Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Barry

007 – From Russia With Love (Pozdrowienia z Rosji)

(1963/2003)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 18-04-2007 r.

Dr. No poniósł w konfrontacji z agentem 007 porażkę, lecz organizacja SPECTRE pozostała nienaruszona i przygotowuje kolejny zbrodniczy plan, tym razem z samym Jamesem Bondem jako jednym z celów… Pozdrowienia z Rosji to chyba najbardziej „szpiegowski” obraz z całego cyklu, mocno osadzony w realiach Zimnej Wojny i w atmosferze napięcia między światowymi mocarstwami; jest to również ulubiony przez Seana Connery’ego, odtwórcę tytułowej roli, film z serii, a jednocześnie pierwszy, w którym John Barry zatrudniony został do stworzenia pełnej ścieżki dźwiękowej. Kuriozalna sytuacja związana z James Bond Theme po latach doprowadzić miała Anglika oraz Monty’ego Normana, właściciela praw autorskich do słynnego tematu, przed sąd, tymczasem jednak we From Russia With Love Barry dostał nareszcie poważny kredyt zaufania od producentów, choć nie dość duży, by móc odpowiadać za wszystkie aspekty ilustracji. Pewne jej elementy znalazły się poza jego kontrolą.


Po pierwsze, była to piosenka tytułowa, której skomponowanie powierzono Lionelowi Bartowi; po drugie zaś, zdecydowano się wykorzystać kilka sekwencji muzycznych z partytury Normana do Dr. No (choćby finał słynnej, Hitchcockowskej sceny z helikopterem). O ile wprowadzenie drugiej z powyższych zmian stanowiło zabieg wyłącznie kosmetyczny i tak naprawdę zupełnie zbędny – wszak Barry udowodnił już, że posiada wymagany w swoim fachu ilustracyjny zmysł – to aspekt tematyczny w postaci piosenki miał znaczenie o wiele donioślejsze dla całości, choć nie tak kluczowe, jak miały pokazać przyszłe partytury Anglika. Kompozytor, otrzymawszy gotowy już, cudzy temat, zdecydował się włączyć go do reszty muzycznego opisu, opracowując kilka instrumentalnych wersji utworu Barta. O ile wokalne From Russia With Love brzmi dzisiaj nieco archaicznie (aczkolwiek w pewnym stopniu buduje nastrój opowieści), to zdynamizowana, urozmaicona aranżacja Barry’ego wytrzymała próbę czasu, dobitnym czego przykładem jest romantyczne, ale klasowe, pozbawione naiwnej ckliwości Opening Titles, znakomicie zresztą połączone z James Bond Theme. Anglik od pierwszych taktów partytury wprowadza do niej zatem pożądaną energię i werwę.

Całość ścieżki dźwiękowej nie jest jednak tak żywa, nie pobudza adrenaliny w ten sposób, jak czynić to będą kolejne muzyczne odsłony serii, z przebojowym Goldfingerem na czele. Sam Barry przyznał, że dopiero w trzecim filmie cyklu zdołał do końca wypracować odpowiednie brzmienie, Pozdrowienia z Rosji były więc swego rodzaju próbką, obszarem eksperymentów. Nie ulega niemniej wątpliwości, że już tutaj pojawia się sporo elementów bondowskiego stylu, które Anglik w Goldfingerze po prostu lepiej dopracuje, zgrabniej i efektowniej połączy w spójną całość. Przykładem jest chociażby bardzo charakterystyczna brzmieniowo dla całego cyklu, a wczesna przecież, sekwencja akcji Girl Trouble, z zabawnej sceny walki dwu Cyganek. Łatwo wskazać tu poszczególne elementy poetyki, jakie Barry zaadaptuje na potrzeby serii, zwłaszcza w sferze orkiestracyjnej (kotły, werble czy cymbały), jak i w postaci stosunkowo wyważonej, nie nachalnej ekspresji. Podobnie kierunek późniejszych ilustracji wskazują takie utwory, jak udramatyzowany Death of Grant, czy Stalking. Partytura ta jest zatem ważnym ideowym źródłem dla wczesnych części cyklu.


To, co czyni From Russia With Love kompozycją słabszą od większości klasycznych bondowskich dokonań Barry’ego jest z jednej strony niewypracowana jeszcze stylistyka (czasami trudno powiedzieć, czy to wciąż agent 007 czy podrzędny film sensacyjny z epoki), z drugiej zaś nudnawy, mało kreatywny underscore, w której to materii dojście do perfekcji zajmie Anglikowi jeszcze sporo czasu, ponad pół dekady. Nie do końca przekonują również pewne wstawki etniczno-rodzajowe, związane czy to z umiejscowieniem akcji, czy to z krótkim, ale muzycznie eksponowanym wątkiem cygańskim. Nazbyt często brak tu napięcia, adrenaliny, wiele tu niepotrzebnych podkreśleń lokalnego kolorytu (choćby Gipsy Camp, Guitar Lament), czy po prostu szarej dźwiękowej tapety. O ile więc pewne zróżnicowanie tekstury pojawia się tu i ówdzie (gitarki, tamburyno), nie wnosi ono nic do ilustracji, nie dodaje albumowi ani ekspresji, ani gracji.


Niemniej nie brakuje emocji, choć dawkowane są one oszczędnie. Wspomniane już instrumentalne aranżacje piosenki tytułowej robią pozytywne wrażenie, wszak to Barry, występuje kilka sympatycznych opracowań James Bond Theme, ale przede wszystkim pojawia się nowy temat dla superagenta, nazwany po prostu 007. Mówi się, że Anglik, nie mając praw do tematu głównego serii, chciał stworzyć drugoplanowy, ale równie rozpoznawalny utwór, który stałby się wizytówką jego ilustracji – i niewątpliwie 007 to swoista perełka całej serii, notabene wielokrotnie później przez Barry’ego wykorzystywana, w Thunderball, You Only Live Twice, Diamonds Live Forever, a nawet Moonrakerze. Wspaniały utwór akcji ze sceny ataku na cygański obóz oraz sekwencji kradzieży Lektora z sowieckiej ambasady, to dusza tej partytury, kilkuminutowe perkusyjne szaleństwo z doskonałym doprawdy akompaniamentem sekcji dętej oraz uroczym, heroicznym tematem smyczkowym. I choć nie zdetronizował James Bond Theme, 007 jest niewątpliwie wyśmienitym kontrapunktem dla kultowego tematu przewodniego.

Ocena finalna mimo wymienionych wyżej przebłysków nie może być jednak nazbyt łagodna, widać bowiem wyraźnie, że styl Barry’ego dopiero ewoluował, Anglik szukał, miejscami mało skutecznie. Również wartość ilustracyjna, choć nie do podważenia, posiada parę skaz, czego dobitnym moim zdaniem przykładem jest krótka scenka w hotelu, w której 007 bada swój apartament, kompozytor zaś, zamiast pozostać przy ciszy, niepotrzebnie wprowadza ekspresyjną, dynamiczną aranżację James Bond Theme. Widać zatem, że zmysł Barry’ego nie jest jeszcze do końca wyostrzony i dopiero Goldfinger będzie przejawem jego dojrzałości. Co jednak znamienne, Anglik zdołał właściwie wyeliminować tytułową piosenkę, która pełni w filmie rolę zupełnie podrzędną, całkowicie zdominowana przez warstwę instrumentalną. Czyżby artystyczna charyzma?

Inne recenzje z serii:

  • Blood Stone (vg)
  • Goldfinger
  • Thunderball
  • You Only Live Twice
  • On Her Majesty’s Secret Service
  • Diamonds Are Forever
  • Goldeneye
  • Tomorrow Never Dies
  • World Is Not Enough
  • World Is Not Enough – Expanded Edition
  • Die Another Day
  • Die Another Day – Expanded Edition
  • Casino Royale
  • Quantum of Solace
  • Skyfall
  • Spectre
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze