Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Sean Callery

Jessica Jones

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 24-06-2016 r.

Kinowe uniwersum Marvela ma się dobrze. Złej kondycji nie zdradzają również telewizyjne produkcje, które coraz śmielej poczynają sobie wśród entuzjastów tego typu rozrywki. Kiedy dwa lata temu na platformie Netflix zagościł periodyk Daredevil, środowisko fanów oszalało z wrażenia, że tak zszarganą przez filmowców postać można było zaprezentować w jakże wiarygodnej i ciekawej formie. Kolejnym superbohaterem „do odstrzału” miała być Jessica Jones – młoda, seksowna, ale pogubiona w swojej przeszłości dziewczyna. Skrajnie ironiczna, stroniąca od ludzi stara się przetrwać każdy dzień zalewając swoje problemy litrami alkoholu i sporadycznie dorabiając na boku jako prywatny detektyw. Ale gdy na horyzoncie pojawia się dawne utrapienie dziewczyny, owijający sobie wszystkich wokół palca, Kilgrave, siłą rzeczy Jessica musi pokonać bolesne wspomnienia, by zmierzyć się z tym demonicznym złoczyńcą. Opis fabuły trąci nieco banałem, ale w rękach kreatywnych twórców Marvela i Netflixa staje się okazją do zaprezentowania wielu ciekawych charakterów, wśród których na szczególną uwagę zasługuje tytułowa Jessica oraz arcygenialnie wykreowana postać Kilgrave.



Spowity mrokiem, quasi-noirowy klimat wylewający się z kadrów trzynastoodcinkowego periodyku wiele zawdzięcza oprawie muzycznej, której autorem jest znany z serialu 24 godziny, Sean Callery. Przyzwyczajony do elektronicznych, pulsujących bitów stanowiących trzon warsztatu Amerykanina, z wielkim zdziwieniem i niemałym zafascynowaniem chłonąłem nastrojowe, jazzowo-bluesowe kawałki wpisujące się w kryminalno-fantastyczną wymowę tego widowiska. Oczywistą osią, wokół której obraca się cała partytura jest temat przewodni świetnie zaprezentowany i efektownie wyeksponowany w czołówce. Ale czy reszta oprawy muzycznej fascynuje w równym stopniu? Tutaj można mieć pewne obiekcje. O ile bowiem ścieżka dźwiękowa świetnie zespala się ze sferą wizualną dając jej wiarę nastrojowym, nie stroniącym przy tym od wartkiej akcji, graniem, o tyle z wielkim trudem przychodzi nam koncentrowanie się na tej właśnie płaszczyźnie. Problemem nie jest odejście w bardziej ilustracyjne, underscore’owe formy. Mimo względnej atrakcyjności brzmieniowej i licznych eksperymentów w zakresie łączenia ze sobą tradycyjnego instrumentarium ze współczesnymi, elektronicznymi formami wyrazu, muzyka Callery’ego jest raczej produktem ukierunkowanym na działanie w kontekście opisywanych scen.



Najlepszym tego dowodem jest album soundtrackowy wydany w formie cyfrowej – ot jak poprzednie ścieżki dźwiękowe do seriali Marvela i Netflixa. W godzinnym czasie prezentacji prowadzi nas od wielkiej fascynacji stylistyką i melodyką do solidnego znużenia powtarzalnością tej konwencji w ramach mniej frapujących aranży. Funkcjonują tu highlighty windujące doświadczenie odsłuchowe do bardzo przyjemnego, wołającego o liczne powroty, ale summa summarum nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że można było podejść do umieszczonego na albumie materiału w sposób bardziej selektywny.


