Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Patrick Doyle

Thor

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 26-07-2011 r.

Kiedy Marvel wziął się za robienie filmów na poważnie, postanowiono wyprodukować jak najwięcej obrazów związanych z grupą tzw. Avengers. Do tej grupy należeli między innymi Tony Stark (znany lepiej jako Iron Man), Kapitan Ameryka, Hulk oraz… nordycki bóg piorunów, Thor. Na temat zielonego zmutowanego stwora nakręcono dwa filmy, jeden w reżyserii samego Anga Lee z Erikiem Baną w roli głównej, drugi z Edwardem Nortonem. Tony’ego Starka zagrał (dwukrotnie już) sam Robert Downey, Jr. w filmach wyreżyserowanych przez Jona Favreau, zaś przygody Kapitana Ameryki nakręcił Joe Johnston i czekają już na premierę w kinach. Także syn Odyna doczekał się wreszcie ekranizacji swoich przygód. Do dość poważnej i nawet prestiżowej listy twórców adaptacji komiksów Marvela dołączył szekspirowski reżyser i słynny aktor Kenneth Brannagh. Udało mu się zebrać przy tym świetną obsadę, Thora zagrał w sumie nieznany Chris Hemworth, ale poza tym w ekipie aktorskiej były takie gwiazdy jak Stellan Skaarsgard, Natalie Portman (która stwierdziła, że Kenneth Brannagh reżyserujący adaptację komiksu to coś tak absurdalnego, że po prostu musi w tym zagrać) Idris Elba (znany z serialu The Wire i z małej rólki w American Gangster Ridleya Scotta), a rodziców Thora zagrali Anthony Hopkins (który nie znał się w ogóle na komiksie, ani na mitologii, a wziął rolę Odyna dlatego, że spodobały mu się relacje ojca z synem w scenariuszu) i dawno nie widziana na ekranie, namówiona przez córkę, Rene Russo.

Od początku swej reżyserskiej kariery (czyli od Henryka V) Brannagh współpracuje ze swoim kolegą z teatru Patrickiem Doylem. W ciągu kilkudziesięciu już lat ich współpracy reżyser zaczął być bardzo szanowany, zwłaszcza za swoje adaptacje sztuk Szekspira (w tym wyjątkowo odważnego Hamleta, jako jedyny nie usunął żadnej sceny z tragedii), a Doyle zdążył między innymi zilustrować adaptację czwartej części przygód Harry’ego Pottera. Pracy nad ilustracją Thora kompozytor jednak zbyt dobrze nie wspomina. Niezależnie od tego, co obmyślili sobie z reżyserem, producenci narzucili mu „nowoczesne brzmienie”. Zdanie to, chyba zresztą słusznie przeraziło fanów i znawców muzyki filmowej, bo oznacza to nienawidzone przez wszystkich ostinata, tematykę a la Transformers. Dla kompozytora, który wykształcił własny styl narzucenie takiego brzmienia to oczywiście wielki ból. Jak więc z tego wybrnął?

Brannagh mówi, że jednym z najważniejszych elementów tej historii dla niego było napięcie między dwoma światami, tym na Ziemi i boskim światem Asgardu, gdzie rządzi Odyn. Doyle miał zapewne za zadanie uspójnić historię. Jego score jednak także można podzielić na dwie części, lecz tym razem granica przebiega gdzieś indziej. Pierwszą z nich jest to, co moglibyśmy określić jako muzykę epicką/muzykę akcji, drugą z nich jest muzyka dramatyczna. Materiał na albumie został ułożony chronologicznie. Na początku i na końcu zdecydowanie przeważa ten pierwszy „świat”. Jak już wspomniałem, Szkota zmuszono do zastosowania się do nowych trendów w muzyce filmowej, więc właśnie ten materiał najbardziej odwołuje się do konwencji stworzonej przez Hansa Zimmera i jego imperium Remote Control. Chyba najbardziej ewidentne jest to w temacie Asgardu, który najlepiej słyszymy w takich utworach jak Sons of Odin, Ride to Observatory czy następujące po tym Ride to Jotunheim. Doyle, jako kompozytor zdecydowanie inteligentny i wykształcony, bardzo umiejętnie zapowiada go w Prologue. Materiał ten niewiele się różni od typowego RCP, zwłaszcza tego porządniej zorkiestrowanego, które jest domeną chociażby Steve’a Jablonsky’ego. Transformers mogły być na pewno temp-trackiem, z którym kompozytor musiał sobie jakoś poradzić. Poziom orkiestracji (i wykonania, w końcu muzykę wykonuje London Symphony Orchestra) jest oczywiście na wyższym poziomie niż w przypadku sztandarowego stylu ze stajni Zimmera. Istnieje także muzyka akcji, pierwszy raz na albumie uświadczymy ją w Frost Giant Battle, które zaczyna się od razu od inspiracji Królem Arturem niemieckiego kompozytora. Oczywiście, o ile nawiązania do melodii a nawet struktury ścieżek „nowoczesnych” są obecne w tych fragmentach (tak tutaj, jak i w najdłuższym na płycie The Compound), to zdarzają się momenty, gdzie klasyczne wykształcenie i techniczna przewaga Doyle’a przeważają nad stylistyką przyjętkompozytorami ze stajni, jak na końcu tego utworu, gdzie pojawia się całkiem niezła fanfara.

Z drugiej strony mamy muzykę wolną i bardziej emocjonalną, zajmującą głównie środek albumu. Tutaj już tak wielu odniesień do stylistyki RCP nie ma i, co ciekawe, właśnie ten materiał (który chyba głównie ze względu na jego ilość, na albumie po prostu przynudza) najlepiej wypada w filmie. Muzyka akcji co prawda tak jak muzyka tych kompozytorów ze stajni Zimmera z nieco wyższej półki – dobrze podkreśla te sceny i buduje napięcie, ale to właśnie materiał emocjonalny pokazuje lepiej (choć nie jest to najlepsza ścieżka Doyle’a w karierze), na co stać szkockiego kompozytora jako twórcę muzyki filmowej. Godny polecenia jest na przykład Science and Magic, który jest swoistym tematem miłosnym, zresztą wątek relacji między Thorem a jego ukochaną na Ziemi, czyli graną przez Natalie Portman Jane, został subtelnie rozwiązany przez samego reżysera. Innym przykładem, jest przepiękne, subtelne, ale jednocześnie intensywnie dramatyczne Forgive Me. Melodia jest prosta, ale śliczna, a sposób w jaki Doyle niespiesznie buduje intensywność jest znakomity. Być może tak by mogła brzmieć nawet muzyka akcji, gdyby nie wtrącili się producenci (czy była to interwencja ludzi samego Marvela czy studia, niestety nie wiadomo; tak samo nie wiadomo, choć nie podejrzewałbym go o to, czy oczywiście swej ręki nie przyłożył do tego sam reżyser).

Końcówka albumu rozkłada się ciekawie – najpierw triumfalny kawałek, prawie fanfarowe Thor Kills the Destroyer, potem akcyjne Brothers Fight. Po muzyce akcji dochodzi do emocjonalnego rozwiązania fabuły, czyli pięknego Letting Go i Do You See Jane?. Ostatnie na płycie Earth to Asgard jest praktycznie powtórką z Prologue. Ścieżka Doyle’a nie jest bynajmniej doskonała, ani nawet bardzo dobra. Pomijając już zbyt długi album, gdzie materiał emocjonalny zaczyna po prostu w pewnym momencie słuchacza nudzić, nawiązania do stylistyki Zimmera (nie spodziewałem się wymieniać nazwiska Niemca tak często w jednej recenzji i to dotyczącej dzieła człowieka, który pisał muzykę do adaptacji Hamleta czy Frankensteina!). Nie jest to bynajmniej muzyka zła, o nie. Napisana jest profesjonalnie, poniżej pewnego poziomu Patrick Doyle po prostu nie schodzi. Doskonale rozumiem, że odwołania do nowej konwencji były wymuszone, ale nie zmienia to faktu, że Thor to w karierze Patricka Doyle’a jednak rozczarowanie.

Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Doctor Strange
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze