Wybór jedynie pięciu ścieżek, za które John Williams powinien dostać Oscara z tak bogatego katalogu twórczości, nie jest prostym zadaniem. Nawet ograniczając się wyłącznie do nominowanych soundtracków, wybieramy spośród pięćdziesięciu pozycji! A jest przecież jeszcze drugie tyle ścieżek, które nominacji nie otrzymały, na przykład fantastyczny Park Jurajski, który w sumie zawiera wszystkie kluczowe elementy stylu maestro – fanfarowy temat główny, piękny temat liryczny, magiczne chóry, fantastyczna muzyka akcji, oszałamiająca barwność orkiestracji, a do tego nawet elementy etniczne i elektronika, albo też urastająca do roli greckiego chóru w tragedii antycznej muzyka z prequeli.
Do tego nominowane do Oscara Bliskie spotkania trzeciego stopnia lub nominowane sequele Gwiezdnych wojen. W niektórych z tych przypadków Maestro otrzymał nagrodę za inne ścieżki, które napisał w tym samym roku. W innych miałkość filmów mogła sprawić, że Akademia nie pokusiła się o nic więcej, niż ukłon w stronę kompozytora samymi nominacjami. Niemniej jednak poniższa lista powstała i jest ona miksem typów bardzo mocnych, które byśmy wskazali tak samo dzisiaj, jak i dziesięć lat temu, i nie mamy wątpliwości, że zrobilibyśmy to też za kolejne dziesięć lat, a także typów, które obecnie wydają nam się mocnymi kandydatami, ale możliwe, że gdybyśmy układali podobną listę za parę lat, niektóre z nich byśmy wymienili. [WW]
Tomasz Ludward
Imperium Słońca (1987)
Jeden z moich ulubionych Williamsów. Pełen nawiązań, oscylujący wokół dziecka i jego perspektywy na wojnę, a zatem nie do końca brutalny. Takie utwory jak Cadillac of the Skies, czy przepiękny Toy, Planes, Home and Heart, to finezyjne próbki geniuszu Williamsa i dowód jego chirurgicznej precyzji w muzycznej narracji i uruchamianiu w widzach określonych emocji. Wygrana Ryuichi Sakamoto i Ostatniego cesarza była niepodważalna, ale gdyby tak przyznać dwie nagrody tamtego roku?
Harry Potter i Kamień Filozoficzny (2001)
Akademia szukała okazji, by nagrodzić Williamsa za Harry’ego Pottera jeszcze przy okazji Więźnia Azkabanu. Na nic. Kością niezgody mogła być klasyfikacja filmów o czarodzieju. Są to produkcje rozrywkowe, przeznaczone dla młodszej widowni, przynajmniej te wcześniejsze części. Gdyby wówczas oszacowano, jak głęboko muzyczne tematy z Harry’ego Pottera osiądą w popkulturze, może szanse na nagrodę dla Maestro wzrosłoby proporcjonalnie do ilości koncertów muzyki filmowej, w której Kamień Filozoficzny zabrzmiał. Jakiekolwiek dywagacje nie zmienią jednego: Williams trafił ze swoim absolutnie wspaniałym scorem na najgorszy możliwy rok. Oscara zdobył Howard Shore za Władcę Pierścieni: Drużynę pierścienia, co przekreśliło też szansę na inne małe muzyczne arcydzieło, myślę o Piękny umysł od Jamesa Hornera.
Monachium (2005)
To było piekielnie mocne rozdanie. Wybór Gustavo Santaolalli do dziś nie daje spokoju fanom filmówki. Monachium obok Wyznań gejszy, zamykało wspaniały dla Williamsa rok (4 prace!). Podczas gdy głos rozkładały się na korzyść Wyznań, ja słyszałem w Monachium jedną z lepszych prac Williamsa. Żal mi było tej pięknej, często trudnej w odbiorze, ale niezwykle przemyślanej i kompletnej pracy. Lisbeth Scott wspominała, że po nagraniu jej wokalu, który słyszymy parokrotnie w formie zawodzącego lamentu, wszyscy w studio płakali, a sam John Williams, kazał Scott pamiętać, jak wspaniałą jest artystką.
Kevin sam w domu (1990)
Chyba większość zgodzi się ze mną, że tej ścieżce po prostu się należało. Zadecydował zły czas. John Barry i „Tańczący z wilkami” był bezkonkurencyjny. Ale gdybym miał wskazać kolejną oscarową ścieżkę Williamsa, to byłby to właśnie Home Alone.