Na pewno problemu nie stanowi oprawa do serialowej czołówki zamykająca w niespełna 70 sekundach muzyczną interpretację tytułowej postaci. Urokliwa, ocierająca się o romantyczną bossanovę, melodia jest nośnikiem zawadiackiego, nonszalanckiego stylu bohaterki, podczas gdy drapieżna, rockowa końcówka idealnie eksponuje jej siłę i bezkompromisowość. Najbardziej przystające do otoczenia i sposobu bycia Jessici wydają się jazzowo-bluesowe fragmenty przypisane do początkowych scen pierwszego epizodu, wśród których na szczególną uwagę zasługuje Fire Escape Night Shift. Snujące się, nastrojowe granie jest idealnym remedium na skąpane w mroku wizualizacje Nowego Jorku. Ciekawy jest sposób łączenia tych tradycyjnych form wyrazu z dosyć popularnymi rozwiązaniami w muzyczne filmowej, tudzież ambientową elektroniką. Z jednej strony mamy więc ukłon w stronę klasyki gatunku, z drugiej natomiast wszystko to, co w warsztacie Callery’ego najlepsze.



Sporym zaskoczeniem jest pod tym względem muzyczna akcja wykonywana (w miarę możliwości) za pomocą charakterystycznego, jazzowego instrumentarium. Mamy wiec kreujące bazę rytmiczną kontrabas oraz perkusję, „improwizujący” fortepian, sporadycznie trąbkę oraz całą masę innych elementów urozmaicających fakturę. Pomysł świetny pod względem muzycznym, ale jeżeli chodzi o walory ilustracyjne może rodzić u współczesnego odbiorcy pewne obiekcje. Przykładem niech będzie Fight at Luke’s Bar, Kidnapping Kilgrave oraz Hospital Cat and Mouse dające niemałą satysfakcję z odsłuchu, ale jakby “nieobecne” w samym serialu. Drugą stroną medalu jest często eksploatowana elektronika sprowadzająca niektóre sekwencje akcji do miana niezbyt pasjonującego metronomu. Dosyć wyraźnie można to odczuć w Kidnapping Kilgrave wieńczonym kanonadą sampli i heavy metalowym akcentem. Także w Elevator Massacre oraz Jones-Cage Match podejmowana jest bardziej drapieżna i zanurzona w mainstreamie narracja muzyczna. Nie sposób przejść obojętnie wobec wielu uproszczeń jakie stosuje tu kompozytor uwalniając cały szereg schematów poczynionych nawet dekadę temu podczas prac nad 24. Kołem ratunkowym są dawkowane od czasu do czasu instrumentalne wstawki, wśród których królują wyrwane z kontekstu frazy na fortepian i trąbkę.

Nie zmienia to jednak dualistycznego wizerunku ścieżki dźwiękowej zapewniającej tyle samo przyjemnych chwil (Jessica on the Move), co momentów znużenia podejmowanymi przez kompozytora eksperymentami (np.: Luke’s Revenge on the Bus Driver). Ten festiwal skrajności potęgowany jest ponadto mdłą relacją między tytułową Jessicą, a Lukem Cagem. W kontekście muzycznym jest to tylko kolejna okazja do wertowania ambientowych baz sampli i nastrojowych melodii. Osobnym problemem jest systematyczny spadek poziomu muzycznej treści w miarę zagłębiania się w dalsze losy bohaterki. Eksperymentalny, eklektyczny charakter partytury zastępowany jest coraz bardziej ordynarną elektroniką. Cierpi na tym dramatyczny finał serialu, który mógł wznieść się ponad narkotyczne Jones-Cage Match i ambientowe Final Justice for the Purple Man.



Jak zatem widzimy, ścieżka dźwiękowa do Jessici Jones to produkt nie ustrzegający się wielu drażliwych kwestii. Biorąc jednak pod uwagę poprzednie dokonania Amerykanina, prezentowany tu soundtrack jawi się jako wyraźny sygnał, że Callery jest wyraźnie zainteresowany opuszczeniem szufladki etatowego providera samplowanej muzycznej akcji. Choć chęci duże, to jednak braki warsztatowe dają o sobie znać. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że kolejne projekty pozwolą rozszerzyć te horyzonty o nowe doświadczania i pomysły. Bo póki co Jessica Jones jest jedną z ciekawszych prac w dorobku tego kompozytora. W podobnym tonie można się wypowiadać o tej pracy porównując ją do innych seriali produkowanych przez studio Marvela.


Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Doctor Strange
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze