W poprzedniej recenzji Battlestar Galactica…
Na bazie sukcesu pierwszej części Star Wars powstał film, którego wydarzenia również rozgrywały się w kosmosie. Battlestar Galactica miał także okazać się mega-hitem… To właśnie przywiązanie wielkiej wagi do detalu, świetnie ‘skrojona’ fabuła i powiązanie ze sobą najmniejszych szczegółów sprawia, że dzisiaj rządzi 24, Lost, oraz Battlestar Galactica… Nawiasem mówiąc, pilotowe odcinki przedstawiają się bardzo dobrze i nawet tworzą pewną odrębną całość. Zaiste był to jeden z głównych powodów (o drugim w dalszej części recenzji), dlaczego został wydany osobny soundtrack do tegoż pilota… Richard Gibbs nie jest postacią całkowicie anonimową, gdyż ma za sobą przygodę z zespołem Oingo Boingo (jego twórcą był Danny Elfman)… Bardzo ciekawie rozwiązana została sprawa muzyki akcji. Składa się na nią cała gama instrumentów perkusyjnych… Kompozycja Richarda Gibbsa w połączeniu z obrazem ‘smakuje’ wyśmienicie, bez niego staje się lekko wyszukanym daniem, i po części staje się zapowiedzią muzyki, jaką słyszymy w kolejnych odcinkach…
Bear McCreary, to nazwisko kompozytora, który odpowiada za muzykę w Battlestar Galactica. Celowo nie wspomniałem tego nazwiska wcześniej, gdyż teraz jest czas, aby o tym wspomnieć. Był pomocnikiem Gibbsa przy pilocie, samodzielnie zaś zajął się oprawą muzyczną do wszystkich odcinków, co może być kolejnym powodem oddzielnego wydania tej muzyki. Podobnie jak Gibbs, totalnie odszedł od muzyki Stu Phillipsa z oryginalnej Galactici, która kierowała swe tory ku Williams’owym orkiestracjom i heroicznym tematom. McCreary podążył śladami wytyczonymi w pilocie, przy czym rozbudował kompozycję pod kątem tematyki, dzięki czemu album ten staje się bardziej apetycznym daniem.
Głównie wzbogaceniu uległa etnika. Pojawiły się akcenty celtyckie, indiańskie, oraz muzyka charakterystyczna dla bliskiego wschodu. W połączeniu z pierwszym soundtrackiem, daje to istną międzynarodową, a wręcz międzykontynentalną mieszankę. Mało jest tutaj instrumentów charakterystycznych dla kultury zachodu. Muzyka akcji pozostała praktycznie niezmieniona. To nadal perkusja jest tym instrumentem, który słyszymy najczęściej (Helo Chase, The Olympic Carrier). Nie jestem do końca przekonany, czy taki zabieg miał na celu wytworzenie bardziej militarnego klimatu, jednakże trzeba przyznać, że taki efekt da się zauważyć.
Na uwagę zasługuje kilka utworów. Przede wszystkim Bear McCreary stworzył celtycki temat dla dwóch głównych bohaterów, ojca i syna (A Good Lighter, Wander My Friends). Bardzo ładna i nostalgiczna melodia jest wspaniałym przerywnikiem wśród zakotłowanych instrumentów, których jest tutaj cała masa. Z resztą zawsze miałem słabość do melodii wygrywanych na dudach. Battlestar Operatica to operowy utwór, The Dinner Party to muzyka klasyczna, Battlestar Muzaktica jest utworem w stylu disco przywodzącym na myśl Statek Miłości. Co ciekawe, wszystkie te utwory następują po sobie, co świadczy o wyszukanym guście kompozytora (albo o jego całkowitym braku). Z resztą cały ten album jest z pozoru zbiorem przypadkowo i zupełnie do siebie nie pasujących utworów. Wspólnym mianownikiem jest perkusja, która jest osią muzyki akcji. Jeśli w pierwszym soundtracku mieliśmy zachowaną ciągłość formy, tak tutaj na krążku panuje zupełny bałagan.
I teraz jestem w kropce, gdyż z jednej strony może to wpłynąć na poprawę słuchalności, z drugiej zaś może ją zupełnie wykluczyć z tego równania. Wiem jak brzmi ta muzyka w obrazie, co za tym idzie, poszczególne kawałki nierozłącznie kojarzą się z poszczególnymi scenami. Ktoś, kto nie ma takiego ‘bagażu doświadczeń’, może się niemiło zaskoczyć. Na pewno fani Williams’owych partytur będą bardzo zawiedzeni. Ci zaś, którzy szukają w muzyce ciągle nowych wrażeń, powinni sięgnąć po tą pozycję. A nóż odnajdą się w tym jakże oryginalnym muzycznym świecie, gdzie harmonię i porządek przysłania nietuzinkowość zdająca się mówić swoim własnym językiem.
Polska (nieoficjalna) strona serialu Battlestar Galactica
Inne recenzje z serii: