Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Pinar Toprak

Captain Marvel (Kapitan Marvel)

(2019)
3,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 13-03-2019 r.

Marvelowska maszyna do mielenia pieniędzy znów ruszyła. Tym razem miało być bez większych fajerwerków – ot zwykłe uzupełnienie pewnych wątków fabularnych powstałych między końcówką trzeciej odsłony Avengersów, a finałem zmagań herosów z Thanosem. Zapowiadana od dłuższego czasu Kapitan Marvel miała mieć również inny, dosyć istotny podtekst – społeczny. Wszak konkurencja już jakiś czas temu rzuciła wyzwanie całkiem udaną ekranizacją Wonder Woman. I tak oto, piękna i ambitna wojowniczka rasy Kree, Vers, ścigając grupkę Skrulli, trafia na Ziemię. Do Ameryki początku lat 90. Podczas swoich działań spotyka na swojej drodze młodego, niezdyscyplinowanego agenta T.A.R.C.Z.Y., Nicka Fury, który postanawia jej pomóc w zażegnaniu narastającego zagrożenia. Vers towarzyszą dziwne wizje, świadczące, że była już kiedyś na tej planecie, ale jako zupełnie inna osoba. Kiedy na jaw wychodzą nowe okoliczności, stawka rozgrywki zmienia się. Kto ma rację w tym konflikcie? Widz dostaje to wszystko na przysłowiowej tacy mniej więcej w połowie widowiska. Filmu, który rozkręca się całkiem fajnie, ale w wyniku totalnie nieprzemyślanych zagrywek fabularnych, ostatecznie rozmieniany jest na drobne w jego ostatnim akcie. Dorzucając do tego niezliczoną ilość patetycznych słów wkładanych w usta tytułowej bohaterki i dawkowany na siłę humor, ostatecznie otrzymujemy bardzo przeciętne widowisko, do którego zapewne wracać będą tylko nieliczni fani franczyzy. Dźwignia marketingowa zrobiła jednak swoje. Już po pierwszym weekendzie wyświetlania odtrąbiono gigantyczny sukces finansowy, który ostatecznie nie współgra z finalną jakością produktu.

Już na etapie promocji można było kręcić nosem na to czy owo. Jedną z najbardziej dyskutowanych kwestii była sprawa angażu na stanowisko twórcy ścieżki dźwiękowej. Otrzymała go Pinar Toprak – młoda kompozytor o turecko-amerykańskich korzeniach. Swoją przygodę z branżą rozpoczęła kilkanaście lat temu, ale przez ten czas nie udało jej się zdobyć jakiegoś większego rozgłosu. Dopiero aranże tworzone do Ligi Sprawiedliwości i praca nad serialem Krypton rzuciły trochę więcej światła na tę postać. W światło jupiterów trafiła jednak dopiero wtedy, kiedy ogłoszono, że skomponuje muzykę do nadchodzącej superprodukcji Marvela. Twórcy widowiska od samego początku chcieli zaangażować na to stanowisko kobietę. W zorganizowanym przez studio castingu wzięła udział również Toprak. Stworzyła zestaw tematów, który zaaranżowała i nagrała z 70-osobową orkiestrą, ostatecznie przekonując decydentów do swoich kompetencji. Patrząc z perspektywy czasu na efekt końcowy, można przyznać, że była to całkiem słuszna decyzja.

Początkowo obawiałem się, że osadzenie filmu w latach 90. umniejszy rolę oryginalnej ścieżki dźwiękowej poprzez zbyt ekstensywne podpieranie się szlagierami z epoki. Obawa ta okazała się bezpodstawna, bo choć popularnych piosenek w Kapitan Marvel nie zabrakło, to jednak trudno przypisać im rolę wiodącą. Stworzona przez Toprak około 100-minutowa oprawa muzyczna doskonale radzi sobie w opowiadaniu filmowej historii. Mimo wielu ułomności natury koncepcyjnej, w obrazie sprawuje się dosyć rzetelnie i równie aktywnie uczestniczy we wszystkich istotnych elementach tego widowiska. Od samego początku narzuca nam patetyczny, dosadny ton, w którym obok klasycznego, hollywoodzkiego grania, pojawia się również element elektroniczny. I jak przystało na panujące obecnie standardy, elektronika jest ukłonem w kierunku miłośników brzmień retro. Pulsujące, anachroniczne dźwięki są jednak tylko dodatkiem do bardzo bogatej faktury i paradoksalnie nie odnoszą się do czasów w jakich rozgrywa się akcja. Elektronika jest aktywnym elementem aranżacji już od pierwszych minut filmu, które rozgrywają się na ojczystej planecie rasy Kree – Hala. Każda minuta dynamicznie zmontowanego obrazu jest tutaj szczelnie wypełniania przez dobrze korelującą z obrazem, muzykę. Dopiero kiedy akcja przenosi się na Ziemię, a tempo wyraźnie spowalnia – wtedy muzyka schodzi jakby na dalszy plan. Na front wysuwane są szlagiery z kanonu muzyki popularnej, a rola Pinar Toprak ograniczona jest do koloryzowania niektórych scen dodatkową paletą dramaturgicznych barw. Oczywistą przestrzenią, gdzie tej muzyki nie mogło zabraknąć były wszelkiej maści sceny akcji, które dawały możliwość wykazania się młodej pani kompozytor w kwestiach aranżacyjnych. Pod tym względem jest zaskakująco dobrze. Któż by się spodziewał, że po lichych serialach i wielu mniej znanych pełnometrażach w nasze ręce wpadnie tak bogaty, polichromatyczny twór, którego nie powstydziłyby się bardziej znane i uznane persony muzyki filmowej. Sporo w tym wszystkim imitatorstwa i wyraźnego czerpania z bogactwa brzmień i doświadczenia kolegów po fachu. Mimo wszystko trudno zarzucić ścieżce dźwiękowej Toprak, że wyraźnie odstaje od narzuconych w gatunku standardów. Wręcz przeciwnie. Ilustracja finalnej konfrontacji prezentuje się wybornie. Wsparta wyraźnie wyeksponowaną, choć dosyć sztampową, fanfarą tematyczną, niesie rzeczone sceny aż do ociekającego słodyczą finału. Wszelkie obawy związane z tym angażem i ewentualną jakością oprawy muzycznej do Kapitan Marvel prysły tak szybko, jak szybko zakończył się filmowy seans. Późniejsze sięgnięcie po album soundtrackowy tylko dodatkowo utwierdziło w tym przekonaniu.

Oficjalny soundtrack ukazał się nakładem Hollywood Records i jak już zdążyliśmy przywyknąć – tylko w formie elektronicznej. Usystematyzowane pod kątem filmowej chronologii, 67-minutowe słuchowisko, nie należy do najłatwiejszych w obyciu, a treść rewidowana jest przez mniej lub bardziej angażujące uwagę odbiorcy, utwory. Ale i w takim zestawie można się po jakimś czasie odnaleźć. Ja bynajmniej nie miałem z tym większego problemu, choć mój umiarkowany entuzjazm tą ścieżką dźwiękową umacniany był na gruncie kryjących się w sferze aranżacyjnych detali.

Przygodę z soundtrackiem zaczynamy od prezentacji tematu przewodniego. Jak już wcześniej wspomniałem, fanfara przypisana głównej bohaterce nie budzi wielkiego zachwytu. Mało tego. Pierwszy kontakt buduje nawet więcej dystansu, przypominając słuchaczowi o analogicznym motywie Silvestriego stworzonym dla Avnegersów. Inspiracje poprzednikami pracującymi nad franszyzą czuć na każdym kroku, a namacalnym tego przykładem jest kolejny utwór na albumie – Waking Up – przywołujący w pamięci analogiczne frazy z drugiego Thora Briana Tylera. Z kolei na elektronice swoje piętno odcisnęła praca Marka Mothersbaugh nad kolejną odsłoną Thora. Natomiast tam, gdzie wszystko to musi się łączyć w ramach zgrabnie zaprezentowanej i wciągającej akcji, podejmowana jest stylistyka tożsama z niektórymi twórcami wywodzącymi się ze środowisk RCP. Najbardziej zaskakujący wydaje się jednak sposób, w jaki Toprak aranżuje instrumenty dęte blaszane. Czasami można odnieść wrażenie, że idący za nią patos jest inspirowany podobnymi zabiegami stosowanymi przez Johna Williamsa. Najlepszym tego przykładem jest ilustracja finalnej konfrontacji ze świetnie rozwijającym się More Problems. Zanim jednak do niego dojdziemy, przed nami cała gama mniej absorbujących kawałków.

Z pewnością największe wrażenie robi początek słuchowiska, kiedy główna bohaterka odwiedza różne egzotyczne miejsca i toczy batalię ramię w ramię ze współbraćmi Kree. Entering Enemy Territory rozpoczynający serię utworów akcji rzuca słuchacza w wir niczym nieskrępowanej przygody, której apogeum następuje w Hot Pursuit. Po tym utworze tempo wyraźnie spada, a w miejsce muzycznej akcji pojawia się więcej suspensu. Warto zauważyć, że kompozytorka stroni tutaj od nasycania swojej pracy zbyt duża ilością dramaturgii i emocjonalnego grania. Tylko fragmentarycznie odnosi się do odczuć głównej bohaterki. Dominuje dbałość o utrzymanie odpowiedniego tempa i nastroju. Niemniej nawet i w dosyć niemrawej, środkowej części albumu znaleźć możemy kawałki bardziej intensywne, a wśród nich wyszczególnić należy Escaping the Basement. Jednakże to, na co najbardziej będziemy czekać, to ilustracja finalnej konfrontacji. Muzyka rozkręca się bardzo topornie, ale mniej więcej w połowie I’m All Fired Up wchodzi na wyższy poziom angażowania uwagi odbiorcy. Niekwestionowanym highlightem jest wspomniane wcześniej, ośmiominutowe More Problems z fantastycznym finałem. Natomiast dwa ostatnie utwory na albumie to już klasycznie skonstruowana konkluzja, w której nie brakuje ciepłych fraz i ostatniej prezentacji patetycznego tematu.

Muszę przyznać, że pierwsza przygoda z tym soundtrackiem nie wywołała wielkiego entuzjazmu. Potwierdziła solidną jakość ilustracji filmowej i wzbudziła ciekawość niektórymi fragmentami. Ale o fascynacji jako całością nie było tu większej mowy. Dopiero kolejne odsłuchy odsłoniły detale kryjące się w sferze aranżacyjnej, a niektóre fragmenty akcji nabrały dodatkowej siły rażenia. Jednakże w dalszym ciągu jest to produkt, do którego należy podchodzić wybiórczo. Łowiąc poszczególne fragmenty można czerpać z ich odsłuchu pełną satysfakcję. Abstrahując jednak od jakości samego słuchowiska, bardzo cieszy fakt, że Pinar Toprak nie ugięła się pod ciężarem rozmachu projektu i oczekiwań odbiorców. Konsekwentnie realizowała swoje zadanie, wspinając się przy okazji na wyżyny własnych możliwości. Oby każdy kolejny projekt włączył w ten wyuczony warsztat odrobinę więcej śmiałości w poszukiwaniu nowych, własnych brzmień. Trzymam kciuki!


Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Thor: Ragnarok
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Avengers: Infinity War
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Ant-Man and the Wasp
  • Doctor Strange
  • Black Panther
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze