To były czasy… Pamiętam, jako smyk kilkunastoletni, po ujrzeniu w telewizji reklamy Terminatora 2, ówcześnie najdroższego filmu w historii (100 mln. dolarów budżetu), z napięciem wyczekiwałem pojawienia się tego filmu w lokalnej wypożyczalni. Pojawił się plakat, ale były to jeszcze słodkie czasy „zapisów” na tytuł (wiadomo: „era video” i jedna kaseta na wypożyczalnię;), więc czekałem na okazję by film „złowić”. Pewnego dnia los się uśmiechnął – i chociaż pan w wypożyczalni chciał mi „wepchnąć” drugą część Nieśmiertelnego… – wreszcie obejrzałem Terminatora 2.Dzień sądu Jamesa Camerona. Nie muszę mówić jak na początku lat 90-tych był to szalenie imponujący obraz. Przełomowe, generowane komputerowo efekty wizualne (choć „trenowane” przez Camerona już w Otchłani), popisowa charakteryzacja Stana Winstona plus fenomenalna akcja wsparta czwórką bardzo wyrazistych głównych bohaterów. Terminator 2 do dziś pozostaje arcydziełem swojego gatunku, przez wielu uważany za lepszy od swojego kultowego pierwowzoru z lat 80-tych. Wizja Camerona nie postarzała się ani trochę a muzycznym dopełnieniem mogła być tylko i wyłącznie ścieżka dźwiękowa, którą napisać mógł tylko i wyłącznie Brad Fiedel.
Brad Fiedel być może nie przejdzie do historii „kompozytor wielki”, lecz jego słynna melodia z Terminatora z 1984 roku stała się ikoną współczesnej muzyki filmowej. Muzyka Fiedela, która tak doskonale dopasowała się i sprostała technologicznemu wydźwiękowi pierwszego filmu, osiągnięta praktycznie całkowicie za pomocą elektronicznych środków wyrazu, w przypadku potężniejszego seqeula zachowuje właściwie ten sam styl. Nie należy się temu dziwić, ponieważ świat Terminatora może być opisany tylko i wyłącznie poprzez mechaniczne rytmy, stalowe brzmienia i jak zawsze u Fiedela, bardzo fajne, melodyczne pomysły. „Teoria” ta niejako sprawdziła się w kontekście ilustracji Marco Beltrami’ego do części trzeciej.
Krytycy muzyki z Terminatora 3 dość często wypominają jej całkowity brak odniesień do nieśmiertelnego tematu głównego. Dziwne to zarzuty, zważywszy, że Terminator 2 oprócz sekwencji pod napisy początkowe, która wręcz musiała być nim zilustrowana, oraz napisów końcowych (tudzież rytmicznej intonacji w utworze „Trust Me”) – także nie posiada żadnych innych referencji do „Terminator Theme”. Novum jest tutaj pogłębienie melodii głównej przez syntezowany chór, wzmacniając odbiór całości (pamiętna, paląca się karuzela) oraz będąc rozwinięciem wszystkich snutych przez Camerona wątków odnoszących się do niemożliwości lub próby zmiany przeznaczenia. Fiedel pozwala sobie również na użycie wspomnianych chórów do słynnej sekwencji nuklearnego unicestwienia Los Angeles A.D. 1997 w śnie Sarah Connor. Sztucznemu chórowi co prawda trudno rywalizować z oddziaływaniem chóru „żywego”, ale jego brutalne, wręcz apokaliptyczne wejścia robią wrażenie.
W T2 nie zabraknie słynnych, metalicznych uderzeń, przypominających bicie serca, które tak świetnie charakteryzowały elektronicznego mordercę w części pierwszej. Poza tym, Fiedel używa także w potężny sposób metalicznego kowadła; w innych przypadkach ciekawym rozwiązaniem jest użycie najprawdopodobniej elektronicznie przefiltrowanych dzwonów kościelnych. Z kolei najbardziej sugestywny i chyba najbardziej zapadający w pamięć „znak muzyczny” T2 to mechaniczne, przeciągłe, przypominające ruchy posuwiste jakiegoś pneumatycznego mechanizmu odgłosy, charakteryzujące złoczyńcę, Terminatora T-1000. Odgłosy te to terror w czystej postaci. Szczególnie dobitnie swoją rolę odgrywają w samym filmie – synonim zabójczej maszyny, przed którą nie ma ucieczki. Efekt osiągnięty minimalnymi środkami w tym przypadku zadziwia (pomysł w pewnym sensie został skopiowany przez Beltramiego dla postaci Terminatrix w T3 ). Oprócz wspomnianych wyżej zasadniczych elementów muzyki z T2, na całym, ponad 50-minutowym wydaniu Varese znajdziemy również masę elektronicznego underscore’u, który dość umiejętnie wpaja się w filmowy obraz, lecz podobnie jak na ścieżce do Terminatora, wystawia słuchacza na pewną (a może i dużą…) cierpliwość. Tło, które tworzy Fiedel z pewnością nie brzmi już tak „tanio” jak czasami było to cechą „jedynki”, ale momentami jego groteskowy charakter powoduje uśmiech politowania (lub jak kto woli zażenowania) na twarzy słuchacza. Kompozytor imituje wiele rzeczy. Najczęściej odgłosy maszyn i bliżej nieartykułowane dźwięki. Chociaż stronię od tego i nie lubię używać określeń typu: „piski”, „mruczenia”, „dudnienia”, do T2 mogą pasować jak ulał. Słychać sample werbli, fletów, instrumentów dętych a nawet czegoś co przypomina piłkę do koszykówki (niski, pulsujący podkład brzmi niemal jak eksperyment Goldsmitha w Hoosiers !). Wszystko to tworzy zamknięty świat Terminatora, stworzony w głowie Camerona (ponoć cyborg mu się przyśnił!), ale nie zdaje do końca egzaminu w oderwaniu od obrazu.
Do końca jednak aż tak nie jest słabo z tym Terminatorem 2. Ponieważ kontynuacja obfituje w spektakularne, trzymające w napięciu sceny akcji, Fiedel popisuje się w kilku momentach naprawdę fajną, utrzymaną w szybkim tempie muzyką akcji. Twórca ma dość dużą zdolność takiego „podłapania” melodii. Nawet po nudnych, atmosferycznych fragmentach potrafi „poderwać” tempo i
zaserwować dość złożoną aranżacyjnie, elektroniczną muzykę akcji. Do „najświatlejszych” momentów należy tu finał „Escape From the Hospital” oraz ilustracje opisujące wspaniały pościg helikopterem za furgonetką na miejskiej autostradzie (szczególnie końcówka „Tanker Chase”). Dość solennie i z „gracją” wykorzystana jest programowalna perkusja zapowiadając napisaną jeszcze z większym rozmachem muzykę akcji w True Lies. Inny fragment, kiedy Fiedel pokazuje swoją smykałkę melodyczną to utwór „Our Gang Goes to Cyberdyne” z „coolową” przygrywką dla bohaterów T2. Niuanse te w ostatecznym rozrachunku jednak gdzieś się tam liczą. Po dość dobrym początku i kilku fajnych momentach środka, album trochę „siada” w końcówce (zdecydowano się umieścić materiał w sposób chronologiczny), związanej z atmosferycznymi eksperymentami kompozytora dla rozstrzygnięć w hucie stali.
Małym problemem wydawnictwa jest również jego długość. Skrócone do 30-35 minut (jak większość albumów Varese) mogłoby być i ciekawsze i bardziej przekładające się na spójność odsłuchu. Jedynymi fragmentami, które należy żałować iż zostały pominięte to muzyka z pościgu T-1000 za Johnem Connorem z początku filmu i oczywiście klimatyczny prolog z Los Angeles A.D. 2029. Ale nie oszukujmy się, płyta ta raczej skierowana jest w tym przypadku bardziej ku wielbicielom filmu niż fanom muzyki filmowej. Biorąc pod uwagę dość jednak niepospolity styl Fiedela i pewną (mimo swych ułomności oraz ograniczeń) unikalność brzmienia stworzonego dla świata Terminatora, będzie to pozycja również interesująca dla tych drugich. Na pewno jest przystępniejsza i „materiałowo” bardziej zróżnicowana od w większości ponurego, bardzo elektroniczne zmasowanego wydania muzyki z części pierwszej. Mimo wspomnianych ułomności, elektronika bywa nawet ciekawsza i bardziej finezyjna od dzisiejszych, pseudo-elektronicznych rozwiązań niektórych kompozytorów. Nie ma tu tematu Terminatora w klasycznej formie – to fakt – lecz wynagrodzą nam to inne ciekawe pomysły Pana Fiedela, kompozytora który jako jedyny mógł stworzyć ten score. Jednak nie wycofuję swojego zdania, iż znacznie lepiej spisuje się w filmie. Ale taka też rola muzyki filmowej 🙂
Inne recenzje z serii: