Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christophe Beck

Ant-Man and the Wasp (Ant-Man i Osa)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 09-08-2018 r.

Uniwersum filmowe Marvela rozwija się bardzo prężnie. Owszem, w centrum uwagi są przygody Avengersów i to tutaj koncentruje się główny wysiłek studia, ale czas oczekiwania między kolejnymi odsłonami tej serii umilają solowe produkcje o wybranych herosach. I skoro kilka lat temu eksperyment z przeniesieniem na duże ekrany przygód Ant-Mana powiódł się w stopniu zadowalającym, to czemu by nie kontynuować tej przygody? Tym bardziej, że historia zmieniającego swój rozmiar, superbohatera, obfituje w ciekawe wątki – lekkie w wymowie, ale przez to łatwe do wpasowania w realia całego MCU. I już na wstępie sequela zatytułowanego Ant-Man i Osa (Ant-Man and the Wasp) otrzymujemy zestaw informacji umiejscawiających głównych bohaterów i ich losy w marvelowskiej czasoprzestrzeni. Tytułowy Ant-Man (Scott Lang) odbywa więc karę za wydarzenia w Berlinie, a pozostała część ekipy znika z radarów agencji rządowych. Kiedy dr Hank Pym odkrywa, że istnieje cień szansy na sprowadzenie jego żony z wymiaru kwantowego, a kluczem do tego wszystkiego są wspomnienia Scotta, wtedy wraz z córką, Hope van Dyne, wychodzą z cienia. Na ich drodze staje nie tylko armia agentów FBI, ale i nowy groźny przeciwnik – Duch. Całość jest już zgrabną mieszanką rodzinnego komediodramatu z fantastyką… Niesamowicie przeładowaną technobełkotem, ale można się domyśleć, że jest to tylko jedna z furtek, którą włodarze Marvela otwierają sobie drogę do kolejnej części Avengersów. Szczególnie, że końcowy twist fabularny mocno ukierunkowany jest na to, co stało się w finale trzeciej odsłony tego hitowego filmu. Jak zatem dalej potoczą się losy bohaterów? O tym pewnie przekonamy się w kolejnym sequelu przygód człowieka-mrówki. A czy do tworzenia oprawy muzycznej powróci również kompozytor dwóch obecnych części?

Wiele do tego czasu może się wydarzać w kuluarach Marvela, ale jeżeli za kamerą znów stanie Peyton Reed, to nie widzę powodu, aby angaż miał powędrować do kogoś innego niż Christophe Beck. Tym bardziej, że w moim odczuciu doskonale wywiązał się ze swoich powinności zarówno w przypadku pierwszego filmu, jak i sequela omawianego w tej recenzji. Wszyscy doskonale pamiętamy, jak wielkim zaskoczeniem była oprawa muzyczna do Ant-Mana. Skoczna, żywiołowa, świetnie zaaranżowana i okraszona łatwo wpadającą w ucho tematyką. Po tak miłym doświadczeniu soundtrackwoym, które równie okazale prezentowało się w zderzeniu z filmową rzeczywistością, oczekiwania względem sequela były całkiem spore. Kolejnym miłym zaskoczeniem było więc odkrywanie ścieżki dźwiękowej do Ant-Mana i Osy, która pojawiał się w formie elektronicznej już na kilka tygodni przed premierą filmu. Niestety na skonfrontowanie tej równie przebojowej i ubogaconej tematycznie treści, musiałem czekać nieco dłużej, ponieważ rodzimy dystrybutor przełożył premierę widowiska o prawie miesiąc. Cóż, opłacało się.

Zarówno sam film, jak i wybrzmiewająca w nim muzyka Christophe Becka, to jedno z przyjemniejszych doświadczeń audiowizualnych w MCU. Nie chodzi bynajmniej o skale przedsięwzięcia, bo nawet w tak wielkiej produkcji, jak Wojna bez granic można było utopić muzykę w gąszczu innych elementów sfery audytywnej. Muzyka Becka pełni dosyć istotną rolę w dynamizowaniu akcji, ale przede wszystkim w tworzeniu otoczki obcowania z tworem rozrywkowym. Filarem nieustannego funu jest nie tylko motyw tytułowego bohatera znany doskonale z pierwszego obrazu, ale i melodia przypisana jego partnerce, którą na wielu płaszczyznach można uznać za lepszą. Ot na przykład w sferze dramaturgicznej, nadającej kompozycji Amerykanina troszkę bardziej poważnego wydźwięku. Poza orkiestrowymi, skocznymi kawałkami, balansującymi na pograniczu jazzu i funku, nie brakuje również bardziej zdecydowanych fraz. Jedynym zarzutem względem funkcjonalności tego motywu byłoby częste rozmienianie go na drobne poprzez głośne perkusjonalia. Niewątpliwie poprawiają one motorykę poszczególnych utworów, ale negatywnie wpływają na świetną dynamikę i chemię między orkiestrowymi elementami faktury. Większą przeszkodą nie są również elektroniczne wstawki, które najczęściej dochodzą do głosu w scenach o charakterze komediowym. Wyjście spod klosza poważnej, nadętej formuły wychodzi tutaj Beckowi całkiem fajnie. I szkoda, że pod względem stylistycznym nie zadziało się tutaj coś więcej. Tajemniczy wymiar kwantowy był wdzięcznym polem do licznych eksperymentów z formą, ale skończyło się na idealnie odmierzonej od linijki partytury, której głównym atutem jest solidna porcję rozrywki.

To samo można powiedzieć po wysłuchaniu albumu soundtrackowego wydanego wspólnymi siłami przez Marvel Studios i Hollywood Records. Szkoda tylko że nowa polityka tego pierwszego odcina pokaźne grono kolekcjonerów i tradycjonalistów od możliwości organoleptycznego doświadczenia klasycznego „kompaktu”. Niemniej jednak, wydany tylko w formie cyfrowej, album soundrackowy, to z pewnością miłe słuchowisko, które odwdzięcza się zgrabnie wyselekcjonowaną i przemontowaną treścią. I w przeciwieństwie do kolosalnych w czasie trwania opraw muzycznych do trzecich Avengersów, czy chociażby Czarnej Pantery, niespełna godzinny score do Ant-Mana i Osy, jawi się jako mocny kandydat do częstych powrotów. Czy tak częstych jak do pierwszego Ant-Mana?

Porównywanie tych dwóch soundtracków przysparza mi wielu trudności. Z jednej strony pierwowzór narzuca pewną stylistykę, która w jej premierowym wydaniu zaskakuje i nawiązuje nić sympatii z odbiorca na płaszczyźnie tematycznej. Sequel nie ma już takiego „uderzenia”, ale potrafi przykuć uwagę innymi wartościami dodanymi, jak chociażby temat Osy, od którego rozpoczynamy naszą przygodę z albumem. Kawałek, który w filmie wybrzmiewa w napisach końcowych skutecznie zachęca do wertowania dalszej zawartości soundtracku. I decyzja o podjęciu tego wyzwania nie będzie rozczarowująca. Już utwór ilustrujący filmowy prolog stawia przed nami cały arsenał rozwiązań stylistyczno-tematycznych, jakie kształtować będą dalszą część słuchowiska. Nie wyczerpuje bynajmniej jego treści, czego przykładem są świetne aranżacje tych samych melodii, tworzone w środkowej części albumu. Jedną z bardziej okazałych jest fragment ilustrujący pościg za Duchem, kradnącym bohaterom… budynek z laboratorium.

Kiedy akcja troszkę spowalnia, a górę biorą wątki rodzinne, muzyka Christophe Becka zdaje się schodzić na dalszy plan. Kompozytor nie marnuje czasu na dopieszczanie dramaturgii, a kilka zdawkowo przytaczanych, litycznych fragmentów, to tylko przystanek przed kolejną porcją muzycznej akcji. Takowa jest niewątpliwym hegemonem tego wirtualnego krążka. I choć towarzyszy nam stale, to prawdziwy pazur pokazuje dopiero w ostatnich kilkunastu minutach soundtracku. Rytmiczne perkusje, na które nakładane są naprzemiennie dwa charakterystyczne tematy, prowadzą nas do emocjonującej kulminacji z chórami wykorzystywanymi po raz pierwszy w tej serii. Natomiast podsumowanie całego muzycznego przedsięwzięcia dokonywane jest w czterominutowej, ostinatowej suicie tematycznej, zamykającej główną część programu. W formie pobocznego bonusu wydawcy dorzucili bowiem wybrzmiewającą w filmie kołysankę o Baba Jadze. Jest to w moim odczuciu zupełnie zbędny dodatek, który gasi entuzjazm po wysłuchaniu wcześniejszych utworów.

Utworów miejscami ocierających się o minutową drobnicę, ale w połączeniu ze sobą, tworzących fajne, zgrabnie prezentujące się słuchowisko. Aż szkoda, że wydawcy olali kwestię wytłoczenia tego materiału na krążku CD. Po raz kolejny świetnie skonstruowany album otrzymujemy tylko w wersji cyfrowej, pogłębiając rynkową tendencję do uśmiercania sektora CD. Problem ten, choć dosyć istotny z punktu widzenia kolekcjonera, jest tylko wątkiem pobocznym do faktu, że po raz kolejny otrzymujemy od Christophe Becka całkiem zgrabnie skonstruowaną, równie fajnie wykonaną i zaprezentowaną w filmie oraz na soundtracku, ścieżkę dźwiękową. Angaż do kolejnego sequela byłby więc mile widziany.

Inne recenzje z serii:

Najnowsze recenzje

Komentarze