Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Giacchino

Star Trek Into Darkness – The Deluxe Edition (Star Trek W ciemność)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 04-12-2014 r.

Pamiętamy sytuację, gdy po premierze „odświeżonego” przez J.J. Abramsa Star Treka, a nade wszystko po ukazaniu się albumu soundtrackowego zestawiającego niewiele ponad trzy kwadranse oprawy muzycznej, pojawiły się liczne apele fanów o kompletne wydanie tej partytury. Na takowe nie musieliśmy długo czekać. Dokładnie rok po ukazaniu się regularnego wydania soundtracku, nakładem Varese Sarabande opublikowano edycję „Deluxe”, gdzie na dwóch krążkach umieszczono rzeczony complete score. Ów delikates stał się swoistego rodzaju fenomenem rynkowym, czego świadectwem było momentalne wyprzedanie całego pięciotysięcznego nakładu. Gdy na horyzoncie pojawił się sequel, wszystko wskazywało na to, że historia zatoczy koło. Oto bowiem w okolicach premiery filmu W ciemność Star Trek Robert Townson wypuścił na rynek skromny, niespełna 45-minutowy album przemawiający w imieniu 1/3 materiału muzycznego nagranego na potrzeby widowiska. Sprytne, nie? Wiadome stało się, że za jakiś czas podejmie on próbę sprzedania tego samego produktu po raz wtóry – w kolejnym ekskluzywnym wydaniu. No właśnie… Ekskluzywnym…



I tutaj można doszukiwać się przyczyn troszkę „gorszego” odbioru kompletnego Into Darkness. Dokładnie rok po premierze filmu, idąc po najmniejszej linii oporu, szef Varese Sarabande zapakował materiał z sesji nagraniowych na dwóch kompaktach, dorzucił do pakietu skromną książeczkę z kilkoma fotosami i umieszczając w zwykłym plastikowym opakowaniu kazał sobie za to płacić jak za zboże. Owszem, nawet i tak podłe wydanie znalazło swoją niszę, wszak nie oprawa graficzna, a muzyka gra tutaj pierwsze skrzypce. Niemniej jednak zapał w opróżnianiu półek sklepowych był już wyraźnie mniejszy. Do tego stopnia, że nawet w pół roku po premierze na magazynach zalegała jeszcze prawie połowa z sześciotysięcznego nakładu. Jest się czemu dziwić? W moim odczuciu nie, gdyż po tak niedopracowanym „exclusive” pozostał wyraźny niesmak.



Ale jak już wspomniałem wcześniej, nie oprawa graficzna daje świadectwo o efekcie pracy Michaela Giacchino tylko muzyka sama w sobie. A co do takowej raczej nie powinniśmy mieć większych obiekcji. W ciemność Star Trek to świetnie skonstruowana akcja, korzystająca z klasyki gatunku pełną gębą, choć nie pozostająca wobec niej zupełnie bierna. O walorach estetycznych i artystycznych tej pracy w całościowym ujęciu świetnie wypowiedział się swojego czasu Paweł Stroiński w swojej recenzji wydania regularnego. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko odnieść się do różnic, jakie czekają potencjalnego odbiorcę – słuchacza chcącego wymienić podstawowy krążek na ów specjał sygnowany aż nazbyt patetycznie brzmiącym „The Deluxe Edition”.


Już wychodząc z sali kinowej można było zauważyć, że album soundtrackowy jest tylko wycinkiem troszkę większej idei muzycznej Michaela Giacchino. Ale czy totalnie nieprzemyślanym? Tutaj można polemizować. Jasne, krążek nie rozpieszcza nas ilością materiału, ale jego konstrukcja pozwala zajrzeć właściwie w każdą najbardziej newralgiczną przestrzeń partytury. Nie pozostawia przy tym większych niedopowiedzeń, jak to miało miejsce w przypadku pierwszego Star Treka. Przykładem może być początek filmu, gdzie jesteśmy świadkami nieudolnej interwencji załogi Enterprise na planecie Nibiru, której kultura i cywilizacja jest dopiero w powijakach. Prawie pieciominutowa sekwencja wprowadzająca znalazła swoje miejsce na regularnym wydaniu albumu, zupełnie zresztą, jak muzyka zdobiąca patetyczny finał tej sceny. Wydawcy słusznie pominęli utwory zalegające w tle dyskusji bohaterów nad moralnym aspektem ich czynów. Może nie wpłynęłoby to w znacznym stopniu na zmniejszenie dynamiki, ale pod względem strukturalnym byłoby to po prostu powtarzanie pewnych znanych już nam treści.



Wejście z przytupem w zwariowane tempo, jakie narzuca W ciemność Star Trek temperuje nieco refleksyjne, trochę minimalistyczne London Calling, które w kompletnym wydaniu doczekało się upragnionego przez fanów rozbudowania. Faktem jest, że London Falling niewiele nowego wnosi do znanej nam już sekwencji. Jego obecność daje jednak szersze spojrzenie na temat Harrsiona, który w dalszej części partytury stanie się kluczową równoważnią dla heroicznej fanfary z tematu przewodniego. Najbardziej cieszy jednak obecność koncertowej suity Ode To Harrisom, która jeszcze przed premierą filmu podbijała całe Internety. Metodyczne budowanie melodii w iście glassowskim stylu skwitowane jest spektakularnym orkiestrowym finałem, który potęgą brzmienia zawstydza nawet filmowy oryginał. Równie zasadne wydaje się umieszczenie na krążku kolejnej koncertowej suity, tym razem odnoszącej się do wątku Vengeance – kosmicznego pancernika Federacji – broni ostatecznej w walce z Klingonami. Ode to Vengeance to nie tylko przeniesienie na karty partytury poważnego nastroju panującego wokół tego tajnego projektu, ale i jeden z wyznaczników muzyki akcji. Jest to podstawa formująca takie albumowe utwory, jak Ship to Ship, bądź też Earthbound and Down.



I właściwie gdyby tymi dodatkami uzupełniono podstawowy album, nawet nie spoglądałbym z łezką w oku na opisywany tu Deluxe. Pewnie, że koło nosa przeszłoby mi rozbudowane Klingon Chase i Harrison Attack. Obszedłbym się zapewne smakiem po nieobecności wielu zacnych fragmentów akcji, ot chociażby takich, jak Man vs. Blaster, Hallway Fight, czy Earthbound and Down w wersji nietkniętej edytorską gilotyną. Finalna konfrontacja i tak praktycznie w całości znalazła się na regularnym krążku Varese. Czego by mi natomiast brakowało? Prawdopodobnie suity końcowej w pełnej, kinowej krasie. Ale bardziej chyba owej przestrzeni, jaką da się odczuć słuchając tegoż dwupłytowego specjału. Materiał na nim zawarty wydaje się bardziej składny, paradoksalnie właśnie dzięki obecności underscore rozładowującego emocje lub subtelnie tworzącego napięcie. Deluxe wydaje się również barwniejszy pod względem tematycznym. Nie dość, że częściej napominana jest główna fanfara, to na dodatek zaliczamy po drodze kilka dosyć miłych aranży motywu Spocka i Uhury.

Wszystkie te argumenty mogą skłonić miłośnika serii lub entuzjastę twórczości Giacchino do zakupu rzeczonego specjału. Mogą, ale nie muszą. Podła polityka wydawnicza Townsona skutecznie podcina skrzydła nawet tym, którzy odżałowali cenne portrety Władysława Jagiełły i Kazimierza Wielkiego w imię wyższych celów. I choć cenie sobie samą idee pojawienia się na rynku tejże kolekcjonerskiej edycji, to osobiście postanowiłem pozostać sercem przy moim skromnym, tańszym, ale jakże cieszącym ucho, regularnym wydaniu.

Inne recenzje z serii:

  • Star Trek: The Motion Picture
  • Star Trek: The Wrath of Khan
  • Star Trek: The Wrath of Khan (expanded)
  • Star Trek: The Search for Spock
  • Star Trek: The Search for Spock (expanded)
  • Star Trek: The Voyage Home
  • Star Trek: Final Frontier
  • Star Trek: Final Frontier (expanded)
  • Star Trek: The Undiscovered Country
  • Star Trek: The Undiscovered Country (expanded)
  • Star Trek: Generations
  • Star Trek: Generations (expanded)
  • Star Trek: First Contact
  • Star Trek: First Contact (expanded)
  • Star Trek: Insurrection
  • Star Trek: Insurrection (expanded)
  • Star Trek: Nemesis
  • Star Trek: Nemesis (Deluxe Edition)
  • Star Trek: The Next Generation
  • Star Trek: Voyager
  • Star Trek: Deep Space Nine
  • Star Trek: Enterprise
  • Star Trek: Enterprise (Canamar, Regenerations)
  • Star Trek (2009)
  • Star Trek: The Deluxe Edition
  • Star Trek Into Darkness
  • Star Trek Beyond
  • Star Trek Beyond: The Deluxe Edition
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze