Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marc Streitenfeld

Prometheus (Prometeusz)

(2012)
5,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 02-08-2012 r.

Kiedy wracający na Ziemię holownik kosmiczny USCSS Nostromo odebrał dziwny sygnał z księżyca Archeron (LV-426), śpiąca w hibernacji załoga nie wiedziała jeszcze, że będzie to początek prawdziwego horroru, który przeżyje tylko Ellen Ripley oraz jej kot Jones i da początek jednej z najsłynniejszych serii science fiction. Dokładnie cztery razy Ripley musiała mierzyć się z przerażającym, ksenomorfem, a czasami nawet z całą ich armią. W międzyczasie zdążyła nawet raz zginąć i zmartwychwstać. Mimo aż czterech filmów, ciemna i gęsta mgła tajemnic otaczała wciąż pierwszą część Obcego, a zwłaszcza księżyc LV-426. Skąd się wziął ten rozbity statek? Kim był ten tajemniczy Space Jockey, którego zwłoki tam znaleziono? Można jeszcze wiele pytań mnożyć. Fakt jest, że na początku 21. Wieku James Cameron, reżyser drugiej części Obcego rozważał możliwość powstania prequela. Połączenie jednak serii Obcego z serią o Predatorze, czego owocem były dwa potworki pt. Alien vs. Predator i Alien vs. Predator Requeim, całkowicie zniechęciło Camerona. Trudno mu się dziwić. O dziwo jednak Ridley Scott, reżyser pierwszego Obcego postanowił podążyć tą drogą. Albo przynajmniej tak jakby podążyć? Na początku mowa była o prequelu Obcego. Potem pojawiły się informacje, że ten film tylko dzieje się w uniwersum Obcego i jest osobną historią. Potem pojawiły się informacje, że jednak ten film będzie miał coś wspólnego z Obcym. Po czym kolejne informacje, że nie będzie to bezpośredni prequel, ale…

Tak właśnie powstał Prometeusz, film który sam nie wie czy chce być prequelem serii o Obcym, czy historią opowiadającą o kosmicznych korzeniach życia na Ziemi? Trudno jednoznacznie ocenić ten film. Strona wizualna zachwyca, gdzie szczególne pochwały należą się Dariuszowi Wolskiemu za przepiękna zdjęcia. Z drugiej strony scenariusz jawi się jako jeden wielki bełkot z większą ilością dziur niż ma odcinek drogi między Słupskiem, a Krępą Słupską.

Może jest to swoista nadinterpretacja, ale wraz z zakończeniem współpracy z Zimmerem, a rozpoczęciem jej ze Streitenfeldem, jakość filmów Ridleya Scotta znacznie spadła, o oprawach muzycznych do nich nie wspominając. Nie powinno więc nikogo dziwić, że jeżeli chodzi o ścieżkę dźwiękową do Prometeusza wielu spodziewało się najgorszego. Szczególnie mając w pamięci score do Robin Hooda, który w pełni obnażył brak doświadczenia i braki warsztatowe Streitenfelda. O tyle można mówić o lekkim, pozytywnym zaskoczeniu, gdyż niemiecki kompozytor stworzył całkiem przyzwoity score, niewolny jednak od wad. Prometeusz od samego początku był na straconej pozycji. Gdyż jakby nie patrzeć, to zawsze będzie on porównywany z dziełami Jerry’ego Goldsmitha, Jamesa Hornera i Elliota Goldenthala do serii o Obcym. A i nawet przy rzemieślniczej, ale solidnej pracy Johna Frizzella score Streitenfelda nie ma łatwo. Niemiec był zapewne tego świadom. Dlatego też nie próbuje na siłę mierzyć się z tymi wielkimi kompozytorami (pomijam Frizzella), za to stara się nimi inspirować. Słychać więc pewien wpływ Goldsmitha, ale przede wszystkim Obcego 3 Goldenthala. Oczywiście cała ta inspiracja nie dorasta do oryginałów, więc nie ma co oczekiwać jakiś wielkich orkiestrowych rajdów. Podejście Streitenfelda może nie grzeszy oryginalnością, ale z drugiej strony lepiej orientować się na Goldsmithie i Goldenthalu niż, jak to było w przypadku Robin Hooda na Jablonskym i jego Transformersach.

Cały score ma dość prostą strukturę opartą głównie o dwa temat. Pierwszy z nich pojawia się w otwierającym album A Planet. Utworowi temu trudno odmówić klimatu, a sam temat ma w sobie coś chwytliwego. Może chodzi głównie o ciekawy zapętlający się motyw, który kojarzyć się może z zacinającą się maszyną, albo jakby grany był od tyłu (szczególnie słychać to w utworze David)? I choć jest on bardzo prosty, zarówno po seansie, jak i słuchaniu płyty pozostaje w pamięci. Motyw ten przewija się przez większość score’u, czasami fragmentarycznie np. w Dazed, a czasami w pełnej okazałości np. w Collision. Pojawia się on również w bardzo ciekawych, mocno zmodyfikowanych i o opartych o elektroniczne brzmienie kawałkach Going In oraz Too Close. Drugi motyw, tzw. temat życia jest nie tylko ciekawy muzycznie, ale też dlatego, że jest autorstwa Harry’ego Gregsona-Williamsa. Czyżby ten muzyczny projekt tak przerósł Streitenfelda, że potrzebował pomocy doświadczonego kompozytora, któremu swego czasu pomagał przy Królestwie Niebieskim? Spekulacje są jak najbardziej na miejscu, gdyż nie często się zdarza, aby za muzykę dodatkową odpowiadał kompozytor bardziej doświadczony i utalentowany od pierwszego kompozytora. Nie wspominając już o tym, że równe nie często się zdarza, aby osoba odpowiedzialna za muzykę dodatkową komponowała jeden z głównym motywów muzycznych filmu i to jeszcze pojawiającego się podczas napisów początkowych. Sam utwór pt.Life, co nie powinno nikogo dziwić, jest jednym z najlepszych na płycie. Ten dostojny motyw oparty jest w dużej mierze o piękny dźwięk rogu, oraz delikatnego chóru. W sumie ma on w sobie coś, co sprawia, że słuchając go może nam przyjść na myśl widok załogi Enterprise z serii Star Trek I choć w swojej filmografii Harry Gregson-Williams może pochwalić się lepszymi kompozycjami, także tymi na chór, to trudno napisać coś złego o jego wkładzie w Prometeusza. W oparciu o motyw z Life brytyjski kompozytor skomponował równie przyjemne dla ucha We Were Right. Chociaż jego wkład w score zdaje się być większy. Niektóre motywy, czasami fragmentarycznie, przeplatają się przez ścieżkę dźwiękową. A i częsta obecność motywów Anglika w filmie sprawia, że możemy poważnie zastanawiać się jak spory był jego wkład przy tworzeniu tego score’u? I na ile było to ratowanie tego co Streitenfeld zaczął?

Reszta ścieżki dźwiękowej to trochę underscore’u i typowe horrorowatego grania. Co ciekawe, słuchając takich utworów jak Hammerpede, Hello Mommy, Planting The Seed czy Not Human nie sposób uniknąć skojarzeń z Obcym 3” Przy bardziej agresywnych kawałkach Streitenfeld mocno, na granicy plagiatu, wzorował się na Goldenthalu, z różnym oczywiście skutkiem. I choć naturalnie utworom tym sporo brakuje do awangardy, drapieżności i artyzmu Goldenthala, to jednak w filmie sprawują się w miarę dobrze, czasami odpowiednio budując napięcie i delikatnie strasząc. Czego nie można powiedzieć o reszcie score’u. Niestety Prometeusz jak na score do filmu, który wedle zapowiedzi jego twórców miał straszyć, przez większość czasu jest zbyt grzeczny. Jak zostało wyżej wspomniane są trochę groźniejsze, niepokojące fragmenty, ale giną one w obrazie, na rzecz pogodnych chórków i melodii, które trudno utożsamiać z s.f. horrorem. Z drugiej strony nie można w pełni winić Streitenfelda skoro sami filmowcy, nie wiedzieli czy kręcą prequel Obcego czy film luźno inspirowany książkami Ericha von Dänikena? Tak też cały score oddziałuje bardzo nierówno w filmie. W niektórych scenach wypada bardzo dobrze, jak chociażby Life towarzyszące napisom początkowym, na tle przepięknych krajobrazów (choć trochę za bardzo czuć Star Treka). Czy też jak dynamiczne Too Close bardzo dobrze ilustrujące ucieczkę przed ogromną burzę. Czasami jednak zastosowanie muzyki może naprawdę dziwić, jak zbyt optymistyczne Earth, czy też wykorzystanie motywu z oryginalnego Obcego w Friend From The Past. I choć aranżacja tematu Goldsmitha brzmi całkiem dobrze, to użycie jej w scenie holograficznej przemowy Weylanda nie ma najmniejszego sensu. Zresztą i tak w filmie najlepiej wypada Deszczowe Preludium Chopina, które niestety nie znalazło się na płycie. Główny motyw w sumie też nie wypada tak źle i po seansie zostaje w pamięci. Ale czy dlatego, że jest tak dobry? Czy tak prosty i przez to chwytliwy? Czy też dlatego, że tak często w trakcie filmu był wykorzystywany, czy aż wręcz wałkowany do znudzenia?

Po ponad 30 latach wielki powrót Sir Ridley’a Scotta do gatunku science fiction średnio się udał. Prometeusza nawet nie ma co porównywać do Obcego, co dopiero do Łowcy androidów Scotta, będącego arcydziełem 10 muzy. Tak samo jak nie ma sensu porównywać kompozycję Streitenfelda, do tych serii o Obcym czy dawnych filmów brytyjskiego reżysera. Soundtrack do Prometeusza nie jest ani szczególnie zły, ale też nieszczególnie dobry. Na pewno niemiecki kompozytor nie musi się za niego wstydzić, jak za niektóre swoje prace, ale na pochwały też raczej nie ma co liczyć. Od przeciętny score do filmu, który zapowiadał się być czymś więcej, niż się w końcu okazał.

Inne recenzje z serii:

  • Alien Covenant
  • Alien
  • Aliens – The Deluxe Edition
  • Alien 3
  • Alien 3 – Expanded Edition
  • Alien: Resurrection
  • Alien: Resurrection – Expanded Edition
  • The Alien Trilogy
  • Alien vs. Predator
  • AVPR: Aliens vs Predator – Requiem
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze