Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Zach Robinson, Leo Birenberg

Cobra Kai (season 1)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 08-02-2020 r.

Cobra Kai – A badass name for TV series



Współczesny rynek filmowo-telwizyjny dosłownie żywi się sentymentem popkulturożerców. Jedni robią to z większym wyczuciem, inni nawet nie ukrywają, że chodzi głównie o łatwy zarobek. Kiedy świat obiegła informacja o powstawaniu serialu stanowiącego bezpośrednią kontynuację popularnej serii Karate Kid, chyba mało kto wierzył, że będzie z tego coś dobrego. Ostatnie filmy tej franszyzy pozostawiały wiele do życzenia, ale obietnica powrotu bohaterów pierwszego widowiska, czyli Daniela LaRusso oraz Johnny’ego Lawrence’a, była gwarancją świetnej rozrywki. I taką też otrzymaliśmy. Serial Cobra Kai zrealizowany przez YouTube RED, przedstawia nam losy tych dwóch bohaterów 34 lata po słynnym pojedynku na All Valley Championship. Danny wiedzie szczęśliwe, rodzinne życie. Natomiast Johnny ima się wszystkiego, by tylko związać koniec z końcem. Kiedy pewnego dnia ich drogi się krzyżują, wszystko ulega diametralnej zmianie. Serial ten, mimo dosyć komediowego, lekkiego tonu, w gruncie rzeczy podejmuje wiele poważnych problemów z jakimi borykają się nie tylko nastolatkowie, ale i dorośli, którzy nie potrafią pogodzić się z przeszłością. Świetne kreacje nie tylko wspomnianych wyżej bohaterów, ale i całej, młodzieżowej obsady, sprawiają, że periodyk ogląda się z zapartym tchem. A nutka nostalgii serwowana licznie pojawiającymi się retrospekcjami z udziałem pana Miyagi, stanowi doskonałe uzupełnienie tej treści. Czego chcieć więcej? Chyba tylko idealnie wpisującej się w ten sentymentalny obraz, ścieżki dźwiękowej.



I takową również otrzymaliśmy. Choć do stworzenia ilustracji nie poproszono samego Billa Contiego, to jednak nie można odmówić gotowemu już produktowi, że niejako próbuje kroczyć ścieżkami wyznaczonymi przez Mistrza. Komu więc przypadł w udziale ten zaszczyt? Twórcom, którzy od wielu już lat związani byli z głównymi showrunnerami Cobra Kai, Jonem Hurwitzem oraz Haydenem Schlossbergiem. Być może nazwiska Leo Birenberga & Zacha Robinsona niewiele powiedzą statystycznemu miłośnikowi muzyki filmowej, ale kiedy do tego duetu przypniemy całą franszyzę Harolda i Kumara, wtedy zaczyna wyłaniać się obraz umiejętności i potencjału twórczego tego nietuzinkowego duetu. I zapewne niejeden z czytelników zachodzi teraz w głowę, jak wspominania wyżej seria może świadczyć o talencie Birenberga i Robinsona? Cóż, wystarczy posłuchać soundtracków, które w przeciwieństwie do filmów mienią się niesamowitą paletą barw. W każdym razie obaj panowie doskonale się uzupełniają. Leo Birenberg, jako doświadczony kompozytor i aranżer (współpracujący z Christopherem Lennertzem) zajmuje się tą bardziej organiczną cząstką ilustracji, podczas gdy całe współczesne brzmienie spada na barki Robinsona. Taki podział obowiązków idealnie sprawdził się w warunkach serialowego Cobra Kai, który tętni nie tylko patosem adekwatnym do bohaterów i chwil ich zwycięstwa, ale również rockowo-elektroniczną motoryką. Ale po kolei…



Strike first. Strike hard. No mercy.



Ścieżka dźwiękowa stworzona przez Birenberga i Robinsona nie patyczkuje się z odbiorcą. Już od pierwszych scen przekonuje, że będzie dokładnie tym, czego oczekiwalibyśmy po muzyce z serii Karate Kid, ale w lustrzanym odbiciu. Aby zrozumieć idee, jaka przeświecała kompozytorom trzeba przede wszystkim poznać kontekst z jakiego wychodzi całe serialowe widowisko. A jest nim poczucie wielkiej niesprawiedliwości i frustracji Johnny’ego, który patrząc na swoje przegrane życie nie może znieść widoku odnoszącego sukces Daniela. Przywracając Cobra Kai, stara się niejako dowartościować, próbując przy tym na swój sposób pomoc dzieciakom, które w swoich środowiskach uchodzą za nieudaczników. Żądza zemsty i chęć wygrania za wszelką cenę jest motorem napędzającym działania sensei i jego uczniów. Jest również czynnikiem przekładającym się na brzmienie ścieżki dźwiękowej, tętniącej rockowymi kawałkami oraz retro-elektroniką zamkniętą w krótkich, choć chwytliwych kawałkach. Wszystko to świetnie współgra z wizerunkiem nabierających pewności młodzieńców, choć również stanowi ciekawy link łączący tego typu brzmienia z analogicznymi zabiegami, jakimi pierwotne Cobra Kai obarczył w swojej ścieżce dźwiękowej Bill Conti. Oczywiście muzyka tworzona przez duet Birenberg – Robinson jest bardziej współczesna w brzmieniu. Nawet retro-stylizacje dokonywane są w duchu modnego synthwave’u, korzystającego przecież ze współczesnych form budowania aranży i masteringu. Mimo wszystko w serialu sprawa się to bardzo dobrze – tak samo, jak i liczne nawiązania do klasycznych motywów Contiego. Nie pojawiają się one często, ale kiedy już kompozytorzy decydują się na jakieś nawiązania, to zazwyczaj oscylują one wokół retrospekcji z Miyagim. I mimo, że wykonawczo pozostają one daleko w tyle za wirtuozerią Zamfira, to jednak nutka sentymentu robi tutaj swoje.


Na bazie sentymentu kompozytorzy budują również swoją tematykę. Ciekawą koncepcją było wzięcie w obroty spokojnej, mistycznej wręcz melodii przypisanej szkole Miyagiego i ubrania jej w agresywne szaty gitarowo-elektroniczne. Nie dzieje się to wszystko w sposób dosłowny. Drobna korekcja w zapisie nutowym, w dynamice oraz instrumentarium może wyprowadzić na manowce słuchacza, który nie zna od postaw ścieżki dźwiękowej do Karate Kid. Na szczęście odkrywanie tych detali w kontekście wizualnym nie jest konieczne, aby czerpać olbrzymią przyjemność ze słuchania muzyki do Cobra Kai.



Counterbalance



Sountrack do Cobra Kai pierwotnie ukazał się w formie elektronicznej nakładem Madison Gate Records. Zawierał niespełna 45-minutową selekcję najbardziej znaczących utworów z pierwszego sezonu. Przyglądając się traciliście można odnieść wrażenie, że w sposobie prezentacji panuje istny chaos i coś w tym jest. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że większa część utworów pochodzi z ostatniego epizodu (emocjonujący turniej), nie dziwi totalne oderwanie od filmowej chronologii. Również nie przeszkadza dosyć duża drobnica panująca w traciliście. Muzyka Birenberga i Robinsona nie wypełniała szczelnie obrazu, a raczej pojawiała się głownie w kulminacjach pewnych scen, co dodatkowo przekłada się na przebojowość każdego napotkanego tu kawałka. I nie zmienia tego w żaden sposób fizyczne wydanie soundtracku, który ukazał się na CD nakładem La-La Land Records. Wzbogacony o dziewięć dodatkowych utworów w gruncie rzeczy nie odkrywa niczego nowego w muzycznej treści, ale świetnie uzupełnia ewentualne braki i rozczarowania cyfrową wersją.

Ale czy w ogóle jest możliwe rozczarowanie tym soundtrackiem? Czy możliwe jest aby przejść obojętnie wobec tych kilkudziesięciu łatwo nawiązujących kontakt z odbiorcą, utworów? Nawet nie znając serialu można czerpać dużą dozę przyjemności z tego soundtracku, ponieważ spełnia on dwa podstawowe kryteria przyjemnego słuchowiska. Po pierwsze stawia przed nami chwytliwą tematykę, która stale jest w użyciu. Po drugie całość wykonawcza porusza się po bardzo klarownym i zrozumiałym dla ogółu, instrumentarium. Owszem, płyta nie oferuje jednostajnie-fascynującego doświadczenia przez cały programowy czas trwania. Są utwory lepsze, ale i takie, które przez wzgląd na bardziej stonowany lub liryczny charakter raczej nie pretendują do częstego bywania w podręcznych playlistach. Do takowej zapewne trafią takie kawałki, jak Strike First, Stone vs Diaz, Johnny’s Story czy nadający najbardziej na „falach” Contiego, The All-Valley Tournament oraz Final Match.



Takich utworów paradoksalnie jest więcej, ale zamiast o nich pisać, pozwólcie, że po prostu odeślę was do wyżej omawianego soundtracku. To kawał świetnej rozrywki łączącej współczesne formy wyrazu z dużym poszanowaniem względem tradycji. Cobra Kai, to album przy którym nie sposób się nudzić, choć nie ukrywam, że znajomość samego serialu zdecydowanie poprawia odbiór wertowanych utworów. Polecam.

Inne recenzje z serii:

  • The Karate Kid
  • The Karate Kid Part II
  • The Karate Kid Part III
  • The Next Karate Kid
  • Cobra Kai (season 2)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze