„Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej” – miał powiedzieć John Williams w wywiadzie udzielonym na potrzeby nadchodzącej biografii. Po opublikowaniu tych słów rozpętała się medialna burza. Jak naprawdę należy interpretować słowa słynnego amerykańskiego kompozytora? I czy twórca naszych ukochanych soundtracków – niejednokrotnie odpowiedzialny za naszą miłość do tego gatunku – rzeczywiście nie lubi muzyki filmowej?
Wszystko zaczęło się od artykułu o szokującym tytule: Composer John Williams says he ‘never liked film music very much’ (tłumaczenie: Kompozytor John Williams mówi, że „nigdy za bardzo nie lubił muzyki filmowej”), autorstwa Dalyi Alberge, który ukazał się 24 sierpnia w brytyjskim magazynie The Guardian.
Dla wielu te słowa mogą być zaskakujące – zwłaszcza dla tych, którzy kochają muzykę filmową i dla których przygoda z tym gatunkiem rozpoczęła się właśnie od ścieżek dźwiękowych Johna Williamsa. Ale jak to możliwe, że największy kompozytor muzyki filmowej miałby jej nie lubić? Dla niektórych może to brzmieć tak, jakby Robert Lewandowski powiedział, że nie lubi piłki nożnej, Lewis Hamilton – że nie przepada za wyścigami Formuły 1, Gordon Ramsay – że nie lubi gotować, a Pedro Pascal – że nie lubi grać w filmach i nosić wąsów!
Zamiast jednak skupiać się na celowo szokującym nagłówku, przyjrzyjmy się bliżej samemu artykułowi, który zatrząsnął światem muzyki filmowej.
Na wstępie należy jasno zaznaczyć, że John Williams nie udzielił wywiadu The Guardian, w którym krytykowałby muzykę filmową. To bardzo ważne sprostowanie, ponieważ wiele mediów – jak choćby Radio Zet – powiela błędną informację, sugerując, jakoby John Williams nie miał nic lepszego do roboty, niż publicznie krytykować gatunek, któremu poświęcił większą część swojego życia.
Kontrowersyjne słowa padły w rozmowie, jakiej pięciokrotny zdobywca Oscara udzielił Timowi Greivingowi na potrzeby jego książki – biografii pt. John Williams: A Composer’s Life, która niebawem ukaże się nakładem Oxford University Press.
Autorka tekstu, Dalya Alberge z The Guardian, sięga po najbardziej „soczyste” fragmenty tego wywiadu i książki. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie ogranicza się wyłącznie do cytatu „nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej”, lecz przytacza słowa kompozytora w nieco szerszym kontekście:
„Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej” – przyznaje Williams w rzadkim wywiadzie, dodając:
„Muzyka filmowa – choć czasem bywa dobra (a zazwyczaj nie jest), poza może ośmiominutowymi fragmentami tu i ówdzie – moim zdaniem tak naprawdę nie istnieje jako pełnoprawna forma. To, co uważamy za tę cenną, wielką muzykę filmową… pamiętamy w pewien nostalgiczny sposób.”
„Sam pomysł, że muzyka filmowa zajmuje to samo miejsce w sali koncertowej, co największe dzieła kanonu klasycznego, to – moim zdaniem – błędne założenie.”
W dalszej części Williams stwierdza:
„Duża część [muzyki filmowej] jest efemeryczna. Z pewnością jest fragmentaryczna i dopóki ktoś jej nie zaaranżuje, nie można jej nawet uznać za pełnoprawny utwór koncertowy.”
Do wypowiedzi Williamsa odnosi się także sam Tim Greiving, który przyznaje, że był zaskoczony jego stanowiskiem wobec muzyki filmowej:
„Jego komentarze są dość szokujące i nie wynikają z fałszywej skromności. On naprawdę jest wobec siebie krytyczny – podobnie jak wobec muzyki filmowej jako formy. Powiedział nawet, że najbardziej prestiżowe zlecenia traktował jako ‘po prostu pracę do wykonania.’”
Greiving dodaje jednak:
„Nie sądzę, byśmy powinni brać jego słowa dosłownie. On traktował komponowanie muzyki filmowej poważniej niż ktokolwiek w historii.”
„Ma w sobie pewien dystans wobec muzyki filmowej. Traktuje ją jako muzykę użytkową – co jest o tyle zabawne, że ja jego kompozycje uważam za wręcz wysublimowaną formę sztuki. To nie jest fałszywa skromność – on po prostu uważa muzykę filmową za niższą formę. I zazwyczaj tak jest – powstaje szybko, jest bardziej oszczędna w środkach. Ale jego muzyka przeczy tej regule. On doprowadził sztukę muzyki filmowej do perfekcji. Wzniósł ją na wyżyny. Uczynił z niej sztukę wysoką.”
Pomimo ogromnego uznania, John Williams pozostaje wobec siebie krytyczny. Powiedział Greivingowi:
„Gdybym mógł wszystko zrobić od nowa, zadbałbym o większą spójność – żeby muzyka filmowa i koncertowa były bardziej moje, cokolwiek to znaczy, bardziej jednorodne. Ale nigdy tak się nie stało. Muzyka filmowa była po prostu pracą do wykonania albo okazją, którą należało wykorzystać.”
W dalszej części artykułu możemy przeczytać, że w nadchodzącej książce John Williams opowiada również o swojej długoletniej współpracy ze Stevenem Spielbergiem. Pojawia się też kilka faktów o samym kompozytorze, jego najsłynniejszych pracach i licznych nagrodach.
Jednak to, co najmocniej rzuca się w oczy, to wielki nagłówek: „Nigdy za bardzo nie lubiłem muzyki filmowej.” Nie trzeba było długo czekać, by informacja o rzekomej niechęci kompozytora Gwiezdnych wojen do muzyki filmowej obiegła świat. Wkrótce inne renomowane i popularne media, takie jak Variety, Classic FM, The Telegraph, Bloomberg, People Magazine, USA Today, niemiecki Der Spiegel czy wspomniane Radio Zet, … (i tak można długo wymieniać)… zaczęły publikować artykuły i newsy, zwykle opatrzone podobnie brzmiącym nagłówkiem: „John Williams nie lubi muzyki filmowej.” Tu należy pochwalić polskie portale poświęcone muzyce filmowej jak Soundtracks.pl i MuzykaFilmowa.pl ,które nie wpisały się w tę modę oraz cytowanie tego wiadomego fragmentu.



