W tak dopracowanej programowo i obfitującej w wyjątkowe koncerty edycji Festiwalu Muzyki Filmowej trudno wybrać pojedyncze wydarzenia, czy też fragmenty, które wyryły się w pamięci. A jednak zebraliśmy te momenty festiwalu, które wywarły na nas największe wrażenie, i do których będziemy niejednokrotnie wracać.
fot. Borys Słuszniak
Polska muzyka
Rodzima muzyka filmowa była zawsze obecna na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie. Wielokrotnie podczas wielkich gal, utwory polskich kompozytorów, grane były obok tych skomponowanych przez zagranicznych gości do międzynarodowych produkcji. Dochodziły do tego także specjalne koncerty z serii Scoring for… gdzie grane były kompozycje z filmów, znanych polskich reżyserów. Dochodziły do tego także specjalne koncerty poświęcone twórczości takich polskich kompozytorów jak Jan A.P. Kaczmarek czy Abel Korzeniowski. Ale mimo wszystko często była „dodatkiem”, czy też stała w cieniu, znanych zagranicznych prac ich twórców. Plus pewną festiwalową tradycją stało się, że podczas paneli z polskimi kompozytorami, najczęściej rozmawiano o złym stanie polskiej muzyki filmowej, jej braku doceniania w branży i trudnej doli jej twórców. W sumie podczas tegorocznego spotkania z kompozytorami nominowanymi do „Polskiej Ścieżki Dźwiękowej Roku” znowu było sporo narzekania, ale czy tym razem naprawdę uzasadnionego?
Wśród tych nominowanych prac znalazły się tym razem, naprawdę bardzo mocne tytuły, jak chociażby Znachor Pawła Lucewicza, Chłopi Łukasza L.U.C.’a Rostkowskiego, 1670 Jerzego Rogiewicza, Infamia Wojtka Urbańskiego i Łukasza Targosza, czy Różyczka 2 Bartosza Chajdeckiego. Podczas tegorocznego koncertu „Polish Gala: Modern Roots” zagrano właśnie muzykę z Chłopów, serialu 1670, czy też Znachora, który został wybrany „Najlepszą Polską Ścieżką Dźwiękową Roku 2023”. Publiczność reagowała euforycznie, kiedy grano muzykę z tych tytułów i trudno się jej nie dziwić. Wykonanie i prezentacja tych utworów były naprawdę bardzo dobre. Podczas koncertu zagrano także utwory z filmu Bejbis Marka Napiórkowskiego. Przypomniano twórczość Stanisława Syrewicza, gdzie jego muzyka mogła ponownie zabłysnąć, tym razem poza ekranem. Przenieśliśmy się także w świat gier wideo za pomocą kompozycji Arkadiusza Reikowskiego do gry Blacktail. Ten ostatni tytuł zakończył tę galę (nie licząc bisu w postaci muzyki ze Znachora), chociaż pewnie lepszym wyborem byliby tutaj Chłopi, którzy akurat otworzyli jej drugą część. Szczególnie patrząc, jak publiczność entuzjastycznie zareagowała na suitę, którą zaprezentował Łukasz L.U.C. Rostkowski. Ale koniec końców, to taki drobny mankament przy tym bardzo dobrym i ciekawym koncercie. Nie tylko dostarczył on sporo radości i wzruszeń, ale był też piękna prezentacją i reklamą dla polskiej muzyki filmowej i ich twórców.
Król Lew
17. Festiwal Muzyki Filmowej zakończył koncert „Disney Król lew – film z muzyką na żywo”. Swego czasu, film ten zawojował kinowe kasy, stając się jednym z najsłynniejszych animowanych dzieł ze studia Walta Disneya. Został on też nagrodzony dwoma „muzycznymi” Oscarami za „najlepszą ścieżką dźwiękową” dla Hansa Zimmera, oraz za „najlepszą piosenkę” (Can You Feel The Love Tonight) dla Eltona Johna. Pewnie większości te muzyczne fakty są dobrze znane, jak i zresztą sam film i soundtrack do niego. I dokładnie 30 lat od jego premiery, publiczność w Krakowie mogła zobaczyć go ponownie, ale tym razem z muzyką na żywo. Przede wszystkim dobrze, że FMF zdecydował się wybrać oryginalną, a nie współczesną tzw. live-action wersję. Kiedyś na festiwalu mieliśmy koncert Pięknej i Bestii, ale zamiast klasycznej, nominowanej do Oscara wersji, otrzymaliśmy jej „live-action” remake.
Na szczęście FMF stanął na wysokości zadani i wybrał prawidłową wersję, która dla wielu mogła być pięknym, nostalgicznym oknem w przeszłości. Co więcej, w Tauron Arena było też sporo młodych widzów/słuchaczy, którzy mogli się przekonać, za co ich rodzice cenią tak Króla lwa. I jako nostalgiczne przeżycie i doświadczenie magii klasycznego Disneya, był to bardzo dobry koncert. Co do samego wykonania niestety można mieć parę zastrzeżeń. Film wyświetlany był w polskiej wersji językowej, a więc i kultowe piosenki wykonywane były na żywo po polsku. Niestety nie wszędzie w Tauron Arena, można było je dobrze usłyszeć, szczególnie dla tych siedzących w przednich rzędach. I nie jest to zarzut do samych wykonawców, a bardziej do nagłośnienia. Na szczęście już muzyka Hansa Zimmera, wykonana przez Orkiestrę Akademii Bethoveenowskiej, wybrzmiewała w swojej pełnej okazałości. Szczególne brawa należą się też dyrygentowi Erikowi Ochsnerowi, który mimo problemów z prompterem, bezbłędnie prowadził orkiestrę i chór. I słuchając tej muzyki z obrazem na żywo, jeszcze bardziej można było ją docenić. A także zrozumieć, dlaczego Akademia nagrodziła Hansa Zimmera Oscarem za nią. Co więcej, po tym koncercie można.
fot. Borys Słuszniak
Powrót Elliota Goldenthala
Elliot Goldenthal był jednym z najczęstszych i najbardziej poważanych gości Festiwalu Muzyki Filmowej. Nie dziwi to, ten wybitny kompozytor filmowy i koncertowy (gry, przynajmniej na razie, go nie interesują) jest jednym z najciekawszych głosów współczesnej muzyki i ma też wiele do powiedzenia poza muzyką. Tym razem jego przyjazd „zgrał się” z jego siedemdziesiątymi urodzinami. Artysta przywiózł ze sobą dwa utwory: inspirowaną związaną z polskim stanem wojennym poezją Barbary Sadowskiej trzecią Symfonią i słyszaną pierwszy raz od dziesięciu lat Grand Gothic Suite opartą na dwóch filmach o Batmanie, przy których pracował z niedawno zmarłym Joelem Schumacherem. W obu przypadkach można powiedzieć, że czuć było powrót starego przyjaciela. Mroczna, acz refleksyjna symfonia wpisała się doskonale w program związanego z trzydziestoleciem krakowskiej premiery Listy Schindlera koncertu „Ślady pamięci” (Traces of Memory), a epicka suita przypomniała, że ten mistrz orkiestracji ma także wyjątkowe poczucie humoru!
Lista Schindlera
Muzyka z porażającego filmu Stevena Spielberga pojawiła się na tegorocznym FMF dwukrotnie: pierwszy raz w formie trzyczęściowej koncertowej suity przygotowanej przez Williamsa na orkiestrę i solowe skrzypce podczas koncertu Traces of Memory, drugi raz w wersji na fortepian i solową wiolonczelę podczas wydarzenia John Williams for Three. Suita zawiera w sobie najważniejsze tematy z filmu: tytułowy, temat żydowski (Jewish Town – Krakow Ghetto, Winter ’41) oraz nieco być może zapomniane Remembrances. Partie skrzypiec z klasą wykonała Agata Szymczewska. Pamiętać należy, ze Lista Schindlera jest traktowana przez reżysera wyjątkowo, reżyser odmawia podpisywania jakichkolwiek mediów z filmem (plakat czy DVD), a na wykonania muzyki zgadza się rzadko. W przypadku aranżacji na duet Simone Pedroni-Cecilia Tsan trzeba pamiętać, że tę aranżację zaakceptował sam kompozytor. Był to niewątpliwie jeden z highlightów obu koncertów.
fot. Borys Słuszniak
Kebu
Trochę niespodziewanie, z bogatego, orkiestrowego repertuaru festiwalu najbardziej wyróżniającym się koncertem okazał się być ten czysto elektroniczny. Fiński artysta, Kebu, zabrał nas w klubie Kwadrat na iście nostalgiczną podróż po emocjach, w której odwiedziliśmy nasze ukochane melodie z lat 80. Nie zabrakło klasyków takich jak „Blade Runner”, „Top Gun”, „Miami Vice” czy „Terminator”, a pomiędzy nimi bezbłędnie zostały wplecione utwory pozafilmowe, włączając hity takie jak „Oxygene IV” i „Rendez-vous” Jean Michel Jarre’a czy autorskie kompozycje Kebu. Imponował nie tylko elektryzujący dobór repertuaru, ale i wspaniałe wykonania artysty, idealnie balansujące między własnymi interpretacjami, a szacunkiem do wielkich syntezatorowych mistrzów. Szkoda tylko, że mocno zawiodła organizacja koncertu – został on niefortunnie umieszczony krótko po koncercie „Traces of Memory”, co przy opóźnieniu tegoż spowodowało silny konflikt czasowy i osoby, próbujące się dostać z jednego koncertu na drugi, musiały się spóźnić o co najmniej pół godziny. Na domiar złego, obsługa klubu przerwała bardzo krótki Meet & Greet z artystą po koncercie z powodu braku rezerwacji wystarczającej ilości czasu. Nie zmienia to jednak faktu, że zabawa w trakcie wydarzenia była przednia i chętnie usłyszymy więcej w następnych edycjach FMFu.
fot. Robert Słuszniak
Panel dyskusyjny – The Future Score: Music in the world of AI
Nie moglibyśmy nie wspomnieć o współorganizowanym przez nasz portal panelu dyskusyjnym – „Music in the world of AI”. Przy współpracy z KBFem, udało się zorganizować interesującą dyskusję, w której udział wzięli eksperci z różnych działek – dr inż. Jakub Gałka z Pex.com, Magdalena Król z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie oraz kompozytor Wojciech Urbański. Spotkanie poprowadzone zostało przez niżej podpisanego członka redakcji, który sam naukowo zajmuje się sztuczną inteligencją w audio. Z pośród wielu ważkich pytań, które nasuwają się w związku z rozwojem sztucznej inteligencji, paneliści starali się odpowiedzieć między innymi w jaki sposób AI już wpływa na przemysł muzyczny, jakie generuje zagrożenia oraz jak artyści mogą wykorzystać wiedzę o nowych technologiach, by czerpać z niej jak najwięcej korzyści. Ponad półtora-godzinne spotkanie wygenerowało tyleż odpowiedzi, co kolejnych pytań i wnioskując po reakcjach publiczności, jest to temat, który bez wątpienia wzbudza wiele emocji i wymaga bieżącej dyskusji. Cieszy nas, że mogliśmy się przyczynić do rozpoczęcia tej debaty właśnie na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie i miejmy nadzieję, że na tym się nie skończy.
Williams for Three
Bez wątpienia „John Williams for Three” okazało się jednym z najciekawszych punktów tegorocznego Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie. Zadanie wydawało się karkołomne – przenieść symfoniczne i rozbudowane tematy Williamsa na instrumentalne trio i nadać tej z założenia jaskrawej i wyrazistej muzyce odpowiedniej dla takiego zespołu kameralności. Spotkanie w Muzeum Sztuki Japońskiej Manggha (mała sala zapewniła należytą intymność, tak ważną dla muzyki kameralnej) udowodniło niezwykłą plastyczność tematów sławnego kompozytora i kunszt wykonawców – pianisty Simone Pedroniego, flecistki Sary Andon i wiolonczelistki Cecillii Tsan. Pobłogosławieni przez pomysłodawcę wydarzenia Roberta Townsona i samego Johna Williamsa, brawurowo wykonali powierzone im tematy. Co ciekawe, postawiono w dużej mierze na mniej popularne tematy, co dodało tylko wydarzeniu odpowiedniej atmosfery („Imperial March” lub „Raiders March” raczej nie odnalazłyby się w takim występie). Nie zabrakło chwili zadumy przy tematach między innymi z „Jane Eyre”, „Wyznań Gejszy”, czy „Listy Schindlera”, folkowych barw „Poza horyzontem”, a także – dla przeciwwagi – przeszywającego i niezwykle charakternego tańca z „Czarownic z Eastwick”. Najbardziej ucieszyło mnie jednak wykonanie mojego ulubionego utworu Williamsa – tematu ze „Sztucznej inteligencji”, który w wydaniu rzeczonego trio zabrzmiał nie mniej pięknie niż na soundtracku. Gromkie owacje na stojąco i trzykrotne bisy dowodzą zasadności, a może nawet konieczności, organizowania takich artystycznych występów podczas kolejnych edycji FMF.
Suita Chłopi i The Whale
Suitcie przygotowanej przez L.U.C.a mógłby przyświecać „Tańcuj,” czyli utwór promujący „Chłopów.” Bo takie też było wykonanie „Chłopów” podczas gali Polish Roots. Dynamiczne, rockowe, podbijane perkusją, Rebel Babel Film Orchestra i zawrotnym tempem dyrygentury samego L.U.C.a. Jemu samemu udała się sztuka, nigdy wcześniej nie widziana w polskim przemyśle muzycznym, nie wspominając o samej muzyce filmowej. Kompozytor tchnął w ścieżkę filmową osobne życie; na dobre odłączył wszelką aparaturę łączącą ją z filmem DK Welchman i poszedł po swoje, ruszając w trasę. Boksując powietrze w rytm taktów orkiestry niczym wytrawny performer, pragnął zawładnąć publicznością nie tylko wykonaniem muzyki, ale każdym elementem swojego show. Na widok artysty zgromadzeni w ICE goście, włączając tych z zagranicy, na zmianę przecierali oczy z niedowierzania i spontanicznie tupali nogą w rytm „Jesień – Tańcuj.” L.U.C. to największy wygrany FMFu.
Rob Simonsen otworzył galę Individuals, i jakież to było otwarcie. Po wyrazistym wykonaniu „Wieku Adaline” przyszła kolej na „Wieloryba,” czyli jedną z najważniejszych i najlepszych ścieżek ostatnich lat, mimo że jej albumowa edycja liczy raptem 36 minut. Nie przeszkadzało to Sinfonietcie Cracovii pod przewodnictwem maestro Dirka Brossé, żeby w połączeniu z obrazem wstrząsnąć audytorium ICE. Był to dokładnie ten sam, jeśli nie większy, zestaw emocji, który towarzyszy widzom przy pierwszym seansie „Wieloryba.” W kilkuminutowej suicie mieszały się gorycz, fascynacja tematem przewodnim i współczucie wobec bezbronnego, niczym odwiedzający go ptak, Charliego. Zdecydowanie najmocniejszy akcent czwartkowej gali i jeden z najwyraźniejszych momentów 17. FMF.
Ice Dance z koncertu Piano Chorale
Choć finałem koncertu Piano Chorale, Aleksandra Dębicza był oczekiwany przez wielu „Interstellar,” dla mnie esencją wieczoru w Filharmonii Krakowskiej okazało się wykonanie „Ice Dance” z „Edwarda Nożycorękiego.” To jeden z najbardziej lirycznych fragmentów twórczości Danny’ego Elfmana, będący highlightem jego współpracy z Timem Burtonem. Dębicz bezbłędnie wytypował zarówno utwór, jak i jego miejsce w koncertowej hierarchii. Rzadko wykonywany na żywo, jak cała twórczość Elfmana, „Ice Dance” pozwolił autorowi niedawnej, świetnej zresztą, „Magnolii” na aranżację, która w największym stopniu pozwoliła Chórowi Polskiego Radia zaprezentować swoje walory. Był to też filmowy fragment, gdzie Dębicz w pełni zachował filmową magię, oryginalnie zaklętą pomiędzy różnymi muzycznymi skalami kompozycji Elfmana.
Daniel Pemberton
Trudno powiedzieć, czy można zrównać osobę jednego kompozytora do całego wydarzenia? Ale bez wątpienia, obok Roba Simonsena, Daniel Pemberton był gwiazdą tegorocznego Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie. Brytyjski kompozytor jest aktualnie jednym z najgłośniejszych i najgorętszych nazwisk we współczesnej muzyce filmowej. Jest on mistrzem w żonglowaniu stylami i tworzenia przebojowych kawałków. I dobitnie potwierdził to wszystko podczas koncertu na gali „Individuals”. Zapraszanie znanych, światowych kompozytorów na wielkie gale jest stałym elementem krakowskiego festiwalu. Niestety w przeszłości często można było odnieść wrażenie, że potencjał zapraszanych gości, nie został w pełni wykorzystany. Tak jak w zeszłym roku na krótko pojawił się zdobywca Oscara Steven Price i podczas gali zagrano zaledwie jeden z jego utworów z Grawitacji.
Na szczęście podczas koncertu „Individuals” lepiej wykorzystano obecność Pembertona i zagrano muzykę z takich produkcji jak: Wszystkie pieniądze świata, Black Mirror – USS Callister, Osierocony Brooklyn, Król Artur: Legenda miecza, Lucy i Desi, Enola Holmes, Proces siódemki z Chicago i Spiderverse: Poprzez multiwersum. Co więcej, sam kompozytor pojawił się na scenie, gdzie nie tylko grał fortepianie, ale w przypadku Króla Artura: Legendy miecza, wspomagał kawałek swoim wokalem. Zaś przy przebojowym i Spiderverse: Poprzez multiwersum sięgnął po gitarę elektryczną i na chwilę zamienił Centrum Kongresowe Ice w rockową arenę. Jego wszechstronność można była też poznać, słuchając, chociażby muzyki z Enoli Holmes, gdzie Brytyjczyk zaprezentował swoje bardziej tradycyjne, klasyczne oblicze. Naturalnie z jego bogatej filmografii dałoby się ułożyć dobry, osobny dwugodzinny koncert, poświęcony wyłącznie jemu. Cóż, może kiedyś to jeszcze nastąpi. A na razie pozostaje się cieszyć i docenić te momenty, w których Daniel Pemberton swoją muzyką, oraz nietuzinkowym stylem bycia oczarował i poderwał festiwalową publiczność, jak i krakowskie ulice.
fot. Borys Słuszniak