Urodzony 4 lipca (1989)
62. gala zapoczątkowała zwycięski maraton Alana Menkena po bagatela 8 Oscarów na przełomie sześciu lat. Przy okazji pierwszej nagrody za Mała Syrenkę, kompozytor zostawił w tyle nie tylko Johna Williamsa, ale również Jamesa Hornera oraz Dave’a Grusina. Jednym z „williamsów” w tamtym roku był Urodzony 4 lipca, piękny, patriotyczny score, oddający hołd weteranom wojny w Wietnamie. Biorąc pod uwagę trzy wspólne projekty Johna Williamsa i Olivera Stone’a, to Urodzony wypada najlepiej pod względem muzycznym, i miał wszelkie prawo pokonać Małą Syrenkę, tym bardziej że sam Menken tego samego wieczoru zgarnął nagrodę za piosenkę.
Wojciech Wieczorek
Gwiezdne Wojny: Imperium kontratakuje (1980)
Pierwsza część Gwiezdnych Wojen zmieniła kino raz na zawsze i została doceniona nie tylko przez publiczność, ale również i przez Akademię Filmową, która przyznała jej sześć statuetek, w tym i za muzykę, bez której film na pewno nie odniósłby takiego sukcesu. Williams w 1978 był nominowany również za Bliskie Spotkania trzeciego stopnia – piękną i bardzo różnorodną muzykę, w której z wielką wirtuozerią łączył awangardowe XX-wieczne techniki z operowym niemalże, późnoromantycznym orkiestrowym rozmachem, za które bez wątpienia otrzymałby Oscara, gdyby nie siła efektów jego współpracy z Lucasem. Jednak obaj panowie dokonali niemożliwego i, jak to mówią Anglosasi, złapali błyskawicę w butelkę po raz drugi przy Imperium kontratakuje. Film jest dojrzalszy i mroczniejszy w strukturze i to on krystalizuje pojęcia Mocy i świata przedstawionego. Prawdopodobnie to właśnie przez jego pryzmat większość fanów myśli o świecie Gwiezdnych Wojen. Z muzyką jest podobnie – Williams idzie w budowaniu mitu świata przedstawionego o krok dalej. Mroczne tekstury Dagobah, surowe orkiestrowe brzmienia dla Hoth, i nieco bardziej bajkowe brzmienie Bespin tworzą sygnatury, bez których trudno wyobrazić sobie wspomniane lokacje. Do tego sześć nowych tematów, występujące obok najważniejszych lejtmotywów z poprzednich części, w tym temat miłosny Hana i Lei, wykorzystujący skalę lidyjską temat Yody i przede wszystkim Imperial March, doskonały temat Vadera i militarnej siły Imperium. Aż ciężko uwierzyć, że nie było go w poprzedniej części. Fantastyczna struktura, słodko-gorzki finał podsumowany chyba najdoskonalszą suitą na napisy końcowe w całej Sadze, wydzierający z muzyki mrok Ciemnej Strony i prawdopodobnie najlepsza w historii kina muzyka ilustrująca bitwę sprawiają, że jest to nie tylko najlepszy soundtrack do Gwiezdnych wojen, ale w mojej opinii – być może najlepszy soundtrack w historii kina.
Poszukiwacze zaginionej Arki (1981)
Seria przygód Dr Henry’ego Jonesa Juniora to druga najważniejsza po Gwiezdnych wojnach saga w twórczości Maestro. Pierwsza część jest w równym stopnie listem miłosnym, co i pastiszem kina lat 40-stych, przez co muzyka pełna jest Korngoldowsko-Newmanowskich stylizacji. Do tego świetna muzyka akcji, stylizacje etniczne, kolejny nieśmiertelny motyw główny, a do tego pełen tajemnicy i pradawnej grozy temat Arki Przymierza. Trudno negować techniczny geniusz Stevena Spielberga i charyzmę Harrisona Forda, jednak bez Williamsa ten film byłby o połowę gorszy. I chociaż Williams przegrał z innym wbijającym się na dobre do popkultury tematem – Rydwanami ognia Vangelisa – to jednak jego score ma więcej do zaoferowania i lepiej znosi próbę czasu.
Hook (1991)
Początek lat 90. to powolny zmierzch Kina Nowej Przygody, ale też zarazem jego szczytowa forma, którą Spielberg szlifował półtorej dekady, a którego zwieńczeniem był Park Jurajski. Podobną drogą szedł John Williams, który był wtedy u szczytu swej muzycznej potęgi, i który z powodzeniem mógłby dostać Oscara i za ten film. Nie był on jednak za niego nominowany, ale i tak nie wyszedł z gali z pustymi rękami, otrzymując statuetkę za Listę Schindlera. Podwaliny jednak pod fantastyczne faktury orkiestrowe, którymi operował w muzyce akcji, jak i źródło inspiracji przy kolejnych filmach fantasy, przy których miał pracować dekadę później, stworzył przy Hooku – oszołamiającym orkiestrowym rozmachem scorze do filmu o dorosłym Piotrusiu Panie. Pełną głębię tej muzyki można docenić dopiero na rozszerzonych wydaniach, gdzie maestria instrumentacyjna i bogactwo tematyczne świecą jaśniej od Dzwoneczka. Williams sprawnie unika popadania w tani sentymentalizm, operując pięknymi, melancholijnie brzmiącymi harmoniami i melodyką rodem ze starego Hollywood, przypominając słuchaczowi o dziecięcych snach i marzeniach, na które w gonitwie dorosłego życia nie ma miejsca, ale też i potrzebie pożegnania się z nimi. Film nie odniósł jednak spodziewanego sukcesu, co jednak nie do końca powinno dziwić – kino wchodziło przecież w nową erę i wiele pomysłów, a tym bardziej ich realizacja, trochę trąciło już myszką. Nie można jednak powiedzieć tego o muzyce, która nawiązuje do Golden Age’owskiej tradycji, łącząc ją z oszołamiającą świeżością paletą orkiestrowych brzmień. Statuetka należała się tym bardziej, że według słów Jamesa Hornera, który na ten score głosował, soundtrack do Pięknej i Bestii, za którą Alan Menken otrzymał w tamtym roku Oskara, była w dużej mierze zasługą sztabu aranżerów, który pracował na bazie jego piosenek.
Harry Potter i więzień Azkabanu (2004)
Początek milenium to kolejny przełom w historii kina – efekty specjalnie osiągnęły kolejny kamień milowy dzięki Matrixowi i Prequelom Gwiezdnych wojen w 1999, a dwa lata później serie filmów o Harrym Potterze i Władca Pierścieni raz na zawsze przedefiniowały kino fantasy. Film Petera Jacksona zaskoczył publicznością swoim wagnerowskim, mitologicznym rozmachem, który odległy jest od facetów z torsami przykrytymi skórami i metalem, albo kompletnie nagimi, osłanianymi jedynie trzymanym w umięśnionych rękach zdecydowanie za duże miecze, i był dla tego typu kina tym, czy Gwiezdne wojny dla przygód w kosmosie. Bez wątpienia mrok, powaga, i realizacyjny pietyzm zrobiły na członkach akademii tak silne wrażenie, że zdeklasowały całą potencjalną konkurencję. Również i świetna, operowa muzyka, budująca mityczny świat Tolkiena została nagrodzona za swoją świeżość i dojrzałość. Jednak powrót do tej ścieżki po latach sprawił, że wiele rozwiązań wydawało mi się dość prostych i efektywnych, ale jednak wynikających z doświadczenia Shore’a w pisaniu do horrorów, oraz z próby zaoszczędzania czasu – ilustrowanie wielu scen przetrzymanymi harmoniami i przeciągłymi frazami na pewno dodaje muzyce patosu, ale też pozwala zaoszczędzić czas spędzony nad papierem nutowym. Bez wątpienia jest to wciąż świetna muzyka, ale nie mam też wątpliwości, że to Powrót króla jest najlepszym soundtrackiem z tej trylogii. Tymczasem powrót do serii o Harry’m Potterze sprawił, że zdecydowanie bardziej doceniłem tę muzykę, którą Alan Rickman raczył określić mianem “obrzydliwej”. Słychać tu echa Hooka i Kevina samego w domu, ale jest tu też mnóstwo zupełnie nowych pomysłów, chromatycznych tekstur i impresjonistycznej instrumentacji, której u Williamsa nigdy wcześniej nie uświadczyliśmy. Być może jest to jeszcze silniejsze muzyczne budowanie świata przedstawionego, niż w przypadku Gwiezdnych wojen (gdzie jednak kompozytor bardziej tworzy jego mit). Jak zwykle imponuje u Williamsa bogactwo melodyczne, z najważniejszymi tematami zgrupowanymi w dwóch suitach – Hedwig’s Theme i Harry Wondrous World. Trzeba przyznać, że obie ścieżki były naprawdę mocnymi kandydatami i nie uważam decyzji akademii za pomyłkę, ale nie jestem pewien, czy się z nią w pełni zgadzam. Być może na opinii akademików (jak i Rickmana) zaważyła pewna cukierkowość i przesłodzenie, którego w tej ścieżce sporo – jednak w filmie o dzieciach dla dzieci jest to zrozumiałe. Jednak cała ta infantylność znika w trzecim filmie z serii, gdzie Williams, jak to często ma w zwyczaju przy sequelach, dość radykalnie odcina się od ustalonego brzmienia i wchodzi w angielski barok, tworząc ścieżkę pełną wirtuozerskich partii fletów i skrzypiec, rozmaitych stylizacji – od cytującego Rossiniego komicznego walca, przez szalony jazz dla Błędnego Rycerza, po późnośredniowieczną muzykę świecką – i obszernie czerpie z angielskiej tradycji muzyki ludowej. Do tego oszczędne w środkach, choć kreatywne zabawy z uchwyceniem podróży w czasie, świetna, wykorzystująca klawesyn i tekst z Shakespeare’a piosenka Double Trouble oraz przesycona melancholią liryka, dopełniona psotną muzyką towarzyszącą Mapie Huncwotów. Bez wątpienia jest to ścieżka dojrzalsza zarówno od poprzednich z serii, jak i zwycięskiej w 2005 roku muzyki Jana A.P. Kaczmarka do Marzyciela.
Wyznania gejszy (2005)
Zarówno w przebiegu kariery Williamsa, jak i tym podsumowaniu, łatwo zauważyć pewne punkty zwrotne, albo chociaż jednorazowe odskoki od tradycyjnej stylistyki kompozytora. Jedną z najbardziej odległych była muzyka do Wyznań gejszy, w której Amerykanin połączył solową wiolonczelę i skrzypce z dalekowschodnimi stylizacjami. W większym lub mniejszym stopniu robił to już parokrotnie – japoński flet shakuchi wykorzystywał choćby w muzyce do Parku Jurajskiego, a orientalnie brzmiących partii wiolonczeli Yo-Yo Ma użył przy tworzeniu muzyki do Siedmiu lat w Tybecie – jednak chyba nigdy nie wszedł tak odległą stylistykę muzyczną aż tak głęboko. Być może jest to najbardziej melancholijna ścieżka w jego karierze. Do tego melodyka, mimo że bardzo prosta, nie traci nic z typowego williamsowskiego piękna, dodatkowo owianego tajemnicą i żalem. Dodatkowo Williams obszernie wykorzystuje perkusje i koto, często operując dość minimalnymi środkami, ale tworząc przy tym niesamowicie emocjonalny klimat. Bez dwóch zdań muzyka ta lepiej przetrwała próbę czasu, niż doceniony raczej na fali politycznego hype’u soundtrack Gustavo Santaolalli do Tajemnica Brokeback Mountain.
Maciej Wawrzyniec Olech
Wyznania gejszy (2005)
Po dziś dzień nie jestem w stanie zrozumieć, jak John Williams nie dostał Oscara za tę ścieżkę dźwiękową? Szczególnie jak weźmie się pod uwagę, że za rok 2005 statuetka powędrowała do Tajemnicy Brokeback Mountain Gustavo Santaolalli. Muzyka z Wyznań gejszy była nie tylko jedną z lepszych z 2005 roku, ale należy ją zaliczyć do jednych z piękniejszych w niesamowicie bogatej filmografii amerykańskiego kompozytora. John Williams pięknie łączy elementy „zachodniej” muzyki filmowej z elementami muzyki „dalekiego wschodu”. Brawurowe połączenie klasycznej orkiestry z tradycyjnymi japońskimi instrumentami tworzy niesamowity klimat i od razu przenosi nas do Kraju Kwitnącej Wiśni. Plus jak na Johna Williamsa przystało, mamy piękne wyraziste tematy, które na wiolonczeli i skrzypcach wygrywają tacy wirtuozi jak Yo-Yo Ma i Itzhak Perlman. Przepiękny soundtrack, gdzie nawet nie trzeba być wielkim miłośnikiem Johna Williamsa, czy w ogóle muzyki filmowej, aby móc go docenić. Szkoda tylko, że Akademii nie było stać na taką szczodrość.
John Williams, rok 2005
Rok 2005 był naprawdę niezwykle obfity w bardzo dobre, a nawet wybitne ścieżki dźwiękowe Johna Williamsa. Mogę tutaj tylko jeszcze raz wspomnieć przepiękną muzykę do Wyznań gejszy, której parafrazując dawną polską premier: „ta statuetka się po prostu należała”. Ale też trzymająca w napięciu i niezwykle inteligentnie napisana muzyka do Monachium Stevena Spielberga zasługiwała bardziej na Oscara niż Tajemnice Brokeback Mountain Gustavo Santaolalli. A mówimy tutaj wyłącznie o ścieżkach Williamsa, które w tamtym roku nominowane były do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. A nie możemy zapomnieć, że w 2005 roku John Williams skomponował dobrą, utrzymaną w stylu Bernarda Herrmanna ścieżkę dźwiękową do Wojny światów Stevena Spielberga. Plus w iście epickim stylu zwieńczył Gwiezdną Sagę George’a Lucasa. Tak w przypadku Gwiezdnych wojen: Zemście Sithów nominacja jak i sama nagroda byłyby mile widziane. Niektórzy kompozytorzy mogą tylko pomarzyć, aby osiągnąć taki poziom jak John Williams w 2005 roku. Najwyraźniej Akademia chciała w takim roku nagrodzić kogoś nowego. Ze statuetkę, czy nie, bez wątpienia rok 2005 był rokiem Johna Williamsa.
Gwiezdne wojny: Część V Imperium kontratakuje (1980)
Nagrodzenie Johna Williamsa Oscarem za muzykę do Gwiezdnych wojen (1977) jest bez wątpienia jedną z najmniej kontrowersyjnych decyzji Amerykańskiej Akademii Filmowej. Szkoda tylko, że na dziewięć filmów Gwiezdnej Sagi, tylko jeden został nagrodzony za muzykę. Tym bardziej, że nie tylko filmowo, ale i muzycznie Imperium kontratakuje (1980) powszechnie uważane jest za najlepszą z części. Któż nie znałby Marszu Imperialnego i można też dyskutować, czy to właśnie on nie jest najbardziej rozpoznawalnym muzycznym elementem Gwiezdnych wojen? Przy czym ta ścieżka dźwiękowa to nie tylko kultowy temat Dartha Vadera. Można wręcz się zastanawiać, czy nie jest to jedna z najlepszych ścieżek w oszałamiającej filmografii Johna Williamsa. W ostateczności muzycznie za rok 1980 nagrodzono Michaela Gore’a za Sławę (Fame). Cóż może i do tej muzyki lepiej się tańczy, ale „sława” to nie wszystko. Tym bardziej jeżeli ma się do czynienia z potęgą Imperium.
Harry Potter i więzień Azkabanu (2004)
Uwaga będzie kontrowersyjnie! Na początku przypomnę, jakie ścieżki dźwiękowe Akademia Filmowa nominowała za rok 2004:
Pasja John Debney
Osada James Newton Howard
Harry Potter i Więzień Azkabanu John Williams
Lemony Snicket: Seria niefortunnych zdarzeń Thomas Newman
Marzyciel Jan A.P. Kaczmarek
Jak wszyscy wiemy, Oscara otrzymał Jan A.P. Kaczmarek za piękny soundtrack do Marzyciela. I nikt nad Wisłą nie kwestionuje tej decyzji Akademii… Prawie nikt, gdyż choć w żadnym stopniu nie zamierzam umniejszać kompozycji Kaczmarka, to jednak jeżeli mam być szczery, zdecydowanie wyżej cenię pozostałe nominowane prace, ze szczególnym uwzględnieniem Więźnia Azkabanu. Tak jak Imperium kontratakuje powszechnie jest uważane za najlepszą część (filmową i muzyczną) Gwiezdnych wojen, tak to samo możemy powiedzieć, że Więzień Azkabanu Alfonso Cuarona jest najlepszym filmem z serii Harry Potter, z najlepszą ścieżką dźwiękową z serii. Nie po raz pierwszy John Williams, komponując do sequela, nie spoczywa na laurach, a tworzy nową i świeżą kompozycją z całą masą nowych i chwytliwych tematów. Więzień Azkabanu jest istnie magiczną kompozycją, która doskonale uzupełnia się z wizją meksykańskiego reżysera, który najlepiej zrozumiał wizję J.K. Rowling. Wystarczy tylko jako przykład przytoczyć scenę lotu na hipogryfie, gdzie muzyka Johna Williamsa (Buckbeack’s Flight) w połączeniu z obrazem sprawia, że Hogwart i świat Harry’ego Pottera staje się rzeczywiście magiczne. A to nie wszystko, co ta bogata kompozycja ma do zaoferowania, od „szekspirowskiego” dziecięcego chórku śpiewającego Double Trouble, po motywy rodem z turniejów rycerskich, a na przepięknym A Window to the Past kończąc. Istnie magiczna ścieżka dźwiękowa, którą nawet najbardziej zatwardziali mugole powinni docenić.