Komercyjny sukces filmów Krzyk i Krzyk 2 dał zielone światło producentom ze studia Dimension, by pójść w kierunku kolejnych kontynuacji. Tym razem całą sprawę wzięto na trzyletnie przeczekanie, w nadziei, że przysłuży się to zarówno artystom realizującym projekt jak i widowni, która zdąży stęsknić się za kultowym już Ghostface’m. Wyniki boxoffice pokazują, że mimo tych ambitnych planów najnowszy film Wesa Cravena nie robił wielkiego szału. Owszem, zwrócił się czterokrotnie, ale o sukcesie na miarę dwóch poprzednich odsłon nie było już mowy. W takim samym tonie wypowiadali się krytycy, którzy nie szczędzili ostrych słów pod adresem twórców. Czyżby reżyser i scenarzyści zaczęli zjadać własne ogony?
Zresztą nie tylko oni, bowiem zaangażowany do projektu Marco Beltrami swoją partyturą wyraźnie dał do zrozumienia, że już powoli nudzi go ta seria… w ogóle konwencja kina grozy, w którym działał już od ponad 5 lat. Dowodem jest chociażby odejście od tak zachwalanej eksperymentatorskiej postawy, a wszystko po to, by poddać się prostym rzemieślniczym czynnościom. Mając zatem całe zaplecze tematyczne poczynione na potrzeby dwóch pierwszych filmów nie trudno było posłużyć się wygodnymi cytatami, skupiając się w głównej mierze na underscore’ingu. Czy tak było w rzeczywistości? Ciężko stwierdzić, niemniej jednak efekt pozostaje niezmienny. Film Cravena otrzymał solidną oprawę muzyczną, która w podobnym, choć nieco mniejszym stopniu, wprowadza do życia głównej bohaterki, Sidney, kolejną porcję krwi i strachu.
Po wielu zawirowaniach związanych z kwestią wydania ścieżek dźwiękowych do pierwszych dwóch filmów, tym razem obyło się bez większych sensacji. Prawa spoczywały już na biurku Townsona, więc gdy tylko Krzyk 3 wszedł na ekrany kin, w sklepach, obok zwyczajowego składaka, pojawił się również original score wydany nakładem Varese Sarabande. Na krążku obowiązywała rzecz jasna drakońska selekcja najlepszych (zdaniem wydawców) fragmentów muzyki Marco Beltramiego. Ale czy oby na pewno najlepszych? Przy prawie półtoragodzinnym materiale zarejestrowanym na sesjach nagraniowych ten 32-minutowy album jawić się może jako kolejny „szybki strzał” mówiący zarazem dużo, jak i nic o naturze partytury. Na szczęście tym razem była to słuszna, podyktowana dobrem słuchacza, decyzja. Miałem bowiem przyjemność kilkukrotnego wgłębienia się w materiał wyjściowy i szczerze powiedziawszy nie było to porywające doświadczenie.
Wydawcy wyciągnęli też kolejną lekcję z eksperymentów nad soundtrackiem do Krzyku i Krzyku 2 – postanowili zachować jako taką chronologię wydarzeń. I tak oto naszą podróż zaczynamy od faktycznie rozpoczynającego film Here We Go Again. Ten krótki, oparty na rytmicznych samplach i chórze, utwór, przypomina nam pokrótce o temacie Sid po czym ustępuje miejsca dwóm bardzo wybuchowym fragmentom – Cotton Gets Picked oraz DoppleGailer. Stanowią one esencję muzyki akcji, która niestety nie fascynuje w takim samym stopniu jak ta z dwóch poprzednich odsłon serii. Przede wszystkim uproszczeniu uległa faktura, która skupia się raczej na podkręcaniu tempa akcji, stosowaniu licznych suspensów i dysonansów aniżeli na rozwijaniu pewnej myśli muzycznej. Dziwi to tym bardziej, że lista orkiestratorów długością przypomina Litanię do wszystkich świętych. Progresji nie widać także w przedsiębranych środkach muzycznego wyrazu. Beltrami w dalszym ciągu stroni od elektroniki w kreowaniu struktur action-score. Jak zatem nie trudno się domyśleć nad całością hegemonię roztaczają sekcja dęta i pracujące na wysokich rejestrach smyczki.
Nie oznacza to, że brzmienie całej partytury opiera się tylko i wyłącznie na instrumentach orkiestrowych. Wręcz przeciwnie. Ścieżka dźwiękowa do Krzyku 3 bardziej aniżeli te z poprzednich filmów korzysta z dobrodziejstwa syntetycznego dźwięku. Niemalże każde plenerowe ujęcie wprowadzające do nowej scenerii podłożone jest prostym, rytmicznym tematem. Są także pewne nieśmiałe eksperymenty z zastępowaniem tradycyjnego fortepianu elektronicznymi samplami oraz przetworzonym odgłosem uderzania w struny instrumentów smyczkowych (Dewey Mobile lub Sunset Pictures zawierający fragmenty tematu Nicka Cave’a do Red Right Hand 2).
Jak zatem widzimy, ścieżce dźwiękowej do trzeciej odsłony Krzyku daleko do miana „rasowej” ściany dźwięku. Na przeważającej części płyty dominuje budujący co prawa napięcie, ale zupełnie obojętny dla słuchacza, underscore. Nie zabrakło również liryki odnoszącej się albo do tematów, albo też do relacji między głównymi bohaterami. Szkoda tylko, że większość z tych melodii mieliśmy już okazję usłyszeć przy okazji partytur z poprzednich części serii. Jedyną formą pocieszenia będą ciekawe aranże, jak w przypadku Sid Wears a Dress, gdzie temat Sidney ewoluuje do epickiej, chóralnej fanfary.
Mimo tego ścieżka dźwiękowa do Krzyku 3 to w głównej mierze powtórka z rozrywki. Marco Beltrami nie wniósł tym razem praktycznie nic nowego do serii i podobne wrażenia towarzyszą odsłuchiwaniu albumu soundtrackowego Varese. Trzeba jednak przyznać, że wydawcy dosyć przyzwoicie poradzili sobie z ciężkostrawnym materiałem wyjściowym – zaserwowali odbiorcy faktycznie najlepszą z możliwych form prezentacji partytury Amerykanina. Jest to zatem obowiązkowa pozycja dla zagorzałych fanów serii, ale dla całej reszty miłośników muzyki filmowej tylko niezobowiązująca ciekawostka.
Inne recenzje z serii: