Czy John Williams nie lubi muzyki filmowej? – analiza letniej afery, której nie było.

Czy John Williams nie lubi muzyki filmowej? – analiza letniej afery, której nie było. - okładka
Maciej Wawrzyniec Olech | 05-11-2025 r.

Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej” – miał powiedzieć John Williams w wywiadzie udzielonym na potrzeby nadchodzącej biografii. Po opublikowaniu tych słów rozpętała się medialna burza. Jak naprawdę należy interpretować słowa słynnego amerykańskiego kompozytora? I czy twórca naszych ukochanych soundtracków – niejednokrotnie odpowiedzialny za naszą miłość do tego gatunku – rzeczywiście nie lubi muzyki filmowej?

Wszystko zaczęło się od artykułu o szokującym tytule: Composer John Williams says he ‘never liked film music very much’ (tłumaczenie: Kompozytor John Williams mówi, że „nigdy za bardzo nie lubił muzyki filmowej”), autorstwa Dalyi Alberge, który ukazał się 24 sierpnia w brytyjskim magazynie The Guardian.

Dla wielu te słowa mogą być zaskakujące – zwłaszcza dla tych, którzy kochają muzykę filmową i dla których przygoda z tym gatunkiem rozpoczęła się właśnie od ścieżek dźwiękowych Johna Williamsa. Ale jak to możliwe, że największy kompozytor muzyki filmowej miałby jej nie lubić? Dla niektórych może to brzmieć tak, jakby Robert Lewandowski powiedział, że nie lubi piłki nożnej, Lewis Hamilton – że nie przepada za wyścigami Formuły 1, Gordon Ramsay – że nie lubi gotować, a Pedro Pascal – że nie lubi grać w filmach i nosić wąsów!

Zamiast jednak skupiać się na celowo szokującym nagłówku, przyjrzyjmy się bliżej samemu artykułowi, który zatrząsnął światem muzyki filmowej.

Na wstępie należy jasno zaznaczyć, że John Williams nie udzielił wywiadu The Guardian, w którym krytykowałby muzykę filmową. To bardzo ważne sprostowanie, ponieważ wiele mediów – jak choćby Radio Zet – powiela błędną informację, sugerując, jakoby John Williams nie miał nic lepszego do roboty, niż publicznie krytykować gatunek, któremu poświęcił większą część swojego życia.

Kontrowersyjne słowa padły w rozmowie, jakiej pięciokrotny zdobywca Oscara udzielił Timowi Greivingowi na potrzeby jego książki – biografii pt. John Williams: A Composer’s Life, która niebawem ukaże się nakładem Oxford University Press.

Autorka tekstu, Dalya Alberge z The Guardian, sięga po najbardziej „soczyste” fragmenty tego wywiadu i książki. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie ogranicza się wyłącznie do cytatu „nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej”, lecz przytacza słowa kompozytora w nieco szerszym kontekście:

Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej” – przyznaje Williams w rzadkim wywiadzie, dodając:

„Muzyka filmowa – choć czasem bywa dobra (a zazwyczaj nie jest), poza może ośmiominutowymi fragmentami tu i ówdzie – moim zdaniem tak naprawdę nie istnieje jako pełnoprawna forma. To, co uważamy za tę cenną, wielką muzykę filmową… pamiętamy w pewien nostalgiczny sposób.”

Sam pomysł, że muzyka filmowa zajmuje to samo miejsce w sali koncertowej, co największe dzieła kanonu klasycznego, to – moim zdaniem – błędne założenie.”

W dalszej części Williams stwierdza:

Duża część [muzyki filmowej] jest efemeryczna. Z pewnością jest fragmentaryczna i dopóki ktoś jej nie zaaranżuje, nie można jej nawet uznać za pełnoprawny utwór koncertowy.”

Do wypowiedzi Williamsa odnosi się także sam Tim Greiving, który przyznaje, że był zaskoczony jego stanowiskiem wobec muzyki filmowej:

Jego komentarze są dość szokujące i nie wynikają z fałszywej skromności. On naprawdę jest wobec siebie krytyczny – podobnie jak wobec muzyki filmowej jako formy. Powiedział nawet, że najbardziej prestiżowe zlecenia traktował jako ‘po prostu pracę do wykonania.’”

Greiving dodaje jednak:

Nie sądzę, byśmy powinni brać jego słowa dosłownie. On traktował komponowanie muzyki filmowej poważniej niż ktokolwiek w historii.”

Ma w sobie pewien dystans wobec muzyki filmowej. Traktuje ją jako muzykę użytkową – co jest o tyle zabawne, że ja jego kompozycje uważam za wręcz wysublimowaną formę sztuki. To nie jest fałszywa skromność – on po prostu uważa muzykę filmową za niższą formę. I zazwyczaj tak jest – powstaje szybko, jest bardziej oszczędna w środkach. Ale jego muzyka przeczy tej regule. On doprowadził sztukę muzyki filmowej do perfekcji. Wzniósł ją na wyżyny. Uczynił z niej sztukę wysoką.”

Pomimo ogromnego uznania, John Williams pozostaje wobec siebie krytyczny. Powiedział Greivingowi:

„Gdybym mógł wszystko zrobić od nowa, zadbałbym o większą spójność – żeby muzyka filmowa i koncertowa były bardziej moje, cokolwiek to znaczy, bardziej jednorodne. Ale nigdy tak się nie stało. Muzyka filmowa była po prostu pracą do wykonania albo okazją, którą należało wykorzystać.”

W dalszej części artykułu możemy przeczytać, że w nadchodzącej książce John Williams opowiada również o swojej długoletniej współpracy ze Stevenem Spielbergiem. Pojawia się też kilka faktów o samym kompozytorze, jego najsłynniejszych pracach i licznych nagrodach.

Jednak to, co najmocniej rzuca się w oczy, to wielki nagłówek: „Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej.” Nie trzeba było długo czekać, by informacja o rzekomej niechęci kompozytora Gwiezdnych wojen do muzyki filmowej obiegła świat. Wkrótce inne renomowane i popularne media, takie jak Variety, Classic FM, The Telegraph, Bloomberg, People Magazine, USA Today,  niemiecki Der Spiegel czy wspomniane Radio Zet, … (i tak można długo wymieniać)… zaczęły publikować artykuły i newsy, zwykle opatrzone podobnie brzmiącym nagłówkiem: „John Williams nie lubi muzyki filmowej.” Tu należy pochwalić polskie portale poświęcone muzyce filmowej jak Soundtracks.plMuzykaFilmowa.pl ,które nie wpisały się w tę modę oraz cytowanie tego wiadomego fragmentu.

Tim Greiving (@tgreiving) / Posts / X (wcześniej Twitter)

W ciągu kilku dni sprawa nabrała takiego obrotu, że autor owej biografii Tim Greiving postanowił zareagować. I 27 sierpnia w Hollywood Reporter ukazał się jego artykuł pod tytułem: „Czy John Williams naprawdę nie przepada za muzyką filmową? Sprawa jest bardziej złożona” („Does John Williams Really Dislike Film Music? It’s More Complicated That That”). Był on swego rodzaju odpowiedzią, polemiką na wcześniejszy zarzut, jakoby Williams nie lubił gatunku, któremu poświęcił większość swojego życia.

Greiving pisał w tym tekście, że jest zaskoczony rozgłosem, jaki wywołał w Internecie artykuł z The Guardian. I tym jak inne gazety i portale podjęły ten temat, najczęściej korzystając z nagłówka „John Williams: ‘Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej.”

Co więcej uznał on, że wykorzystywanie tego prowokacyjnego cytatu jest niesprawiedliwe wobec tak wielkiego człowieka jakim jest John Williams i niesłusznie przedstawia go to jako osobę lekceważącą, niewdzięczną lub zgorzkniałą.

Tim Greiving zaznaczył, że John Williams powiedział mu: „Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej.” Przy czym jak zaznacza autor, miało to miejsce w jednym z około dwudziestu wywiadów, które przeprowadził z nim w ciągu 18 miesięcy. Co więcej  w tej konkretnej rozmowie Williams miał mówić o trudnym zadaniu prezentowania muzyki filmowej podczas koncertów symfonicznych. Miał przy tym powiedzieć Greivingowi, że gdy był dyrektorem muzycznym orkiestry Boston Pops w latach 1980–1993, miał trudności z organizowaniem programów koncertowych opartych na muzyce stworzonej specjalnie na potrzeby filmów.

Greiving mówi i trudno się z nim i Williamsem nie zgodzić, że nie ma w tym nic kontrowersyjnego. Co więcej,  jeszcze raz przywołał słowa słynnego kompozytora, że muzyka filmowa tworzona jest z myślą o konkretnej scenie — powstaje więc w krótkich fragmentach, często bez wyraźnego początku i zakończenia, dlatego z myślą o koncertach, nawet wydaniu na albumie, musi być na nowo zaaranżowana, np. w formie suity. I ogólnie w porównaniu z muzyką klasyczną, muzyka filmowa zawsze wypada gorzej. Musi ona, według Williamsa, posługiwać się prostszym językiem, być bardziej oszczędna, mniej rozpraszająca. Ma służyć jako tło dla dialogów i efektów dźwiękowych. Jest podporządkowana potrzebom filmu, decyzjom montażysty, wizji reżysera. Natomiast muzyka tworzona z myślą o salach koncertowych stanowi główny punkt programu — porusza się we własnym tempie, a jej celem jest zachwycać techniką, złożonością lub po prostu pięknem samym w sobie.

Na tym jednak Tim Greiving w swoich wyjaśnieniach nie poprzestaje. Jego artykuł dla Hollywood Reporter do krótkich nie należy. Co też pokazuje, że bardzo mu zależy na wyjaśnienie tej „afery”, jak i też innych możliwych fałszywych zarzutów. I tak bardzo stanowczo zaznacza, że John Williams NIGDY nie twierdził, że nie jest dumny ze swojej twórczości, ani że żałuje życia spędzonego na komponowaniu muzyki do filmów. Przyznaje, że miewa wątpliwości i chwile niepewności, jak każdy prawdziwy artysta. Nie ma o sobie wysokiego mniemania i często czuje, że mógł coś zrobić lepiej. Nie ogląda filmów, do których napisał muzykę, dla przyjemności — i ogólnie nie lubi wracać do przeszłości. Ale jednocześnie wie, jak bardzo jego muzyka jest kochana i jak wielu ludzi odczuwa z nią duchową więź — i reaguje na to z wdzięcznością i pokorą. Do tego Greiving zauważa, że gdyby John Williams nie lubił muzyki filmowej, to nie komponowałby jej dalej mają 90+ lat i nie prezentował by ją na koncertach na całym świecie. Co według niego oznacza, że bez wątpienia uznaje ją za wartą swojej uwagi i czasu. Zresztą czytając dokładnie, tę książkę można też natrafić na taki fragment (zdjęcie poniżej):

Fot. Dominik Chomiczewski

Tim Greiving postanowił też odnieść się do kursujących zarzutów, jakoby John Williams wyrażał się niepochlebnie o współczesnej muzyce filmowej. Przede wszystkim całkowicie im zaprzeczył. Jak już, to bardziej odnosił się do muzyki filmowej sprzed około 30 lat, czyli z okresu, gdy był związany z Boston Pops. Przy czym mówił jednak raczej ogólnie i co najważniej nie wyrażał opinii w stylu „wszystko dziś jest złe.” Co więcej Greiving zaznacza, że Williams nie ogląda filmów i nie słucha ścieżek dźwiękowych. Przez co tym bardziej trudno byłoby mu ją oceniać negatywnie lub pozytywnie. Mimo to według autora Williams mówił mu wiele optymistycznych rzeczy związanych z tym gatunkiem i jego twórcami. I patrzy on optymistycznie w przyszłość i tego jak przyszli kompozytorzy mogą poprowadzić tę formę sztuki w nowym, zaskakującym kierunku.

W dalszej części tekstu, Tim Greiving NAJMOCNIEJ PRZEPRASZA, za całe zamieszanie jakie wyniknęło z artykułu w The Guardian. Zależy mu przy tym, aby nie pojawił się fałszywy obraz Johna Williamsa jako zrzędliwego starca. Greiving mówi, że amerykański kompozytor jest jednym z najbłyskotliwszych i najbardziej pogodnych osób, jakie kiedykolwiek spotkał. Atestuje mu, że jest uprzejmy, skromny, pełen klasy i nigdy nie mówi źle o innych. Zaznacza też, że Williamsa zasmuciłoby i poirytowało, jak jego wypowiedź wyrwana została z kontekstu. Jednocześnie autor nie stroni od lekkiej autopromocji, gdzie zachęca aby przeczytać jego książkę. Według niego, odda ona lepiej złożoną postać jaką jest John Williams, niż wyrwane z kontekstu cytaty.

PODSUMOWANIE

Nie trzeba nawet robić dokładnej analizy, by stwierdzić, jak bardzo sztucznie napompowana była ta cała „afera”, której tak naprawdę nie powinno być. Stwierdzenie, że muzyka klasyczna ma wyższą wartość od muzyki filmowej, nie jest kontrowersyjne i większość kompozytorów filmowych się z nim zgodzi. To prawda, że na przestrzeni ostatnich lat koncerty muzyki filmowej stały się popularnym zjawiskiem. Jednak też nikt nie kwestionuje, że przeniesienie jej na sale koncertowe bez filmowego kontekstu nie jest łatwym zadaniem. I ile to dyskusji się już odbyło, czy podczas takich koncertów, należy puszczać w tle fragmenty filmów, czy też nie? (John Williams, podobnie jak Hans Zimmer tego nie robi.) Jednak też dobrze wiemy, jakie „newsy” gwarantują więcej oglądalności, wejść czy kliknięć. Na pewno artykuł pod tytułem: „John Williams opowiada o trudnościach zaadaptowania muzyki filmowej na muzykę koncertową”, nie cieszyłby się taką popularnością, jak „Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej – John Williams.” Niestety jest to smutna część współczesnej medialnej rzeczywistości, gdzie sensacyjne nagłówki znaczą więcej od przekazania wartościowej informacji. Pod tym względem na pewną znajdą się zawiedzione osoby, tym że John Williams nie skrytykował współczesnej muzyki filmowej. Wystarczy tylko pomyśleć ile „wejść” zagwarantowałby artykuł pt. „John Williams obwinia Hansa Zimmera za zły stan współczesnej muzyki filmowej.” (Mam nadzieję, że nikt go nie zacytuje). A tak pozostają nam stonowane, dżentelmeńskie wypowiedzi legendarnego kompozytora. Mają one klasę i styl, ale przyciągają mniej uwagi od skandali i plotek. Dlatego naiwnym byłoby wierzenie, że niektórzy wyciąganą jakiekolwiek wnioski z tego całego sztucznie stworzonego zamieszania. Gdzie najlepszym przykładem będzie ten artykuł, który z pewnością zainteresuje mniejszą ilość osób, niż gdyby jego nagłówek brzmiał: „Szok i niedowierzanie! John Williams nie lubi muzyki filmowej i obwinia oto Hansa Zimmera!” 

Epickie i załamujące czasoprzestrzeń zdjęcie, które Hans Zimmer opublikował na swoim profilu na Facebooku i Instagramie 1 marca 2018 roku z dopiskiem: „LA Phil with one of the truly greatest (and nicest!) composers #JohnWilliams”

Najnowsze artykuły

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.