Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Star Wars: The Force Awakens (Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy)

(2015)
5,0
Oceń tytuł:
Wojtek Wieczorek | 30-12-2015 r.

Kiedy w październiku 2012 roku ogłoszono, że George Lucas sprzedał Lucasfilm i prawa do Gwiezdnych Wojen, wśród fanów zawrzało. Wielu z nich było zachwyconych perspektywą rozszerzenia uniwersum o kolejne filmy i opowieści, nie brakowało też głosów narzekań, że Disney zniszczy sagę, lub że nikt nie powinien kontynuować tego, co już zakończono. Po trzech latach siódmy epizod sagi zadebiutował na ekranach kin i jak można było się spodziewać – bije kolejne rekordy oglądalności i wpływów, będąc na dobrej drodze do zdeklasowania Avatara. Również krytycy i fani zdają się pozytywnie oceniać pierwszy disneyowski film w uniwersum, wyreżyserowany przez wychowanego na kinie Lucasa i Spielberga J.J. Abramsa. Nie brakuje jednak głosów krytykujących wysoką wtórność fabuły lub złe prowadzenie wątków. Osobiście uważam Przebudzenie Mocy za jeden z najbardziej przeciętnych epizodów sagi – nie wspaniały, nie okropny, po prostu przyzwoity. Na pewno film zyskałby na nieco oryginalniejszej fabule, bardziej zrównoważonym rozwoju postaci i staranniejszym dawkowaniu napięcia (które to praktycznie nie istnieje w niektórych wątkach filmu, co w połączeniu z ich wtórnością czyni je najzwyczajniej w świecie zbędnymi). Niewątpliwie jednak obraz zapewnił Disneyowi bezpieczny i udany start na kontynuowanie sagi, co w przyszłości ma potencjał na zaowocowanie odważniejszymi i ciekawszymi pomysłami.

O ile od samego początku produkcji było wiadomo, że w swoich rolach powrócą najważniejsi aktorzy starej trylogii, a i nazwisko reżysera ujawniono stosunkowo szybko, wielu fanów zadawało sobie pytanie, czy ponad 80-letni John Williams powróci do Gwiezdnej Sagi. Przeszkodą mógłby być wiek kompozytora, brak czasu lub niechęć do wchodzenia po raz trzeci do tej samej rzeki. Również fakt, że J.J. Abrams od lat współpracuje z Michaelem Giacchino nastręczał pytań. Jednak w 2013 roku sam kompozytor wyraził chęć powrotu do serii, a jego angaż został wkrótce oficjalnie potwierdzony. Tym razem Amerykanin nie udał się jednak do Londynu, by tak jak we wszystkich poprzednich odsłonach nagrywać muzykę ze słynną Londyńską Orkiestrą Symfoniczną, lecz przez kilka miesięcy nagrywał muzykę w Los Angeles z tamtejszą orkiestrą – właśnie specyficzny tryb pracy reżysera nad montażem i długi czas sesji wymusił na muzyku tę zmianę. Oczekiwania były ogromne, dodatkowo podgrzewane przez plotki, przecieki, a także oficjalne wypowiedzi Abramsa i aktorów dotyczące kolejnych tematów i utworów. Co tym razem przygotował dla fanów brodaty magik muzyki filmowej?

Zgodnie z tradycją serii, Williams stworzył potężny, bogaty tematycznie i technicznie score na wielką orkiestrę. Praktycznie każdy z nowych bohaterów i ugrupowań ma swój temat, ponadto pojawiają się tu motywy poboczne, jak również i melodie znane ze Starej Trylogii, z nieśmiertelnym marszem otwierającym każdy film z serii na czele. Nawiązania do poprzednich epizodów nie ograniczają się tylko do leitmotywiki – wiele rozwiązań stylistycznych , orkiestracyjnych, a także strukturalnych budzi z nimi skojarzenia. Już na początku filmu, zaraz po napisach początkowych, uświadczymy partii trąbek brzmiących, jakby były żywcem wyjęte z Zemsty Sithów, a ilustrujący początkowe sceny underscore przypomina początek Nowej Nadziei. Zresztą, cała ścieżka przesiąknięta jest nie tylko stylistyką Gwiezdnych Wojen, ale też licznymi rozwiązanimi wypracowanymi przez kompozytora w ciągu ostatnich 40 lat kariery, jak również wpływami innych kompozytorów – zarówno klasycznych, jak i filmowych.

W sferze tematycznej na pierwszy plan wysuwa się temat Rey – jest to piękna melodia, oddająca wewnętrzną siłę i niezwykłe przeznaczenie, do jakiego jest predestynowana bohaterka. Sam kompozytor mówi, że chciał podkreślić związek Rey z Mocą, dlatego też zapożycza dwa akordy z doskonale wszystkim znanego tematu, który po raz pierwszy pojawił się w Nowej Nadziei. Co ciekawe, oba motywy w pewnym stopniu wydaja się dzielić również drobne powiązania melodyczne. Utwór jest na tyle złożony, że Williams z łatwością może adaptować poszczególne fragmenty i kontrapunktujące melodie do scen lirycznych, akcji lub tajemnicy. Temat ten jest również wspaniale zorkiestrowany (delikatna czelesta w początkowych fragmentach) i świetnie rozbudowywany – przez cały czas jego trwania kompozytor odkrywa przed nami kolejne „karty” i aspekty osoby bohaterki, podobnie jak sam film stopniowo pokazuje nam kolejne talenty Rey. Utwór ten oparty jest na delikatnym fletowym ostinacie, które niektórzy słuchacze skojarzą z Vaugn-Williamsowskim War Horse (i tam też będa doszukiwać się stylistyki tego tematu – raczej nietrafnie); tego typu pulsacje nie są zresztą niczym nowym w muzyce – słychać je choćby w Badinerie J.S. Bacha. Jednak w połączeniu z kolejnymi motywami zarówno tego tematu, jak i całej ścieżki, oraz pewnymi rozwiązaniami orkiestracyjnymi i harmonicznymi możemy się tu dopatrzeć chyba największej inspiracji Williamsa przy tej ścieżce, jaką zdaje się być twórczość Antonina Dvoraka.

Kolejnymi tematami napisanymi dla bohaterów filmu, są tematy Finna i Poe Damerona – pierwszy z nich opiera się bardziej na rytmie niż na rozbudowanej melodyce, bijąca z niego energia i motoryka pozwala zatem kompozytorowi na opieranie na nim ilustracji scen akcji, co Williams bardzo chętnie czyni. Dzięki napisaniu tematu w durowej tonacji, action-score odbiega od mrocznego stylu prequeli, jak również całego okresu z początku nowego millenium.. Z kolei słyszany np. w utworze I Can Fly Anything temat Poe, to tryumfalna niemal fanfara na waltornie, poprzedzona krótkim ostinatem na smyczki i rytmicznymi trąbkami. Niestety, temat ten pojawia się na płycie niezwykle rzadko.

Oczywiście, nie mogło zabraknąć motywów dla postaci negatywnych – w tym filmie czarnymi charakterami są obsesyjnie zafascynowany Darthem Vaderem Kylo Ren (pod tym względem nie różni się zbytnio od statystycznego fana Gwiezdnych Wojen, jakkolwiek jego pamiątki i zabawki są zdecydowanie efektowniejsze), oraz dowodzący Najwyższym Porządkiem Najwyższy Dowódca Snoke (gdyby ktoś miał wątpliwości – jego hologram też do małych nie należał). Tematy te nie są szczególnie rozbudowane – motyw Rena to bardziej rodzaj sygnału czy krótkiej fanfary towarzyszącej postaci. Często poprzedzona jest ona prostymi, ale zharmonizowanymi w przeszywająco zimny sposób trąbkami, które to mają wyrażać jego wątpliwości. Co ciekawe, towarzyszące mu w początkowych scenach filmu fanfary wykorzystują te same funkcje akordowe, co analogiczne partie w koncertowej aranżacji tematu Dartha Vadera (niestety, na oryginalnym albumie fragment ten jest nieobecny – można go natomiast znaleźć na promo FYC), zapewne w celu podkreślenia powiązania między postaciami. Sam sposób użycia tego motywu może świadczyć o tym, że ma on znaczenie dużo bardziej psychologiczne, niż można by się spodziewać po tego typu fanfarze. Temat Snoke’a z kolei to snujący się, chóralny utwór ze słowami śpiewanymi w sanskrycie. Dodatkowo towarzyszą mu krótkie, ostinatowe motywy na smyczki, które powrócą w Torn Apart, podkreślając wybór, jakiego dokonał Kylo Ren. Ze względu na mało melodyjny charakter, jak również bardzo niskie basowe rejestry męskiego chóru, utwór ten przypomina Palpatine’s Teachings z Zemsty Sithów i część fanów dopatruje się tam wskazówek co do pochodzenia postaci. Ponadto również temat Bazy Starkiller, oparty na zimnych smyczkach budzi skojarzenia z tym epizodem, oraz z muzyką dramatyczną Williamsa tworzoną w tamtym okresie i rozwijaną głównie w dramatach.

Prawdziwym majstersztykiem jest natomiast temat Ruchu Oporu. Jest to dramatyczny utwór stworzony w stylistyce, w jakiej Williams pisał marsze i fugi w latach 70-tych i 80-tych, głównie do filmów Spielberga (choć nie tylko – fuga dla wiadomości NBC jest utrzymana w podobnym tonie). Również sposób instrumentacji, z „chropowatymi” waltorniami i smyczkami na czele budzi skojarzenia z tamtym okresem jego twórczości. Utwór ten nie tylko w melodii dzieli podobieństwa z fugami – w wersji koncertowej tematu, Williams przeprowadza nawet częściową imitację w paru głosach. Co ciekawe, mimo, że kompozytor pisał takie motywy bardzo często na przełomie lat 70-tych i 80-tych (np. do Szczęk), w samych Gwiezdnych Wojnach unikał tego typu melodii. Marsz ten najbliżej spokrewniony jest z tematem wojska z Bliskich Spotkań Trzeciego Stopnia, ale możemy też odnaleźć w nim bardzo ciekawe nawiązanie do Starej Trylogii – utwór koncertowy otwiera powtarzana trzynutowa figura, której zarówno rytm jak i tonacja (a nawet wysokość dźwięku) zaczerpnięte są z końcówki Obi-wan’s Revelation, w którym identyczna figura, chociaż nieco inaczej prowadzona w dalszej części, ilustruje zebranie floty Rebelii i omawiania planu ataku na drugą Gwiazdę Śmierci, co podkreśla ewolucję sojuszu. Niestety, podobnie jak w przypadku fanfary Damerona, nie uświadczymy tego tematu za wiele na albumie – co ciekawe, jeden z najlepszych aranży obu tych tematów (jeśli nie najlepszy), w ogóle nie trafił na płytę. Na szczęście został przygotowany na promo For Your Consideration pod nazwą The Resistance i można go pobrać z oficjalnej strony Disneya.

Praca ta jest bardzo ciekawa ze względu na mnogość stylistycznych wpływów, jakie się w niej spotykają. Wspomniany został już Dvorak – jego ślady usłyszymy nie tylko w temacie Rey, ale również w całej stylistyce score’u – także w sferze instrumentacyjnej, gdzie większość tematów zostaje powierzona waltorni. Temat Rena z kolei przypomina Herrmanowskie Cape of Fear, ale biorąc pod uwagę właśnie sposób jego orkiestracji (ponownie waltornie) i harmonizacji np. w Kylo Ren arrives at the Battle, gdzie towarzyszy mu tremolo na smyczki, ponownie możemy doszukać się nawiązań do stylistyki choćby Symfonii do Nowego Świata. Kolejnym ciekawym wpływem jest Jerry Goldsmith – temat Finna jest utrzymany w typowym dla muzyki akcji Goldsmitha rytmie, a w połączeniu z niektórymi aranżami, w których to temat przechodzi z waltorni na trąbkę w średnim rejestrze, brzmi to jak żywcem wyjęte z jakiegoś nienapisanego score’u twórcy Pamięci Absolutnej. Również sposób harmonizacji tematu Poe Damerona w niewydanym na oficjalnym albumie The Resistance przypomina stosowane przez niego rozwiązania. Ostatnim fragmentem mogącym budzić skojarzenie z twórczością Goldsmitha są proste i tajemnicze motywy na flet, które opisują początkowe sceny filmu – przypominają one trochę temat czasu z Obcego, jednak ich genezy należałoby się doszukiwać w Starej Trylogii, są one bowiem przesiąknięte rozwiązaniami, jakie Williams stosował w underscorze opisującym Tatooine i Dagobah. Mimo mnogości inspiracji, twórca z Nowego Jorku ani przez moment nie zbliża się do plagiatu, ani nie zatraca swojego głosu – liczba nawiązań do własnej twórczości, również tej spoza pola gwiezdnej sagi, zasługuje na kolejny akapit.

Poza oczywistym wykorzystaniem tematów z poprzednich części, wiele partii instrumentalnych przywodzi na myśl poprzednie epizody – trąbki często przypominają Zemstę Sithów, również wiele rozsianych po całym scorze fragmentów muzyki akcji zawiera krótkie, kilkunutowe wstawki, które kojarzą się z action scorem prequeli lub mrocznej trylogii sci-fi Spielberga. Ścieżka ta jest jednak dużo mniej mroczna, niż to, do czego Williams nas przyzwyczaił w ostatnim czasie – pod tym względem bliżej jej do Mrocznego Widma, a nawet do Nowej Nadziei (zwłaszcza pod względem dominacji tematów postaci pozytywnych do negatywnych). Sam action score przypomina w wielu miejscach ten z War Horse, ale jeśli prześledziemy dokładniej ich genezę, po nitce do kłębka odkryjemy, że jest to powrót do stylu Ostatniej Krucjaty (echa tego odnajdziemy również w Tintinie, który jednak był nieco bardziej przesycony wpływami stylu Williamsa z początku milennium). Poza stylistyką trzeciego Indiany Jonesa, do którego coraz częściej Williamsa powraca, zauważymy tutaj też ciekawą ewolucję jego action-score’u na smyczki i różnorakich ostinat – w muzyce akcji maestro już od lat 70-tych pojawiały się rytmiczne smyczki w unisonie (Pod tym względem ciekawie prezentuje się Bitwa o Hoth), stylistykę tę kontynował np. w Parku Jurajskim, jednak koło 2000 roku nieco trudniej było się ich dopatrzeć, ze względu na wtopienie ich w całkiem nowy kontekst dźwiękowy, zresztą partie te też często zaczęły przybierać formę ostinat i były pisane nieco wyżej (Zemsta Sithów). W ilustracji do bitwy o zamek Maz Kamaty, Williams znów chętnie z nich korzysta i stylistycznie zbliża je bardziej właśnie do Parku Jurajskiego.

Mimo, że action score wciąż zawiera wiele elementów współczesnego stylu Williamsa, z częstymi dysonującymi „krzykami” trąbek, jest on dużo „jaśniejszy” i pogodniejszy niż to, co maestro pisał jeszcze choćby dekadę temu. W ostatnich latach Amerykanin odwykł nieco od opierania ilustracji scen akcji na leitmotywice, jednak tutaj, ze względu na np. rytmiczność tematu Finna, prostotę tematu Rena czy mnogość elementów, jakie przewijają się w temacie Rey, kompozytor znów może sobie na to pozwolić – do tego chętnie sięga on po tematy znane z poprzednich odsłon, np. fanfarę rebelii, która ze względu na swe tryumfalne brzmienie jest kolejnym elementem, który pozwala utrzymać muzykę akcji w jaśniejszych barwach. Co więcej, Williams ilustruje jedną ze scen formą, o której dość rzadko się mówi w kontekście jego twórczości, a której jest niekwestionowanym mistrzem, czyli scherzem. Scherzo for X-wings to chyba najlepszy utwór akcji na płycie. Dynamiczny rytm trąbek, kontrapunktowany rwanym rytmem waltorni, błyskawiczne smyczki i świetne wejścia basowych blach są kolejnym elementem, który przypomina stare dokonania maestro – smyczki budzą skojarzenie choćby ze scherzem napisanym dla NBC, z kolei tryumfalne i radosne wejście tematu głównego ponownie kojarzą się z analogicznymi wstawkami ze scherz z Indiany Jonesa – zarówno tych starych (Scherzo for Motorcycle and Orchestra) jak i tych nowszych (Adventures of Mutt). Mimo odniesień do starszych prac, utwór brzmi świeżo i oryginalnie. I mimo, że początkowo uważałem, że byłby lepszy, gdyby był bardziej autonomiczny, tak teraz uważam, że świetne wejścia głównej fanfary wspaniale podkreślają atmosferę przygody i ekscytacji bijącą z tej ścieżki.

Nie oznacza to jednak, że kompozytor całkowicie odciąl się od stylistyki muzyki współczesnej. Pod tym względem najciekawszym utworem na płycie jest The Rathtars!, które zaczyna sie mrocznym, atonalnym kontrabasem bardzo przypominajacym Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia, ale już po paru sekundach przechodzi w rytmiczną, zbudowaną na kanwie dokonań Strawińskiego muzykę akcji, z kolejnymi sekundami idąc w coraz częstsze dysonanse. Mamy tutaj więc „drapiące” smyczki, rytmiczne, niskie partie trąbki, basowe pomruki tuby, nagłe „krzyki” trąbek, kotły sparowane ze staccatowym rytmem niższych blach i inne zabiegi, do których Williams przyzwyczaił nas w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Jednak utwór ten zawiera kilka nowszych, ciekawych rozwiązań – przede wszystkim kompozytor stosuje tutaj bardzo ciekawe kontrasty barwowe (niższe rejestry orkiestry, a potem basowe fortepianu, kontrastowane fletem piccolo wspaniale oddają drapieżność i chaotyczność akcji widzianej na ekranie). Dla większości słuchaczy utwór okaże się pewnie zbyt atonalny, na szczęście dla nich szybko przechodzi on w temat Finna z iście Goldsmithowską waltornią, a całość zwieńczona zostaje fanfarą rebelii.

Soundtrack ten nie jest niestety wolny od wad. Największą z nich na pewno dla wielu słuchaczy okaże się tematyka powiązana z negatywnymi bohaterami – kompozytor przyzwyczaił nas do pisania potężnych, rozbudowanych i mrocznych tematów dla takich postaci jak Darth Vader, Imperator czy nawet Generał Grievous. Balonik oczekiwań był skutecznie pompowany przez kolejne przecieki, mówiące o marszach, potężnym chóralnym temacie Snoke’a czy mrocznym temacie Rena. I to właśnie prawdopodobnie ten hype należałoby w dużej mierze obwinić za głosy rozczarowania – bo tematy same w sobie funkcjonalnie sprawują się bez zarzutu, chociaż nie są one tak rozbudowane, jak pamiętny The Imperial March. Pod tym względem ścieżka jest zbliżona w do Nowej Nadziei, gdzie tematyka towarzysząca Imperium też ograniczała się w zasadzie do dość prostego w swej budowie tematu szturmowców i jeszcze prostszej, w dodatku nieco przerysowanej fanfarze dla Gwiazdy Śmierci. Dla innych słuchaczy problemem może okazać się brak hitu na miarę tematu głównego z Nowej Nadziei czy Duel of the Fates z TPM. Jednak ścieżki dźwiękowe do Powrotu Jedi czy Ataku Klonów też takowych nie posiadały, co więcej, podobnie jak w przypadku The Force Awakens ich główne tematy były w swym nastroju zdecydowanie bardziej liryczne, a mimo to zdobyły aprobatę krytyki i fanów (a do tego żadne z nich nie miało dramatycznego marsza na miarę The Resistance March!). Ostatnią już wadą, którą można zarzucić ścieżce, jest stosunkowo sporadyczne używanie tak wspaniałych tematów, jak marsz Ruchu Oporu czy temat Damerona – co więcej, najlepszy aranż obu z nich został wydany jedynie na promo FYC. Za ten stan rzeczy akurat trudno winić kompozytora – w samym filmie np. Dameron pojawia się zaledwie w trzech czy czterech scenach i prawie za każdym razem towarzyszy mu jego muzyczna sygnatura. Osobiście przeszkadza mi trochę brak wydania , choćby w formie bonusa do pobrania ze strony Disneya, mrocznego utworu z pierwszego prezentowanego zwiastuna filmu. Sposób, w jaki Williams budował napięcie dysonującymi rytmami trąbek i basową tubą, by następnie rozwiązać je znanym wszystkim marszem głównym, to po prostu 90-sekundowy dowód mistrzostwa kompozytora zarówno w rozumieniu i czuciu obrazu, jak i formach czysto muzycznych.

Trudno jest natomiast zgodzić się z zarzutami, że Amerykanin powtarza zbyt wiele materiału z poprzednich części – pomijając fakt stosowania przez Williamsa techniki leitmotywicznej, jak i również wymagań Abramsa, który właśnie tych powtórzeń chciał, tak naprawdę zajmują one niewiele miejsca na soundtracku. Jak wylicza sam kompozytor, w całym scorze znajdziemy tego jakieś siedem minut. Wrażenie częstych repetycji jest zapewne wywołane skoncentrowaniem owego materiału w drugiej części płyty, nieraz też kilka tematów przewija się na przestrzeni jednego lub dwóch następujących po sobie utworów, co tylko potęguje to odczucie. Drobne obiekcje można mieć za to do samego nagrania – być może jest to związane ze zmianą orkiestry, chociaż prawdopodobniej jest to kwestia miksu dźwięku – w wielu miejscach trąbki brzmią nieco bardziej „sucho”, niż miało to miejsce w dotychczasowych soundtrackach z serii. Nie jest jednak wielka wada, prawdopodobnie większość słuchaczy nawet nie zwróci na nią uwagi.

Soundtrack tradycyjnie jest zwieńczony marszem, zamykającym każdy film sagi i następującym po nim suitą złożoną z najważniejszych tematów. Williams zaaranżował poszczególne przejścia nie tylko w sposób zgrabny muzycznie, ale również z dbałością o podkreślenie związków między poszczególnymi postaciami – wyraźne jest to zwłaszcza pod koniec utworu, gdzie kompozytor łączy temat Rey z tematem Mocy, a następnie całość przechodzi w fanfarę rebelii, akcentując symbolicznie przejęcie pałeczki przez następne pokolenie bohaterów. Zanim jednak ta fantastyczna plejada tematów nastąpi, do całości suity jesteśmy wprowadzeni nowym, mistycznym tematem, który pomaga finałowi filmu nabrać mitologicznego rozmachu (bez oprawy Williamsa sama scena i sposób filmowania mogłyby skojarzyć się bardziej z filmami kung-fu klasy B z lat 70tych, niż zgodnie z założeniami twórców legendami arturiańskimi). Temat ten jest utrzymany w dość charakterystycznym stylu mistycznych tematów Williamsa, tak więc mamy tu bardzo prosty, bo oparty zaledwie na trzech dźwiękach, ale zarazem niezwykle efektywny motyw, z cichym i tajemniczym akompaniamentem orkiestry. Podobnie jak choćby w przypadku tematu Arki Przymierza z Indiany Jonesa, tak i tutaj prostota zdaje egzamin. Całość przechodzi w cytat z Binary Sunset, lecz kompozytor zmienia nieco jego melodię, dodając jej jeszcze większego rozmachu i dramatyzmu.

Niewdzięczna rola recenzenta polega nie tylko na radosnym gawędziarstwie i dywagacjach, które być może ktoś kiedyś przeczyta, zgodzi się z nimi lub nie, lecz niestety również na ocenianu muzyki. Trudno mi stwierdzić, jak powinna być oceniona rola muzyki w filmie w przypadku The Force Awakens. Przyjmijmy dwojaki punkt odniesienia. Pierwszym niech będą współczesne blockbustery: naznaczone RCP-zmami oraz ścieżkami tworzonymi przez ludzi posiadających znane w świecie muzyki popularnej nazwisko, ale nie mających najmniejszego pojęcia o ilustracji filmu. Drugim mogą być obrazy, które wymuszają na autorach tworzenie muzyki skrajnie ascetycznej, ambientowej i minimalistycznej. Na tle powyższych Williams bez wątpienia zasłużył na najwyższą notę. Również w porównaniu do czysto orkiestrowych prac, ścieżka ta należy do czołówki najlepszych tegorocznych ilustracji. Jednak jeśli za wyznacznik przyjmiemy tutaj własne dokonania maestro, lub już choćby pozostałe epizody sagi, to należałoby się skłonić raczej ku bardzo mocnym czterem gwiazdkom. Ostatecznie o mojej ocenie zdecydował drugi seans i liczba momentów, w których miałem ciary wywołane muzyką Williamsa.

Słuchając tego soundtracku, mam wrażenie, że nie tylko Moc się przebudziła. Mimo 83 lat na karku, John Williams potrafił przelać w tę muzykę niezwykłą ilość młodzieńczej niemal energii, poczucia przygody i ekscytacji. I mimo, że ostatnim pracom kompozytora nie można było zarzucić niskiego poziomu, to jednak dawno nie miał okazji do zilustrowania filmu taką dawką muzyki akcji, marszów i fanfar (z wyjątkiem może Tintina, ale i on narzucał pewne ograniczenia stylistyczne). Trudno też nie odnieść wrażenia, że kompozytor dobrze się bawił podczas powrotu do serii, o czym świadczą zarówno wypowiedzi jego samego oraz osób biorących udział w sesjach, jak i magnetyzm i emocje bijące z tej muzyki. Pozostaje zatem liczyć na to, że kolejne projekty będą dla maestro równie, albo i nawet bardziej inspirujące, co siódma odsłona kosmicznej sagi.

Inne recenzje z serii:

  • Star Wars: The Phantom Menace
  • Star Wars: Attack Of The Clones
  • Star Wars: Revenge Of The Sith
  • Star Wars: A New Hope
  • Star Wars: The Empire Strikes Back
  • Star Wars: Return Of The Jedi
  • Star Wars: The Last Jedi

    oraz:

  • Rogue One: A Star Wars Story
  • Star Wars – Remastered Soundtracks
  • Star Wars: Music from the Six Films (kompilacja)
  • Star Wars: Shadows of the Empire
  • Star Wars: The Clone Wars
  • Star Wars: Republic Commando
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze