków został… piosenką! Wesoła inicjatywa studia przyjęła się z ogólną krytyką fanów, którzy w większości stwierdzili, że temat orkiestrowy byłby lepszym rozwiązaniem niż jakiś song. W sumie nie ma się czemu dziwić tym żalom, bowiem do zdobienia czołówki wybrano lukrowaty kawałek Russella Watsona Where My Heart Will Take Me, ładnie brzmiący na tle przewijających się patetycznych obrazków, ale zupełnie mijający się z klimatem serialu. Płyta serwuje nam dwie wersje tej piosenki. Pełną, słyszaną na początku i skróconą, zamykającą krążek.

Reszta materiału zawarta na dysku, to już „original score”. Może zbyt surowo oceniłem go na starcie, nazywając kolejnym sztampowym dziełem McCarthy’ego. Owszem jest on robiony na schematach, niemniej, tak jak większość pilotażowych opraw ma też swoje dodatnie cechy w postaci świeżych tematów i trzymanej na jako takim poziomie słuchalności. Sama paleta tematyczna nie robi wielkiego szału. Trzon melodyjny stanowią tu dwa podobne do siebie lejtmotywy – patetyczny Enterprise’a oraz trzymany w równie podniosłym tonie motyw kapitana Archera – pojawiające się zresztą w ścieżce niezmiernie rzadko. Hegemonem jest tu wszechogarniający underscore i muzyka akcji, pisane oczywiście na ogranych schematach. Charakterystyczną cechą tego pierwszego jest leniwy spacer trąbek i smyczek po całej oktawie, bez większego ładu i składu, tego drugiego natomiast, robienie hałasu wszystkimi dostępnymi środkami muzycznego wyrazu w rytm militarystycznych werbli. Trudno tu wyróżnić jakieś kawałki, wszystkie zdają się bowiem zlewać w jedną całość, tworząc długi potok dźwiękowy tylko miejscami przykuwający na chwilę uwagę.

Po raz kolejny zatem wypadałoby skierować pytanie do wydawców. Po co zapychać na siłę krążek mało absorbującym materiałem z początkowych epizodów, jak równie dobrze można byłoby zrobić składankę „the best of”, gdzie słuchacz mógłby porównać sobie w ładnie zmontowanych suitach dzieła kilku kompozytorów pracujących nad serialem? Całe szczęście sytuację ratują, pojawiające się w sieci od czasu do czasu bootlegi z wybranych odcinków Enterprise’a, gdzie nierzadko mamy do czynienia z muzyką o niebo lepszą od tej zawartej na oficjalnym dysku. Przykładem niech będzie oprawa z „Canamar” w wykonaniu Briana Tylera. Cóż, albumu Decci polecał raczej nie będę, no chyba że zagorzałym fanatykom serii… Ale oni już prawdopodobnie mają go w swojej kolekcji. 😉

Inne recenzje z serii:

  • Star Trek: The Motion Picture
  • Star Trek: The Wrath of Khan
  • Star Trek: The Wrath of Khan (expanded)
  • Star Trek: The Search for Spock
  • Star Trek: The Search for Spock (expanded)
  • Star Trek: The Voyage Home
  • Star Trek: Final Frontier
  • Star Trek: Final Frontier (expanded)
  • Star Trek: The Undiscovered Country
  • Star Trek: The Undiscovered Country (expanded)
  • Star Trek: Generations
  • Star Trek: Generations (expanded)
  • Star Trek: First Contact
  • Star Trek: First Contact (expanded)
  • Star Trek: Insurrection
  • Star Trek: Insurrection (expanded)
  • Star Trek: Nemesis
  • Star Trek: Nemesis (Deluxe Edition)
  • Star Trek: The Next Generation
  • Star Trek: Voyager
  • Star Trek: Deep Space Nine
  • Star Trek: Enterprise (Canamar, Regenerations)
  • Star Trek (2009)
  • Star Trek: The Deluxe Edition
  • Star Trek Into Darkness
  • Star Trek Into Darkness: The Deluxe Edition
  • Star Trek Beyond
  • Star Trek Beyond: The Deluxe Edition
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze