Soundtrack do 1670 nie będzie ekscytującą jazdą na pełnym gazie, ale na pewno satysfakcjonującym, wywołującym uśmiech na twarzy doświadczeniem, do którego warto od czasu do czasu wracać.
Serial 1670 to jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń od Netlixa w ubiegłym roku. Produkcja, która zapowiadała się przaśną satyrą, okazała się wielkim hitem, który zachwycił miliony widzów nie tylko w naszym kraju. Mamy więc polskiego Sarmatę, Jana Pawła, który chce zapisać się w historii jako najsłynniejszy Jan Paweł. Uważa, że Polska jest najpotężniejszym państwem na świecie i osiągnęliśmy już najwyższy poziom rozwoju jako ludzkość. Natomiast większość życiowej energii zużywa na kombinowanie, jak dokazać swojemu znienawidzonemu sąsiadowi Andrzejowi. Fakt, serial od Netflixa jest nie tylko satyrą ukazującą w krzywym zwierciadle realia życia ówczesnego społeczeństwa. Także idealnym podsumowaniem absurdu, jaki otacza nas samych. Fajnie rozpisany z ciekawymi postaciami i niezłą dynamiką prowadzenia narracji… Czekamy więc na kolejne sezony.
1670 nie miałoby tak dużej siły oddziaływania, gdyby nie sprawne łączenie ze sobą elementów poważnych z groteską. I w tym wszystkim świetnie odnajduje się ścieżka dźwiękowa stworzona przez Jerzego Rogiewicza. Polski kompozytor, który w swoim dorobku ma już kilka ciekawych prac, jak Fucking Bornholm, czy oprawa do serialu Morderczynie, tym razem stanął przed niezwykle ciekawym wyzwaniem. Historia osadzona w XVII-wiecznej Polsce aż prosiła się o adekwatną, epokową muzykę, choć komediowa konwencja potrzebowała dosyć swobodnego podejścia do podejmowanych środków muzycznego wyrazu. Kompozytor poszedł więc w kierunku barokowych brzmień angażujących do wykonawstwa kameralny skład. Jak nietrudno się domyślić instrumentami wiodącymi są klawesyn oraz flet, na bazie których tworzone są linie melodyczne. Nieodzownym ich towarzyszem jest kwartet smyczkowy poruszający się po fakturze z należną dla epoki gracją. To samo tyczy się sporadycznie występujących dęciaków punktujących crescenda. Dworskie klimaty dają o sobie znać już od pierwszych chwil spędzonych przy serialu 1670. Nie dajmy się jednak zwieść tym stylizacjom.
Barokowa muzyka jest tylko narzędziem uwiarygodniającym miejsce i okoliczności, w jakiej rozgrywa się akcja. Aczkolwiek satyryczna wymowa opowiadanej historii, mimo że w mniejszym stopniu dotyka muzyki, także ma swoje przełożenie na niektóre fragmenty. Rosiewicz nie boi się sięgać po współczesne bity, linie basowe i hiphopowe brzmienia, by jeszcze bardziej podkreślić absurd ukazywanych scen / sytuacji. Stylizowanie klasycznych utworów Vivaldiego na współczesne brzmienia lub odwrotnie – ubieranie obecnych szlagierów popowych w szaty barokowych aranżacji – jest wisienką na torcie tego przesympatycznego zestawu melodii. Ale i tak największą „robotę” wykonuje tu zwarty zestaw tematów przypisany poszczególnym bohaterom lub lokacjom. Radosny motyw szlachcica, z którego perspektywy opowiadana jest cała historia wybornie przeplatany jest z patetyczną melodią wsi Adamczycha lub wisielczym, pogrzebowym wręcz smęceniem przypisanym żonie bohatera – Zofii. Imponuje nie tylko ilość barw angażowanych do malowania tego dźwiękowego pejzażu, ale też perfekcyjny sposób ich wykorzystania. Montażyści filmowi zrobili doskonałą robotę, wpasowując te skrajnie przeciwstawne fragmenty w dynamiczny montaż widowiska. I faktycznie ścieżka dźwiękowa jest jednym z ciekawiej prezentujących się elementów serialu 1670.
Nie dziwne zatem, że po zapoznaniu się z produkcją Netflixa niejeden widz zapragnął sięgnięcia po soundtrack. Niestety w chwili pojawienia się serialu nie był on dostępny, ale dzięki staraniom kompozytora ukazał się w połowie lutego 2024 roku. Na cyfrowo wydanym albumie znalazł się 50-minutowy zestaw fragmentów, jakie skomponowano na potrzeby 1670. Szkoda, że pominięto niektóre z nich, na przykład klawesynowy cover „Final Countdown”, ale rozumiem, że kwestia uzyskania praw do publikacji stawiałaby opłacalność całego wydania pod wielkim znakiem zapytania. Należy się więc cieszyć tym, co mamy, a otrzymujemy naprawdę sporo…
Miejscami można odnieść wrażenie, że nawet więcej aniżeli chcielibyśmy usłyszeć na takim albumie. Niestety magia tej muzyki częściowo pryska, kiedy wyrywamy ją z ram perfekcyjnie skrojonego obrazu. Same tematy, wykorzystane instrumentarium i zabawy formą w dalszym ciągu robią wrażenie, ale należy wziąć pod uwagę, ze większość prezentowanych fragmentów, to krótkie, niespełna minutowe utwory, które się kończą zanim rozwiną pewną myśl muzyczną. Niemniej z pewną dozą fascynacji odkrywać będziemy kolejne pomysłowe aranżacje i stylizacje jakie podejmował Rogiewicz w toku prac nad serialem. Tak samo jak ludowe pieśni wplecione w ten muzyczne zestaw, a wykonane przez Ninę Kodorską i grupę WoWaKin.
Przebrnięcie przez ten album może nie będzie ekscytującą jazdą na pełnym gazie, ale na pewno satysfakcjonującym, wywołującym uśmiech na twarzy doświadczeniem, do którego warto od czasu do czasu wracać. Ot zupełnie jak do serialu.