Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Murray Gold

Doctor Who (sezon 1 i 2)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Doctor Who, to kultowe przedsięwzięcie telewizyjne, które od dziesiątek lat gości w świadomości widowni brytyjskiej. Początki tego serialu sięgają roku 1963, kiedy wyszedł pomysł nakręcenia kilkuodcinkowej historii ostatniego z Panów Czasu – Doktora, który podróżując w czasie i przestrzeni swoim wehikułem, Tardisem, jest uczestnikiem niesamowitych, częstokroć absurdalnych wręcz przygód. Pomysł spodobał się Brytyjczykom do tego stopnia, że szefostwo BBC postanowiło inwestować w kolejne i kolejne sezony. Po 28 latach nieustannej emisji, setkach nakręconych epizodów i kilku okazjonalnych filmach fabularnych (!!!) zadecydowano się na przerwanie projektu w 1989 roku. W ciągu tego czasu w postać głównego bohatera wcieliło się aż 7 aktorów, a przez plan przewinęły się tysiące różnych osób odpowiedzialnych za ten projekt. Kult jakim obrosła ta seria był już jednak tak dalece posunięty, że nie sposób było całkowicie zrezygnować z przygód Doktora. W 1996 roku Geoffrey Sax podjął próbę wskrzeszenia legendy tego bohatera kręcąc film fabularny, niestety projekt okazał się sam w sobie bardzo mizerny i słuch o nim ucichł niemalże natychmiast po premierze. Prawdziwy renesans miał nastąpić dopiero w 2005 roku…

Okazji ku temu dostarczyła informacja stacji BBC o planowanym wskrzeszeniu serii. Przystępując do prac postanowiono zmodernizować nieco staroświecki wizerunek serialu i zbudować wszystko od podstaw. Pierwsze co uległo radykalnym zmianom to forma przedsięwzięcia. Widowisko dopasowano do szerokiego grona publiczności, łącząc konwencje fantastyczno-naukowe z komediowymi. Bohaterowie, tudzież Doktor (Christopher Eccleston w s1 oraz David Tennant w s2) i towarzysząca mu Rose (Billie Piper) zyskali nowy image, a ich przygody stały się jeszcze bardziej “odjechane w kosmos”. Muszę przyznać, że początkowo serial ten przygniatał mnie ciężarem swojej śmiałości w parodiowaniu zagadnień kina fantastyczno-naukowego, ale z odcinka na odcinek forma ta, połączona z niesamowicie bujną wyobraźnią scenarzystów stała się początkiem mojej sympatii względem nowego Doctora Who.

Bogatą historią może popisać się również muzyczna strona tego serialu. Począwszy od 1963 roku nad klasyczną wersją przygód Doctora Who pracowało łącznie bagatela 17 kompozytorów, którzy tworzyli setki godzin oprawy muzycznej tego kolosalnego przedsięwzięcia. Fani zacierają tylko ręce, gdy co jakiś czas, bądź to na półkach sklepowych w postaci płyt kompilacyjnych, bądź to w sieci jako nieoficjalne bootlegi pojawiają się kolejne utwory, których liczby podaje się już w tysiącach. Ponadto tradycyjnie do sprzedaży trafiły partytury z pełnometrażowych historii, wśród nich między innymi ta Johna Debney’a do filmu z 1996 roku… de facto, zupełnie jak film, dosyć słaba. Zadanie sporządzenia oprawy muzycznej do remake’u serialu nie przypadło jednak żadnemu z artystów niegdyś pracujących nad serią. Chęć naprawy wizerunku skłoniła producentów do sięgnięcia po “świeżą krew”, a takową według szefostwa BBC dysponował młody, brytyjski kompozytor Murray Gold. Mając na koncie raptem kilka lat praktyki, głównie w ilustracji programów i seriali telewizyjnych przystąpił zatem do nowego projektu, który jak nie trudno się domyśleć zrobił muzykowi porządną reklamę na całym świecie. Głównie dzięki amerykańskiej stacji Sci-fi, która rozpętała za oceanem prawdziwą burzę na tle Doctora Who. Zakończenie przez BBC emisji drugiego sezonu remake’u stworzyło idealną sytuację do zaprezentowania chociażby fragmentów dorobku Golda. Tym oto sposobem Silva Screen postanowiła wypuścić dysk kompilacyjny zestawiający w sobie wybrane utwory pochodzące ze wszystkich do tej pory nakręconych 26 odcinków nowego serialu. Zapełniony niemalże w zupełności dysk serwuje nam wszystko to, co chcielibyśmy wiedzieć o oprawie muzycznej Doctora Who, jej charakterze i formie.

Zjawiskiem naturalnym jest wręcz, że w przeróżnej maści serialach stylistyka i metodologia komponowania opraw muzycznych nie jest jednolita od początku do końca. W przypadku omawianej partytury amplituda pomiędzy poszczególnymi formami muzycznego wyrazu jest o tyle większa, że kompozytor stara się jak tylko może ścierać ze sobą w ramach swojej partytury przeróżne konwencje. Wszystkie jednak sprowadzane są do wspólnego mianownika przez wiszący zarówno nad obrazem jak i jego muzyką obłoczek rozrywki. Balansujemy zatem od apokaliptycznych wręcz, epickich fraz, poprzez dramatyczne i poruszające tematy, a kończąc na całkowicie humorystycznej, elektroniczno-orkiestrowej sielance. Cała płyta mieni się zatem niesamowitą ilością muzycznych kolorów. Kolorów, które jednak bez ówczesnego zaznajomienia się z serialem mogą wydać się jakby wyblakłe.. Nie. Muzyki Murray’a Golda nie przygniata w żaden sposób ciężar ilustracyjności. Po prostu jest ona na tyle specyficzna, że poza ramami obrazu, dla nieobeznanej w temacie grupy osób może wydać się nazbyt prostacka… wręcz laicka. Faktem jest, że wiele napotkanych tutaj utworów będzie miało budowę prostą jak maszynka do mielenia mięsa, jednakże za tą pozornie błahą otoczką stoi idea kompozytora, który stosunkowo dobrze rozwiązał problem atmosfery nowego serialu przedłużając ją o swoje muzyczne dzieło.

Murray rozpoczynając swoją pracę nad Doctorem Who nie przekreślił wszystkiego co po sobie zostawili jego poprzednicy. I tak na przykład zarówno płytę jak i każdy odcinek serialu rozpoczyna czołówka, która od ponad 40 lat jest już symbolem tej serii. Skomponowany przez Rona Grainera temat przewodni poddany został jednak kilku drobnym obróbkom technicznym. Melodię wzbogacono bowiem o parę zabiegów orkiestracyjnych, szczyptę elektronicznych bajerów modernizujących nieznacznie pierwotny image muzyki Grainera. Reszta lejtmotywów jakie Brytyjczyk wprowadza są już jego indywidualnym tworem, a jest tego cała masa. Swoistego rodzaju nowością jest temat tytułowego Doktora (The Doctor’s Theme) będący niezupełnie motywem samym w sobie, ale znacznikiem w postaci nostalgicznego, zakrawającego o pewnego rodzaju mistycyzm, żeńskiego wokalu. Mimo jego stosunkowo istotnej rangi w pierwszych epizodach, kompozytor stopniowo w następnych odchodził będzie od niego na rzecz typowej dla klasycznego serialu ilustracji sytuacyjnej. O wiele bardziej praktycznym będzie z kolei temat towarzyszki podróży Doktora, Rosee, na płycie zawartym w ciekawej suicie Rose’s Theme. Ta romantyczna, fortepianowo-orkiestrowa melodia jest nośnikiem relacji jakie zachodzą pomiędzy nią, a Panem Czasu, szczególnie w sytuacjach dramatycznych. Samej emocjonalności w ramach swojej ścieżki Murray Gold nam nie szczędzi. Choć budową i brzmieniem wydać się one mogą raczej “podręcznikowe”, miejscami plastikowe, to jednak mają one swój pozytywny udział w całości ostudzając nieco atmosferę. Do najbardziej rzucających się należy zaliczyć Father’s Day, Madame De Pompadour, czy wspomniany wyżej Rose’s Theme. Kompozytor nie stroni również od new age’owskich, lub współczesnych rytmicznych przygrywek jakie usłyszymy na przykład w The Face Of Boe czy Doomsday.

