Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Barry

007 – Thunderball (Operacja Piorun)

(1965/2003)
3,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 24-04-2007 r.


John Barry po sukcesie przebojowego Goldfingera nie osiadł na laurach, wracając przy okazji kolejnego obrazu o agencie 007 z inną stylowo, ale również ciekawą i bogatszą chyba ilustracyjnie partyturą. W dalszej pogoni za organizacją SPECTRE Bondowi (poza kolejnymi romansami, w tym z jedną z najładniejszych dziewczyn z serii – Domino, graną przez Claudine Auger) przyjdzie stoczyć bitwę podwodną, która stanie się wizytówką całego filmu, umiejscowienie akcji znacząco zaś wpłynie na kształt ścieżki dźwiękowej. Kompozycja stanie się bardziej orkiestralna, powolniejsza, a przez to cięższa, nie pozbawiona charakterystycznych już wówczas dla serii gracji i lekkiego przymrużenia oka, lecz unikająca rozrywkowej bezkompromisowości swej poprzedniczki. Muzycznie Bond nieco dojrzeje.

Wraz z nowościami stylistycznymi przyjść musiała zmiana w odbiorze ścieżki, w tym przypadku jednak na gorsze, choć pamiętać należy, że drapieżność Goldfingera w nowym otoczeniu nie mogłaby się do końca sprawdzić. Z racji licznych i długich sekwencji podwodnych, Barry zdecydował się na ciekawy i bardzo sprawny zabieg – postanowił mianowicie, świadom, że w scenach tego typu muzyka wyjdzie na pierwszy plan, z jednej strony rozbudować nieco instrumentarium (Bond rozbrzmiewa w końcu pełniejszą symfoniką), z drugiej zwolnić tempo całości. Ilustracja bitwy pod wodą dobrze pokazuje ten zamysł, co najlepiej widać w postaci wracającego wreszcie tematu 007, w ciężkiej, leniwej, poważniejszej niż w Pozdrowieniach z Rosji wersji.

Analizując muzyczną interpretację naładowanego akcją finału filmu nie sposób pominąć problemu albumowych prezentacji partytury. Oryginalna płyta pomijała połowę podstawowego materiału, nie zawierając w ogóle końcowych sekwencji (co wynikało z terminów sesji nagraniowej) i była wydaniem po prostu słabym, podobnie jak kilka lat późniejsze, boleśnie okrojone Diamonds Are Forever. Reedycja EMI-Capitol uzupełniła te braki – niestety nie zachowano kolejności filmowej prezentacji poszczególnych utworów. Dodatkowo, wcześniej niepublikowany materiał połączono w długie, zbyt długie suity, które poprzetykane dużą ilością underscore bywają miejscami po prostu nudnawe, zlewają się ze sobą. Album zatem, choć nareszcie prezentuje kluczowe dla narracji muzyczne sekwencje i cechuje się dobrą jakością dźwięku, jest niestety, zwłaszcza w porównaniu z Goldfingerem, dość ciężki w odbiorze.

Na wydźwięk całości znaczący wpływ ma właśnie wspomniany underscore, który doprawdy intrygująco prezentuje się w filmie, ale z wiadomych względów musi szwankować w oderwaniu od obrazu. Poza tym, jeden z najważniejszych tematów pobocznych, ilustrujący poszukiwania zaginionego myśliwca, choć intensywnie przez Barry’ego eksploatowany (Bond Below Disco Volante), jest niezbyt melodyjny i również na swój sposób nieco przygniatający swą poważną wymową, swą duszną atmosferą, co nie zmienia mimo wszystko faktu, że to świetna kompozycja, którą być może trudno po prostu docenić. Z drugiej strony, tuż obok umiejscowiona jest ekscytująca muzyka akcji, w pewnym stopniu wtórna wobec Pozdrowień z Rosji, ale niewątpliwie bardziej rozbudowana i lepiej pomyślana, napisana z większym rozmachem i dramaturgią, czego dowodem jest niezwykle sugestywne Death of Largo, czy nawet standardowe, ale przyjemne Chateau Fight.

Odrębną kwestię stanowią dwa nowe tematy przewodnie, których rola co prawda nie jest tak duża, jak można by się spodziewać, ale niewątpliwie przynajmniej jeden z nich wyraźnie decyduje o pozycji tej partytury w całej muzycznej serii. Mowa tu o Mr. Kiss Kiss Bang Bang, pierwotnie planowanym jako piosenka główna, ostatecznie zepchniętym do nieco podrzędnej, ale z pewnością znaczącej roli. Jest to o wiele ciekawszy, bardziej dowcipny i pomysłowy utwór, aniżeli jakby wymuszony, dość pretensjonalny dodatkowo w warstwie lirycznej Thunderball, wykonywany przez Toma Jonesa, numer niewiele nowego wnoszący do cyklu. Wokalna wersja Mr. Kiss Kiss Bang Bang w interpretacji Dionne Warwick nie znalazła się niestety na recenzowanym tu albumie (ujrzała światło dzienne dopiero w latach 90-tych), niemniej wszystkie właściwie instrumentalne aranżacje tego tematu prezentują się doprawdy wybornie. Na dokładkę zaś Barry doskonale implementuje go do sceny śmierci Fiony, swobodnie równoważąc rozrywkową, dowcipną melodię z narastającym do granic możliwości suspense. Wielka szkoda, że z powodu decyzji producentów filmu temat ów musiał zostać zmarginalizowany i nie pełni większej, bardziej eksponowanej roli w połączeniu z obrazem.

Jaką zatem kompozycją jest Thunderball? Z pewnością nierówną, nie do końca dobrze wydaną, ale też nie powalającą wewnętrzną urodą. Jest to partytura ciekawa w pierwszym rzędzie z punktu widzenia konesera zwracającego uwagę przede wszystkim na jej symbiozę z obrazem. Słuchacz oczekujący doznań estetycznych czy po prostu dobrej rozrywki może poczuć się rozczarowany, choć niewątpliwie tak czy siak doceni niezaprzeczalną klasę Barry’ego, potwierdzającego tą ilustracją swoją pozycję w serii. Jest to moim zdaniem najcięższy z klasycznych Bondów Anglika, oferujący muzyczne bogactwo, ale wymagający skupienia i wytrwałości, bowiem podczas gdy Goldfinger czy On Her Majesty Secret Service od razu odkrywają swe walory, Thunderball zdaje się zazdrośnie ich strzec i objawiać je stosunkowo niechętnie. Z racji jednak ilości ciekawego materiału, jaki album prezentuje, także wersja płytowa otrzymuje ode mnie zasłużone cztery gwiazdki, na które producenci solidnie przecież zapracowali…

Inne recenzje z serii:

  • Blood Stone (vg)
  • From Russia With Love
  • Goldfinger
  • You Only Live Twice
  • On Her Majesty’s Secret Service
  • Diamonds Are Forever
  • Goldeneye
  • Tomorrow Never Dies
  • World Is Not Enough
  • World Is Not Enough – Expanded Edition
  • Die Another Day
  • Die Another Day – Expanded Edition
  • Casino Royale
  • Quantum of Solace
  • Skyfall
  • Spectre
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze