Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler, Danny Elfman

Avengers: Age of Ultron (Avengers: Czas Ultrona)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-05-2015 r.

Gdy w roku 2012 świat obiegła informacja, że Brian Tyler otrzymał angaż do Iron Mana 3, nikt nie przypuszczał, że rozpoczęty wówczas romans z kinem Marvela potrwa jeszcze kilka lat. Jeszcze tego samego roku zastąpił Cartera Burwella przy drugiej części Thora, co pozwoliło przypuszczać, że muzyczny styl Tylera przypadł do gustu włodarzom studia. Wyrazem tego był znaczący angaż do sequela Avengersów – najbardziej oczekiwanego filmu z tego uniwersum. I choć prace nad tą oprawą trwały relatywnie długo, bo ponad rok, to jednak efekt końcowy daleki jest od zadowalającego.



W przeciwieństwie oczywiście do samego filmu, który już na starcie bił wszelkie rekordy popularności. Tak duża frekwencja w kinach, to w głównej mierze ciężar „gatunku”, wielkie oczekiwania i podsycająca je kampania reklamowa, bo o jakości samego widowiska krążą skrajne opinie. Na pewno do takowego stanu rzeczy przyczynił się konflikt między Jossem Whedonem, a dyrekcją Marvel Studios, który doprowadził do wielu drastycznych zmian montażowych na kilkanaście tygodni przed premierą.



I właśnie tak gorączkowa próba ratowania obrazu stała się przyczyną wielu zawirowań… również na płaszczyźnie muzycznej. Oto bowiem na dwa i pół miesiąca przed premierą Czasu Ultrona pojawiła się informacja, że do ekipy włączony został Danny Elfman. Nowinka ta dała jasno do zrozumienia, że projekt tonął w chaosie, a Brian Tyler przez wzgląd na inne zobowiązania nie był w stanie sprostać wygórowanym żądaniom studia. Skomponowana wówczas ponad godzinna dodatkowa ilustracja miała się częściej odwoływać do tematu Alana Silvestriego z pierwszej części obrazu, co niejako potwierdza wydany nakładem Hollywood Records soundtrack. Ale i tutaj nie do końca wyszło tak, jak powinno. Jeżeli bowiem porównamy materiał, który ostatecznie znalazł się na krążku, z tym, co słyszymy w filmie, jasnym staje się, że producenci ingerowali w strukturę filmu jeszcze na długo po zakończeniu pracy Elfmana. Efektem tego jest poszatkowana do granic możliwości partytura dwóch kompozytorów, których wysiłek często i gęsto tłumiony jest przez temp track.



Ta sytuacja (nie pierwsza zresztą w przypadku Marvela), pokazuje, że słynne studio za nic ma sobie kreatywność pracujących dla nich ludzi. Liczą się wyniki, a jeżeli na przeszkodzie stoi nawet wizja twórcy sukcesu filmów Marvela – Whedona – nie ma mowy o kompromisach. Szkoda, że cierpi na tym również oprawa muzyczna, która w tym całym zamieszaniu zepchnięta została na dalszy plan. I pal licho, że w ostatniej chwili do tego pędzącego pociągu wskoczył Elfman. Jego muzyka całkiem ciekawie dopełniła tego, czego Tyler w całej swojej pompatyczności i zapatrzeniu w poprzednie swoje projekty nie potrafił dostrzec. Problem leży u podstaw umiejętnego wykorzystania talentu ludzi, na których prace wydaje się przecież grube miliony. Zupełnie zobojętniały na przeżytą przed chwilą przygodę, opuszczałem więc salę kinową bardzo zmieszany. Częściowo dlatego, że wykuty na pamięć materiał z albumu soundtrackowego często i gęsto rozmijał się z tym, co usłyszałem podczas seansu. Nawet gdy dane mi już było posłuchać tych przebrzmiałych fanfar i tematów, to nijak mogłem docenić ich funkcjonalności w miażdżącym miksie. Quo vadis Marvel?


Pójście na kompromis stało się również domeną wydawców albumu soundtrackowego. Na krążku wylądowały bowiem próbki tego, co na potrzeby filmu skomponowali Brian Tyler i Danny Elfman. Ten pierwszy, jako że był w najbardziej komfortowej sytuacji i zdecydowanie dominuje na soundtracku, podlegać powinien najsurowszej krytyce. Z kolei Elfman niejako już na starcie rozgrzeszany jest niesamowitą presją czasu realizacji i wymogiem podporządkowania się zarówno podjętej przez Tylera stylistyce, jak i tematom Silvestriego. Summa summarum album stanowi zadziwiającą integralną całość, przemawiającą do odbiorcy w miarę spójnym językiem muzycznym. Oczywiście zaprawione w boju ucho wychwyci te subtelne różnice oraz charakterystyczne elementy warsztatu, które skierują uwagę na wcześniejsze dokonania Tylera czy też odtwarzane jakby machinalnie „zagrywki” Silvestriego z pierwszej części Avengersów. Niemniej jest to jednak kawał solidnie skonstruowanej ilustracji, która na pewno nie przynosi wstydu jej twórcom. Chluby zresztą też nie, bo jeżeli weźmiemy pod uwagę ilość inspiracji, nawiązań, czy chociażby zbieżności pod względem sposobu aranżacji, wtedy dochodzimy do wniosku, że Czas Ultrona wpisuje się w smutną rzeczywistość muzycznych opraw do filmów Marvela. Jest po prostu poprawny aż do bólu.



Avengers w wykonaniu Briana Tylera to festiwal powrotów do doskonale znanych nam konwencji. Prym wiodą dęciaki, którym bazę rytmiczną funduje bardzo mocno rozbudowana sekcja perkusyjna. Innymi słowy mainstream bez cienia jakiegokolwiek eksperymentatorstwa. To samo można powiedzieć o bazie tematycznej stanowiącej jakby echo poprzednich prac Tylera. Nie chodzi mi tu bynajmniej tylko i wyłącznie o te prace spod znaku towarowego Marvela. Bo i owszem, motyw Iron Mana oraz fanfara Thora świetnie sprawdzają się w tym patetycznym obrazie. Wyrazem tego jest zrywające kapcie z nóg Rise Together i Hulkbuster, energetyczne The Battle, czy szaleńcze Fighting Back oraz Seoul Seraching. Nie wiedzieć czemu kompozytor postanowił przypomnieć również o zeszłorocznym Into the Strom czego przykładem mogą być pierwsze frazy The Vault. Przymykając jednak oko na te małe grzeszki, można się chyba zgodzić, że Tyler traktowany jest tutaj przez wydawców krążka jako wodzirej muzycznej akcji. To jemu przypisywane są najbardziej kluczowe fragmenty towarzyszące widowiskowym scenom. Nie znaczy to, że jest on w tym boju osamotniony.



Dobrym kompanem wydaje się Danny Elfman, choć zarówno zbyt krótki czas realizacji, jak i konkretne wytyczne producentów zawęziły jego działalność do pracy typowo odtwórczej. To jemu zawdzięczamy lwią część nawiązań do fanfary Silvestriego, ubogą bądź co bądź lirykę (Farmhouse), a także spektakularny finał w utworach Avengers Unite i New Avengers. Na szczególną uwagę zasługuje ten ostatni, gdzie w najpełniejszej formie prezentowany jest nowy temat dla marvelowskich superbohaterów (wcześniej pojawia się między innymi w Heroes i It Begins). Owszem, jest to jawna parafraza kultowej już melodii Silvestriego – raczej blado wypadająca w obliczu swojego pierwowzoru. Niemniej jednak Danny Elfman i pod tym względem zdaje się deklasować nowinki tematyczne Briana Tylera. Niestety czasami obraca się to przeciwko niemu, czego żywym przykładem jest jeden z motywów dramatycznych słyszanych między innymi w utworze Can You Stop This Hing, gdzie na tapetę brane są fragmenty z Władcy Pierścieni. Zatem słuchaczy wyczulonych na kwestię kreatywności z miejsca odsyłam do repertuaru innych twórców.

Ścieżka dźwiękowa do Czasu Ultrona, to siermiężna rozrywka, która w żaden sposób nie pretenduje do miana gatunkowego klasyku. Jakby tego było mało, na niekorzyść albumu soundtrackowego przemawia jego monstrualny czas trwania. Biorąc pod uwagę, że większość materiału, to szaleńcza akcja eksponująca patetyczne fanfary i zagęszczoną fakturę, element znużenia ma prawo zaistnieć nawet u odbiorcy odpornego na hollywoodzki mainstream. Nie pomaga również pedantyczne trzymanie się nakreślonej w poprzednich filmach konwencji. W takim świetle Czas Ultrona jawi się jako produkt atrakcyjny dla statystycznego odbiorcy, choć zupełnie pozbawiony swojej tożsamości. Z drugiej strony mam nadzieję, że ten średnio udany projekt nie wpłynie na dalszą (ewentualną) współpracę Marvela z Tylerem oraz Elfmanem.


Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Doctor Strange
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze