Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kevin Kiner, John Williams

Star Wars: The Clone Wars (Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-05-2009 r.

Gwiezdne Wojny zdają się być dla George’a Lucasa studnią z pieniędzmi. Studnią bez dna, z której twórca gwiezdnej sagi pełnymi garściami czerpie już ponad 30 lat, a w której to w masie dolarów zdaje się tonąć dawny urok przygód rycerzy Jedi. Zakończywszy (póki co) historię Skywalkera-ojca i Skywalkera-syna, „Papcio” Lucas postanowił wyciągnąć nieco kasy od młodszych widzów, tworząc mało wyszukany graficznie komputerowo animowany serial przedstawiający wydarzenia spomiędzy drugiego a trzeciego epizodu. Swoistym pilotem Wojen Klonów była wypuszczona w 2008 roku do kin wersja pełnometrażowa, w której Anakin i przydzielona mu młoda padawan Ahsoka dostają za zadanie odnalezienie porwanego syneczka Jabby. Animacja ta, mimo niejednego banału i kompletnego braku świeżości, daje się właściwie dość znośnie oglądać, można by ją nawet zaakceptować jako integralną część gwiezdnowojennego filmowego uniwersum, gdyby nie drobny feler w postaci… ścieżki dźwiękowej.

Gwiezdne Wojny nawet w wersji animowanej zawsze zwrócą uwagę fanów muzyki filmowej. W końcu to saga Star Wars ugruntowała pozycję Johna Williamsa, jako znakomitego kompozytora, piszącego świetne, przebojowe tematy i z pewnością przyciągnęła do niego wielu fanów. Ci, których od razu nie odrzuciło nazwisko Kevina Kinera, który w tym projekcie niejako przejął pałeczkę po Williamsie, z pewnością dotarli w inbternecie do mało przychylnych opinii, albo co gorsza próbek muzyki młodszego i bezsprzecznie mniej zdolnego z tej dwójki. Prawdopodobnie większość słysząc, co Kiner zrobił z main theme złapała się za głowy i uciekła z krzykiem od komputera, przyrzekając sobie trzymać się jak najdalej od tej ścieżki. Część jednak być może zdecydowała się dać Wojną Klonów szansę i zapoznać się z tym soundtrackiem w całości. Zanim skoncentrujemy się na tym, co mogli usłyszeć na płycie, chciałbym zatrzymać się na moment przy muzyce w filmie i odpowiedzieć na pytanie, jak radzi sobie w połączeniu z przygodami komputerowych Jedi.

A radzi sobie niestety słabiutko. Pierwsze słowo, jakie chciałem napisać to „fatalnie”, ale byłoby to pewne nadużycie, ponieważ, owszem, są momenty, w których jest totalnie beznadziejnie, ale są i takie, w których jest całkiem przyzwoicie. Dlaczego jest tak nierówno? Ano dlatego, że Kiner lawiruje w stylistyce swego tworu, będąc raz bliższy temu, do czego przyzwyczaił nas przez lata Williams, a raz próbując znowu iść pod prąd i proponować coś kompletnie innego. Z katastrofalnym efektem niestety. Oczywiście na moją opinię wpływ ma pewne przyzwyczajenie. Star Wars to potężna, bogata tematycznie orkiestrowa oprawa i takie były nie tylko wszystkie sześć części sagi, ale nawet muzyka do gry (Force Unleashed) czy książki (Shadows of the Empire). Jakież to rewolucje w zamian oferuje Kiner? Ot, choćby duduk dla zilustrowania piasków Tatooine czy połączony z bębnami quasi-arabski wokal dla tajemniczego klasztoru B’omarr. I nie wiadomo do końca czy to pomysł z założenia był do bani, czy też to Kiner nie potrafi z takiego instrumentarium sklecić nic ciekawego i popada w kliszę i banał. W każdym razie oglądając film miałem wrażenie, że w momentach, gdy młody Amerykanin jest tak daleki od Williamsa, muzyka i obraz wręcz gryzą się ze sobą. Star Wars nawet w takiej wersji aż się proszą o porządną, symfoniczną ścieżkę i tyle!

O dziwo, to całe eklektyczne dziwadło Kinera, lawirujące między Williamsem a telewizyjną tandetą (kompozytor w końcu specjalizuje się w pisaniu ścieżek do seriali TV) w oderwaniu od filmu przestaje tak drażnić i irytować, a nawet odkrywa przed słuchaczem swoje plusy. I nawet kinerowska wersja main theme po którymś z przesłuchań zaczyna się wydawać na swój sposób sympatyczną, choć elektroniczna perkusja dla wielu może być profanacją nie do zaakceptowania. Ale przecież nie takie bezeceństwa wyczyniano z tematem Williamsa jeszcze w latach 70-tych. Poza main theme Kiner sięga jeszcze ewidentnie przynajmniej po dwa tematy Williamsa: ten zaaranżowany w Admiral Yularen wypada bardzo słabo, ale już temat Mocy w Fight To The End zaadaptowany został ze wszech miar poprawnie. O ile kopiowanie Williamsa jest nie tylko zrozumiałe, ale wręcz konieczne, o tyle zastanawiające są kopie z Goldsmitha, a konkretnie z 13 Wojownika, którego główny temat zostanie zaintonowany choćby w General Loathsom/Battle Strategy. Także zapewne z The 13th Warrior Kiner zapożyczył męskie chóry w powyższym utworze czy w najlepszym na płycie Battle Of Christophsis, chociaż w tym przypadku nie jest to aż tak perfidne. Muzyka akcji z kolei bardziej niż Williamsa przypomina stylistykę Media Ventures, a już w szczególności naszpikowane gitarą elektryczną Obi-Wan To The Rescue. Do tego dorzucić trzeba jeszcze wspomnianą już przeze mnie pseudo etnikę czy coś na kształt kiepskiego jazzu do sekwencji w kosmicznym mieście i otrzymamy totalny misz-masz, jakim w istocie jest ta płyta.

Przyznam, że byłem zaskoczony faktem, iż płyty Kinera słuchało mi się autentycznie nieźle. Oczywiście jest to muzyka prosta i banalna na poziomie raczej muzyki do gier komputerowych czy seriali telewizyjnych, ale jako niezobowiązująca rozrywka nawet się sprawdza. Można posłuchać, nawet pocieszyć się pewnymi fragmentami (jak przewijającym się przez cały score fanfarowym motywem trochę na modłę Golden Age) a potem, jak inne tego typu produkty zapomnieć. Natomiast rozpatrując score Kinera, jako muzykę do Gwiezdnych Wojen to niestety trzeba to uznać za kompletne nieporozumienie. Właściwie nie wiadomo po co zatrudniono tego kompozytora, gdy i tak sięgnięto po Nica Raine’go i Praskich Filharmoników, którzy nie raz mieli już do czynienia z tematami ze Star Wars. Podejrzewam, że gdyby Raine dostał za zadanie zaadoptowanie muzyki Williamsa z sagi i nagranie jej pod obraz, to efekt byłby niewspółmiernie lepszy. Można też było sięgnać po Joe’go McNeely, który mając do dyspozycji Prażan też poradziłby sobie na pewno o wiele lepiej. Można było wybrać jeszcze parę innych opcji, ale zdecydowano się na Kinera, który od razu zaczął tworzyć także muzykę pod serial Wojny Klonów, zapewne jeszcze bardziej oddalającą się od Williamsa w kierunku tego, co na tym soundtracku było najsłabsze. Szkoda, że dla George’a Lucasa Gwiezdne Wojny są już tylko maszynką do zarabiania pieniędzy, maszynką, której specjalnie chyba nie szanuje. Bo gdyby było inaczej, to uderzyłby pięścią w stół i zażądał do The Clone Wars porządnej symfonicznej ilustracji. Na czym my – fani muzyki filmowej – moglibyśmy tylko skorzystać.

Recenzje soundtracków z sagi:

  • Star Wars: The Phantom Menace
  • Star Wars: Attack Of The Clones
  • Star Wars: Revenge Of The Sith
  • Star Wars: A New Hope
  • Star Wars: The Empire Strikes Back
  • Star Wars: Return Of The Jedi

    oraz:

  • Star Wars: Music from the Six Films (kompilacja)
  • Star Wars: Shadows of the Empire
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze