Serial Doctor Who przez wielu uważany jest za twór bardzo infantylny, głupkowaty wręcz. Fakt, twórcom nie można odmówić pomysłowości w ironizowaniu zarówno samej marki serialu, jak i całego gatunku fantastyki. Mało wie jednak ten, kto nie widział chociażby jednego świątecznego specjału stanowiącego nieodzowną panoramę bożonarodzeniowej ramówki BBC. To jest dopiero odjazd! Czasami ściśle związany z aktualnie przecieranymi szlakami fabularnymi serii, a innym razem odskakujący nieco w bok od podejmowanej tematyki. Jednakże motyw zawsze jest ten sam: szalona przygoda rozgrywająca się w świątecznej scenerii, którą kończy happy end. Mieliśmy już zatem Uciekającą pannę młodą, wyruszaliśmy w Rejs potępieńców, przerobiliśmy już nawet współczesną wersję Opowieści wigilijnej. Czymże nowym mogliby więc nas zaskoczyć autorzy serialu? Ot chociażby na przykład zgrabną parafrazą kultowej Opowieści z Narnii, czy historią złego do szpiku lodu… bałwana. No cóż, rozrywka rządzi się swoimi prawami, a za nawet i tak żenująco brzmiącymi opisami kryje się ciepłe, familijne widowisko z równie przyjemną i inwazyjną muzyką.
Lista płac każdego nowego epizodu serii Doctora Who ma dwie nigdy nie zmieniające się stałe: podmiot produkcyjny w postaci stacji BBC oraz pewnego kompozytora ścieżki dźwiękowej. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Murray Gold jest ojcem duchowym klimatu tego widowiska, głównym sprawcą towarzyszących mu emocji i chyba nikt sobie nie wyobraża nagłą rotację na tym stanowisku. Kilkuletnia praca nad serialem pokazała jak bardzo elastyczny jest w swoim warsztacie Brytyjczyk. Jak łatwo przychodzi mu kreowanie nowych muzycznych światów i odwoływanie się do tych już istniejących. Ale praca nad odcinkami świątecznymi jest niejako podwójnym wyzwaniem, bo oto z jednej strony trzeba przecież jakoś dźwigać ten tematyczno-stylistyczny bagaż serii. Z drugiej natomiast dochodzi potrzeba przemycania do tego zestawu charakterystycznych zabiegów, czy też zestawów melodii symbolicznie odwołujących się do „christmasowej” atmosfery. Sięganie po pokutujące w branży schematy, tudzież hollywoodzki mainstream, jest jak najbardziej słuszne, ale kimże byłby Murray Gold, gdyby nawet w tak zużyte formy nie próbował wcisnąć przynajmniej kilku swoich eksperymentów. Wokalnych, instrumentalnych? Nie ma to najmniejszego znaczenia o tyle, o ile wpisuje się w groteskowy ton całej produkcji. I choć stosunkowo trudno docenić te smaczki mierząc się z obrazem (bardzo często spychającym muzykę na szary koniec dźwiękowego miksu), o tyle dzięki wytwórni Silva Screen mamy okazję powrócić do rzeczonych partytur. Głównie po to, by docenić ich walory estetyczne poza filmową rzeczywistością.
W miarę wzrostu popularności serialu i zainteresowania samą muzyką, Silva zaczęła coraz śmielej poczynać sobie z kolejnymi wydawnictwami. Rozciąganie albumu na dwa krążki, później nawet trzy… Owszem, dało to możliwość dokładnego wniknięcia w meandry pracy Golda, ale nierzadko ów nadmiar treści zabijał chęci do odkrywania tej muzyki. Tak też było w przypadku soundtracku z siódmego sezonu. Całe szczęście opublikowany w październiku 2013 roku album z muzyką do świątecznych odcinków Doctora nie straszy planktonem w playliście. Co więcej, na jednym krążku zestawiono selekcję utworów z aż dwóch specjałów: The Doctor, The Widow And The Wardrobe oraz The Snowmen. Kolejną niespodzianką jest czas prezentacji zamykający się w niespełna 70 minutach. Zabrakło tylko większego przetasowania całości – tak, aby nie trzymała się sztywno chronologii. Niemniej jednak jest to moim zdaniem zestaw, który mimo wielu wad, o których później wspomnę, ma prawo się spodobać wszystkim miłośnikom opraw muzycznych do Doctora Who. Ale czy tylko im?
Partytury do wspomnianych tu specjałów, to wbrew pozorom bardzo ugrzeczniony materiał – oddalający się bardziej w kierunku niczym nieskrępowanej przygody aniżeli dziwactw i eksperymentów stojących w sprzeczności z gustem mainstreamowców. Pierwsze minuty są tego żywym przykładem. Utwór Geronimo rozpoczynający Doktora, wdowę i starą szafę, to bombastyczna wersja motywu jedenastego Doktora, która budzi apetyt na więcej. Takowy będzie systematycznie zaspakajany, choć po drodze nie unikniemy wielu lirycznych lub suspensowych przestojów. Zatrzymajmy się na chwilę przy tych pierwszych.
Spora część liryki zarówno pierwszego specjału, jak i drugiego osadzona jest na rytmice walca, co niejako „uszlachetnia” całą ścieżkę dźwiękową. W przypadku Doktora i wdowy podstawą jest motyw matki dwójki dzieci, które przenoszą się do magicznej krainy nieświadome czającego się tam niebezpieczeństwa (Madge’s Theme). Ta subtelna melodia znajduje swoje przedłużenie w relacjach z Doktorem (Armchair Waltz), a w dalszej części filmu również w miejscu rozgrywającej się akcji. Właśnie moment wejścia w ów niesamowity świat daje kompozytorowi zielone światło do uruchomienia całego potencjału kryjącego się w tradycyjnej, hollywoodzkiej interpretacji świątecznego kina familijnego. Nie brakuje więc kwiecistej symfoniki z wyraźnie uwypukloną sekcją dętą i rozlicznymi zabiegami dźwiękonaśladowczymi. Warto zwrócić uwagę na fakt, że ścieżka dźwiękowa nie jest niewolnikiem obrazu. Jasne, często poddaje się narzuconej przezeń treści, choć zdarzają się momenty, kiedy przemawia znaną nam stylistyką muzycznych „wizytówek” Doktora. Do grona takich wynurzeń zaliczyć możemy oparte na pełnej orkiestrze i perkusjach Interrogation, a nade wszystko Flying Home For Christmas. Natomiast końcówka epizodu stawia przed nami ciepłą, miłą dla ucha lirykę w postaci Never Alone At Christmas i patetycznego Friendship.
I tak oto pół godziny mija nam jak z bicza strzelił. Nawet nie spostrzegamy się, gdy wkraczamy na zupełnie inny grunt – ilustrację świątecznego specjału The Snowman. Wprowadzający nas w ten świat A Voice In The Snow, sugeruje, że oto przed nami ekscytująca podróż po chóralno-orkiestrowej kompozycji ocierającej się o mistyczną wymowę. Nic bardziej mylnego. O ile bowiem sama muzyczna mistyka będzie domeną oszczędnego instrumentarium bazującego na smyczkach, drewnie, banjo i rozmywających się wokalach, o tyle większość partytury tworzonej w tym tonie wydawać się może nierozerwalnie związana z obrazem. Funkcjonalny aspekt Bałwana podkopuje nieco atrakcyjność albumu soundtrackowego, aczkolwiek nie dyskredytuje go w oczach i uszach odbiorcy. Jak już bowiem wspomniane zostało wyżej, kompozycja bardzo często lubi powracać do rytmicznych walczyków. Ponadto warto przeczekać kilka mniej frapujących utworów, by w pełni rozkoszować się pięknem Clara In The Tardis, dynamiką Antifreeze, czy też epickim finałem Whose Enigma.
No ale czymże byłby muzyczny Doktor bez parafraz i licznych nawiązań? Daruję sobie wspominanie oczywistych odniesień do warsztatu Johna Williamsa w przypadku oprawy muzycznej do Wdowy i szafy. Bardziej interesujące wydają się inspiracje zimmerowskimi Sherlockami. Rzecz jasna są to tylko symboliczne nawiązania – próby wykreowania lekko ironicznego tonu, w który zakuwane są systematycznie powracające walczyki i tanga, czy też stale towarzyszące nam „cygańskie” instrumentarium.
Jakkolwiek wtórnie by to nie wyglądało, ostatecznie omawiana tu ścieżka dźwiękowa do świątecznych specjałów Doctora Who broni się całkiem niewybredną treścią. Treścią, która ma prawo, ale nie musi zafascynować przypadkowego odbiorcę. Jest to bowiem jedna z tych „bezpieczniejszych” kompozycji, tworzonych w duchu mainstreamu, a opisujących przygody ekscentrycznego Władcy Czasu. Czy oznacza to odejście od kanonu rozwijanego w serialach? Po części tak, ale świąteczna wymowa odcinków niejako usprawiedliwia odstawienie eksperymentów i elektroniki na bok. Ot miła, niezobowiązująca odmiana, na którą warto zwrócić uwagę.
Inne recenzje z serii: