Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Vangelis

Chariots of Fire (Rydwany Ognia)

(1981)
4,0
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Istnieją ścieżki dźwiękowe które są swoistym krokiem milowym w rozwoju muzyki filmowej. „Aleksander Newski” Prokofiewa „Psychoza” Hermana, „Gwiezdne Wojny” Williamsa, „Conan” Poledourisa, dzieła Goldsmitha, Morricone, Roty ukształtowały cały współczesny język muzycznej ilustracji. Do tego panteonu sław z czystym sumieniem mogę zaliczyć „Rydwany Ognia” Vangelisa, muzykę która zmieniła pewne stereotypy w opisywaniu obrazu, muzykę która wprawdzie dziś już nie brzmi tak świeżo jak 20 lat temu, niemniej jednak wciąż stanowi inspirację dla twórców młodego pokolenia.

W roku 1981 Hugh Hudson, debiutujący reżyser, nakręcił jeden z najpiękniejszych filmów pokazujących humanistyczną idee, wskrzeszonych przez Pierre de Coubertina, Igrzysk Olimpisjkich. Wydawać by się mogło, że tak „klasyczny” film o czasach wiktoriańskiej Anglii (akcja toczy się w 1924 roku tuż przed olimpiadą w Paryżu), potrzebuje stylizowanej, wręcz purytańskiej ilustracji muzycznej. Ścieżki stonowanej, emocjonalnej, za pomocą tradycyjnego instrumentarium wydobywającej sportowe zmagania i osobiste problemy bohaterów. Jeśli dodamy, że autorem zdjęć jest David Watkin (który później odpowiedzialny był za Pożegnanie z Afryką), aż chce się ujrzeć w nagłówku nazwisko kompozytora w rodzaju Johna Barry’ego czy Maurice’a Jare’a. Hugh Hudson postawił jednak na twórcę zupełnie odmiennego, pioniera muzyki elektronicznej Vangelisa Papathanassiou, który napisał score całkowicie elektroniczny, omijając szerokim łukiem wszelkie tradycyjne instrumenty. Paradoksalnie efekt okazał się genialny. Muzyka greckiego kompozytora nie tylko nie wywołuje zgrzytu, ale w sposób harmonijny jednoczy się z filmem pokazując sportową walkę dwóch herosów lekkoatletyki. Kompozytor tak oto podsumował swoje dzieło:

„Chciałem czegoś współczesnego ale utrzymanego w wiktoriańskim klimacie filmu”.
Sądzę że ten cel został osiągnięty.

Jak prezentuje się soundtrack? Otóż mamy tutaj 40 minut muzyki i 7 utworów. Płyta która krąży jako regularne wydanie jest nie tyle scorem, co płytą inspirowaną muzyką z filmu (brakuje tutaj wielu tematów, jest także ponad 20 minutowa suita, której nie uświadczymy w filmie) . Jest to dość typowe dla Vangelisa, który ze swoich kompozycji na potrzeby filmu czyni coś więcej niż tylko pogardzany przez wielu soundtrack. Według mnie ścieżka z Rydwanów stanowiła zapowiedź zmian w podejściu do muzyki filmowej. Zmian których obecnie zbieramy żniwo. Muzyka już nie tylko jest ilustracją, ale dąży do autonomii. Dla wybrednych jest oczywiście bootleg (niestety trudno dostępny i z bardzo słabą jakością dźwięku).

Wydane przez Polydor nagranie to 7 utworów, podzielonych jakby na dwie części. 6 krótkich tematów stanowi cześć pierwszą, podczas gdy resztę płyty zajmuje syntezatorowy poemat zatytułowany po prostu „Rydwany Ognia”. Film otwierają Titles. W tym miejscu należy wspomnieć o małej ciekawostce. Początkowo, jako główny temat, reżyser chciał wykorzystać utwór L’enfant z innej płyty Vangelisa („Opera Sauvage”). Kompozytor jednak stwierdził, że jest w stanie napisać coś lepszego, bardziej pasującego do dostojnego biegu lekkoatletów, który rozpoczyna i kończy film. Hudson nie chciał jednak zmieniać decyzji twierdząc, że L’enfant jest idealne i to właśnie o taką muzykę mu chodziło. Ostatecznie kompozytorowi udało się przekonać reżysera by chociaż wysłuchał nowo skomponowanego motywu. Po pierwszych taktach muzyki Hudson zmienił zdanie i dzięki temu mamy wspaniały motyw, który mimo 20 lat wciąż pozostaje świeży i inspirujący. Cóż sprawia, że temat z Rydwanów tak porusza? Sądzę że jest to swoista prostota i genialne wręcz wpasowanie się utworu w obraz. Swobodny, pełen wdzięku bieg przez plażę, filmowany jest w lekko zwolnionym tempie, muzyka, zaś za pomocą fortepianu (oczywiście elektronicznego) i automatycznej perkusji, wybijającej rytm serca doskonale wszystko podkreśla. Co więcej dominuje i zapada w pamięć! Nie jest tłem, lecz otoczeniem – a to rzadka cecha muzyki filmowej. Patos zawarty w utworze perfekcyjnie ilustruje tekst narratora i obraz wykreowany przez Watkina, tworząc tym samym jedną z najbardziej zapadających w pamięć scenę w historii kina. Widz czuje w tej jednej odsłonie całe humanistyczne przesłanie filmu. Kolejnym utworem jest Five Circles. Pięć olimpijskich kółek, symbol pięciu kontynentów, równości, braterstwa, sportowej walki według ideałów de Coubertina. Kompozytor stworzył tutaj coś w rodzaju kołysanki, z keybordem na pierwszym planie, mającej podkreślać majestat powiewającej na wietrze flagi olimpijskiej. Utwór w którym znowu dominuje patos (podkreślany przez elektronikę imitującą trąbkę). Abraham’s Theme to najbardziej spokojny i liryczny utwór na soundtracku, bardzo przypominający refleksyjne utwory z Blade Runnera. Eric’s Theme to z kolei wyniosły hymn w którym czuć całą siłę zwycięstwa, sportową walkę okraszoną ogromnym ładunkiem patosu, patosu z gruntu europejskiego dalekiego od militarnych dzieł zza oceanu. Utwór 100 Metres, to krótka mistyczna zapchaj dziura, w moim przekonaniu zupełna pomyłka, która niepotrzebnie znalazła się na ścieżce (w filmie było znacznie więcej lepszych kawałków które można było zamieścić na płycie). 100 metres płynnie przechodzi w Psalm Jerusalem (nie skomponowany przez Vangelisa, wykonywany przez Ambrosian Singers), stanowiący wspaniały moment wytchnienia przed wielkim, rozbudowanym poematem Chariots of Fire. Vangelis znany jest z tego, że kończy swoje albumy utworami zapadającymi w pamięć. Nie inaczej jest tutaj. W ciągu 20 minut mamy okazję wysłuchać głównego motywu w wielu ciekawych wariacjach. O ile zazwyczaj drażnią mnie przesadnie rozbudowane utwory, tutaj wszystko do siebie pasuje i ewentualny montaż zniszczyłby całą potęgę tejże suity. Utwór jest jak klasyczna symfonia, korzystająca jednak jedynie z cybernetycznych środków. Tym wielkim monumentalnym poematem Vangelis starał się podsumować wszystkie idee filmu: humanizm, spontaniczność działań, olimpijską walkę pełną radości i pasji. W pełni mu się to udało.

Soundtrack Vangelisa to pewnego rodzaju paradoks. Ścieżka która wykreowana została niemalże w całości za pomocą „sztucznych” instrumentów służy opisaniu ideałów humanistycznego, amatorskiego sportu, (przynajmniej z definicji…) brzydzącego się wszelkiego rodzaju sztucznością. Słuchając tej płyty mam wrażenie, że wszystkie argumenty tradycjonalistów (krytykujących stosowanie muzyki elektronicznej) nie mają racji bytu. Vangelis dobitnie udowodnił, że sztuka nie jest zależna od tworzywa, ale od talentu. Może warto o tym pamietać?

Ścieżka Vangelisa jest jednym z najbardziej znanych, i najpopularniejszych soundtracków w historii kina. Dzięki Igrzyskom Olimpijskim temat główny stał się klasyką, prezentowaną w radiu i telewizji. Także wpływ kompozycji Greka na współczesnych twórców muzyki filmowej jest niebagatelny. Nie mielibyśmy wielu dokonań Zimmera (który notabene przyznaje się do inspiracji twórczością autora muzyki do Blade Runnera na równi z zespołem Tangerine Dream), Hornera (Titanic wykorzystał kilka vangelisowskich pomysłów, jak choćby specyficzne użycie elektroniki dla podkreślenia emocji), czy całego Media Ventures Team (Jeff Rona i White Squall). To wszystko powoduje że ścieżka warta jest maksymalnej oceny. Nie oznacza to jednak, że nie mam zastrzeżeń. Pierwszym jest wydanie. Ubogie w muzykę. Brakuje tutaj wielu tematów znanych z filmu, wielu dobrych tematów z pewnością wartych umieszczenia na płycie. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że kiedyś zostaniemy uraczeni oryginalną wersją rozszerzoną, a nie płytą – inspiracją. Drugie zastrzeżenie jest bardziej poważne. Otóż przez te 20 lat które minęły od czasu wydania płyty, nastąpił niezwykły wręcz rozwój instrumentów elektronicznych. Pionierskie odkrycia Vangelisa, które w 1981 brzmiały oryginalnie i świeżo dziś mogą irytować (może poza głównym tematem który najmniej się stosunkowo zestarzał). Te „wady” oczywiście nie wpływają na ocenę (wszak nie można oceniać sztuki w izolacji od czasu- jak mówi podstawowe prawo krytyka), są jednak przestrogą dla wszystkich, którzy wychowali się na muzyce Zimmera i MVT, żeby nie spodziewali się po płycie Vangelisa zbyt wiele. Dźwięk wykreowany przez syntezatory Greka nie może konkurować z komputerowymi samplami stworzonymi przez Hansa Zimmera, Trevora Rabina, Harry Gregson -Williamsa, czy Klausa Badelta.

Podsumowując więc. Rydwany Ognia, choć dziś nie brzmią już tak nowatorsko, są jednak pozycją obowiązkową dla każdego szanującego się fana soundtracków. A główny temat to z całą pewnością najlepszy motyw napisany do filmu sportowego, motyw w którym z całą siłą objawił się geniusz Vangelisa. Kompozytor w trwającym 3 minuty utworze potrafił opisać całą idee Igrzysk Olimpijskich, ich majestat, patos i czystą, sportową walkę. I choćby za to należy mu się najwyższy szacunek.

Niniejszy tekst jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji zamieszczoną na portalu
www.soundtrack.pl, a później także na www.moviemusic.pl

Najnowsze recenzje

Komentarze