Większość partytury Golda stoi jednak pod znakiem muzyki akcji. Przybiera ona różne formy, począwszy od tandetnych elektroniczno-orkiestrowych wygłupów muzyka, poprzez standardową orkiestrową dobrze prowadzoną grę, a skończywszy na apokaliptycznych, zrobionych z pełną pompą fragmentach. Oglądając widowisko nie sposób nie zauważyć ewolucji jaką na tym tle przeszedł kompozytor. W początkowych epizodach zdaje się bowiem zabawiać konwencjami, czego doskonałym przykładem są utwory pokroju Westminster Bridge, czy chociażby Cassandra’s Waltz. W kolejnych odsłonach, gdy warsztat Golda zapełniał się nowymi doświadczeniami, proporcjonalnie na jakości zyskiwała również jego muzyka akcji, która wyszła dalece poza ramy suchego eksperymentu. Sporo do Doctora Who wniósł wątek Daleków – równie złowieszczej, co komicznie przedstawionej przez twórców serialu obcej rasy – stający się osią wokół której kompozytor obraca swój action-score. To właśnie te i inne “atrakcje” widowiska wymusiły na muzyku wprowadzenie całej serii żywiołowych tematów na pełną orkiestrę i chór. Z pewnością do najważniejszych zaliczyć należy suity: The Daleks i The Cyberman i Thoot And Claw. Niestety większość materiału akcji jaki napotykamy na drodze, to standardowa łupanka, dobrze prezentująca się w obrazie, ale średnio podczas odsłuchu indywidualnego.

Pomiędzy utworami partytury znalazły się również 2 piosenki Neila Hannona: Love Don’t Roam oraz Song For Ten, które usłyszeć możemy w jednym z odcinków serii.

Jak już wspominałem wcześniej, płyta z muzyką do Doctora Who to doskonała pozycja, ale dla słuchaczy, którzy znają serial i dobrze się przy nim bawili. Obawiam się, że reszta, nie mająca zielonego pojęcia “co jest na rzeczy” nie będzie w stanie dostrzec uroków i smaczków wypływających z tej partytury. Muzyka Murray’a Golda sama w sobie nie jest na pewno tworem ponadczasowym, czymś co w jakimś stopniu rewolucjonizowałoby gatunek, albo przynajmniej stanowiło wybitnie smaczny kąsek dla szerokiego grona odbiorców. Nie unikniemy również wrażenia powtórki z rozrywki, bowiem Gold nie mając jeszcze wykrystalizowanego własnego stylu, sięga do sprawdzonych metod ilustracyjnych co niektórych kolegów zza oceanu. Niewątpliwie Doctor Who jest jednak doskonałą metodą na przyjemne spędzenie godziny życia cofając się pamięcią do poszczególnych epizodów serialu. Wielokrotne słuchanie wskazane dla ortodoksyjnych fanów.

Polecam zarówno serial jak i płytę i życzę miłej zabawy.

P.S.: Album nie został póki co wydany w Polsce, więc wszyscy potencjalni zainteresowani zmuszeni są albo poczekać cierpliwie, aż jakaś wytwórnia zdecyduje się sprowadzić krążek na nasz rynek, albo skorzystać z usług zagranicznych sklepów internetowych.

Inne recenzje z serii:

  • Doctor Who (sezon 3)
  • Doctor Who (sezon 4)
  • Doctor Who (sezon 5)
  • Doctor Who (sezon 6)
  • Doctor Who (sezon 7)
  • Doctor Who (sezon 8)
  • Doctor Who (sezon 11)
  • Doctor Who (sezon 12)
  • Doctor Who: Series 4 – The Specials
  • Doctor Who: A Christmas Carol
  • Doctor Who: The Day of the Doctor & The Time of the Doctor
  • Doctor Who: The Doctor, The Widow and the Wardrobe & The Snowmen
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze