Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Zach Robinson, Leo Birenberg

Cobra Kai (season 2)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 09-02-2020 r.

Snake Fight

Cobra Kai było swego rodzaju eksperymentem, którego z wielkim powodzeniem dokonała dopiero raczkująca, płatna odsłona serwisu YouTube. Serial nawiązujący do klasyka filmowego, Karate Kid, okazał się nie tylko fajnie zarysowaną wizją losów bohaterów pierwszego filmu: Daniela LaRusso i Johnny’ego Lawrence’a. Dał również przestrzeń do opowiedzenia całej historii niejako z perspektywy antagonisty. Ciekawym jest to, że serial próbuje zacierać granicę pomiędzy tym, kto tak naprawdę ma rację. Twórcy co raz podrzucają nam pewne fabularne smaczki i jednym z nich z wielkim przytupem rozpoczynamy drugi sezon widowiska. Po spektakularnym zwycięstwie Cobra Kai na turnieju All Valley, John Kreese powraca. Pozornie zdystansowany starzec z każdym dniem zaczyna coraz bardziej wpływać na uczniów Lawrence’a. Obserwujący to wszystko Daniel, postanawia otworzyć własną szkołę karate, aby pokazać młodym, że jest inna droga niż propagowane przez Cobra Kai hasła o braku litości. Problem w tym, że nauki zaczerpnięte od pana Miyagi nie są atrakcyjne dla żądnej wrażeń młodzieży. Mając zatem u boku swoją córkę oraz „nawróconego” ze złej drogi, Robby’ego, staje do nierównej walki z demonami przeszłości. I chyba tym ostatnim sformułowaniem najtrafniej można by opisać zarówno pierwszy, jak i drugi sezon Cobra Kai. Serialu obficie wypełnionego sentymentem do filmowej serii, ale nie odcinającego się przy tym od zanurzania widza w klasycznej, młodzieżowej dramie. Dziesięcioodcinkowa seria dosyć skutecznie przykuwa jednak uwagę odbiorcy, a spektakularny finał, kiedy dwie frakcje stają do walki… No cóż, robi wrażenie nie bez powodu. Ekipa zgromadzona na planie, to doświadczeni „karatecy” z czarnymi pasami.



Dobre wrażenie podczas odkrywania serialu Cobra Kai zrobiła również ścieżka dźwiękowa. Skomponował ją duet raczej mało znany wśród statystycznych miłośników muzyki filmowej: Leo Birenberg i Zach Robinson. Twórcy dosyć serio potraktowali sentymentalny wymiar widowiska, serwując nam równie wzruszającą podróż do lat 80. Nie tylko w postaci nawiązań do popularnej wówczas elektroniki oraz brzmień rockowych, ale i do tego, co na potrzeby pierwszego Karate Kid poczynił Bill Conti. Choć tematy znanego kompozytora majaczyły w tle, to jednak nie stanowiły osi wokół której obraca się melodyka. Takową były dwie chwytliwe melodie przypisane dwójce głównych bohaterów. Aczkolwiek jeżeli dobrze się im przysłuchamy, to bez większego problemu znajdziemy pewne nawiązania do oryginalnych motywów Contiego. W każdym razie ilustracja do Cobra Kai już w założeniach miała dzielić przestrzeń na patetyczne, orkiestrowe frazy bardzo mocno związane ze stylem Contiego oraz bardziej agresywne w wymowie, rockowo-elektroniczne kawałki. Nie trudno się domyśleć, że te ostatnie najlepiej sprawdzały się w otoczeniu Lawrence’a i jego dojo. Delikatny, romantyczny wręcz nastrój jest domeną melodii zaglądającej na podwórko szkoły karate Daniela LaRusso. Dorzucając do tego szczyptę aranżacyjnego polotu i bardzo mocne przywiązanie do melodyki – w ten oto sposób w nasze ręce trafił bardzo przebojowy soundtrack. Muzyka, która idealnie łączy tradycję z nowoczesnością, przy okazji serwując odbiorcy mile spędzony czas. Tak to wszystko wyglądało zaraz po ukazaniu się pierwszego sezonu. Czy debiutująca w kwitnieniu 2019 roku, druga seria, zmieniła ten stan rzeczy?

Like a Dance

Można wręcz napisać, że jeszcze bardziej utwierdziła w przekonaniu, że droga, jaką obrali Birenberg oraz Robinson jest właściwa. Nie obyło się jednak bez pewnych, kosmetycznych dosłownie zmian. Już pierwsze minuty premierowego odcinka wyraźnie dają do zrozumienia, że muzyka tętnić będzie wyrazistą i przebojową melodyką osadzoną na gruncie popularnej ostatnio retro-elektroniki. Brudne, gitarowe riffy zastępowane są syntezatorami i samplowanymi perkusjonaliami, co w przełożeniu na aspekt funkcjonalny nie wpływa ani na pogorszenie, ani na polepszenie odbioru serialu. Stwarza natomiast dodatkową barierę, która mogła się pojawiać pomiędzy tego typu quasi-songami, a fragmentami zaaranżowanymi na orkiestrę. Co, jak co, ale gitara elektryczna zdecydowanie lepiej radzi sobie w towarzystwie żywych instrumentów. I dalsza część periodyku jest tego najlepszym przykładem.


Tam, gdzie widowiskowe walki i montaże treningowe idą w odstawkę, rodzi się przestrzeń na bardziej subtelne formy ilustracji. Gitarowy ambient, jakkolwiek prosty pod względem aranżacyjnym by nie był, rzetelnie wywiązuję się z obowiązku wtłaczania w trzewia partytury nutki melancholii. Natomiast tematyczne nawiązania do postaci pana Miyagi zaopatrują całość oprawy muzycznej w nutkę nostalgii i lirycznego ciepła. Aczkolwiek pod tym względem i tak najlepiej sprawdza się motyw Daniela LaRusso, który w dalszej części serialu ewoluuje do tematu miłosnego Sam i Robby’ego. Wszystkie te zabiegi sprawiają, że ścieżka dźwiękowa do drugiego sezonu Cobra Kai mieni się polichromatyką melodyczną oraz stylistyczną. Ten eklektyczny twór ma wiele momentów, kiedy pod względem funkcjonalnym wybija się ponad gatunkową przeciętność. Miejscami wręcz domaga się od widza, aby sprawdził wartość tej ścieżki dźwiękowej w oderwaniu od filmowego kontekstu.

Sprawę ułatwiła wytwórnia Madison Gate Records. Jej nakładem w dniu premiery serialu na światowy rynek trafił wydany w formie cyfrowej, oficjalny soundtrack. Zawierał niewiele ponad godzinną selekcję najbardziej nośnych utworów, jakie wybrzmiały w drugim sezonie Cobra Kai oraz… piosenkę. A dokładniej cover słynnego szlagiera, Cruel Summer, zdobiącego końcową scenę ostatniego odcinka. Tak skonstruowane słuchowisko tym razem nie trafiło pod wydawniczą strzechę La-La Land Records, zatem o fizycznej wersji soundtracku mogliśmy zapomnieć. Czy jest to powód do niezadowolenia?

Worthy Opponent



Słuchając pierwszego utworu zatytułowanego Miyagi-Do Fix-Up można dojść do wniosku że tak. Rozpoczynając ten soundtrack z wielkim przytupem zapewne niejeden odbiorca nabierze apetytu na więcej. Bez obaw. W tej kwestii nie będzie rozczarowań. Soundtrack tętni pulsującymi, elektronicznymi kawałkami, które rozsiane są po obszernej trackliście. I choć wertowanie takich utworów, jak Mall Fight czy Like a Dance, to czysta przyjemność, miejscami trzeba się uzbroić w cierpliwość. Pomiędzy nimi ulokowane są bowiem fragmenty, które nieco spowalniają to, wydawać by się mogło, dynamiczne słuchowisko. Czy jednak zniechęcają do dalszego słuchania? Absolutnie nie. Tak, jak w przypadku muzyki do pierwszego sezonu, liryka oscyluje wokół tematu Miyagiego i Daniela LaRusso. Ciepłe w wymowie kawałki zapewniają równowagę z dosyć często dawkowanymi utworami akcji – dobrze wkomponowanymi w pozostałą treść ścieżki dźwiękowej, choć bez konieczności ścisłego trzymania się serialowej chronologii. Wyjątkiem jest ilustracja z ostatniego odcinka, gdzie niemalże prześlizgujemy się od sceny do sceny. Najbardziej reprezentatywnym fragmentem jest tutaj Hallway Hellscape gdzie całą architekturę utworu (bez melodii prowadzącej) mógłbym porównać do tego, co robili Don Davis i Juno Reactor na potrzeby drugiej części Matrixa. Bardzo energetyczne, łatwo wpadające w ucho granie jest również domeną covera piosenki Cruel Summer, która kończy naszą przygodę z soundtrackiem do drugiego sezonu Cobra Kai.

Leo Birenberg i Zach Robinson nie rozczarowali. Dostarczyli mi dokładnie tego, czego oczekiwałem po zapoznaniu się z pierwszą serią Kobry. Szkoda tylko, że pojawiające się zewsząd nowe wątki fabularne nie zostały przekute na jakieś nowe, ubarwiające całość, tematy. Sprawą dyskusyjną może być również długość proponowanego nam albumu. Wydaje się, że trzy kwadranse poświęcone muzyce do pierwszego sezonu, to najbardziej optymalne rozwiązanie, które odcina statystycznego słuchacza od nadmiaru powtarzających się treści. Szkoda tylko, że nawet tak skonstruowanego słuchowiska nie mogliśmy otrzymać na płycie CD. Z przyjemnością dołączyłbym ją do kolekcji soundtracków całej franczyzy Karate Kid.



EDIT:

A jednak! Po prawie półtorarocznym okresie oczekiwania, tłoczone na płycie CD wydanie soundtracku do drugiego sezonu Cobra Kai ujrzało światło dzienne. Również nakładem La-La Land Records jak poprzedni soundtrack z tej serii. Co powinno cieszyć entuzjastów muzyki Birenberga i Robinsona, płyta wzbogacona została o kilka niepublikowanych do tej pory fragmentów. Jest ich co prawda niewiele ponad 10 minut łącznego czasu trwania, ale mają prawo uradować zagorzałych miłośników serialu. Wśród tych bonusów znalazł się bowiem między innymi fragment źródłowy zdobiący reklamę Miyagi-Do przygotowaną przez filmowego Daniela. I może zgromadzone tu utwory nie wprowadzają nowej jakości do zasłyszanych wcześniej fragmentów, to jednak stanowią miły dodatek do świetnego słuchowiska jakim jest oprawa muzyczna do drugiego sezonu Cobra Kai.


Inne recenzje z serii:

  • The Karate Kid
  • The Karate Kid Part II
  • The Karate Kid Part III
  • The Next Karate Kid
  • Cobra Kai (season 1)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze