Sukces Gwiezdnych Wojen wzbudził zainteresowanie amerykańskich filmowców tematyką kosmicznych starć. Kultowe dzieło Lucasa przekonało producentów, że w kino s-f warto jeszcze inwestować, szczególnie, że widownia zdawała się być oczarowana nowatorskimi jak na tamte czasy efektami specjalnymi. Nic zatem dziwnego, że rok później na rynku pojawiła się kolejna produkcja obracająca się w podobnych, kosmicznych klimatach, z tą różnicą, że nastawiona na widownię telewizyjną. Mowa o Battlestar Galactica, dziele, które zupełnie jak Gwiezdne Wojny szybko obrosło do miana kultowego. Sukcesu filmu Lucasa w takim samym stopniu oczywiście nie powtórzyło, jednakże spora widownia skłoniła szychy trzymające worek z pieniędzmi, by zainwestować w całą serię. A co narobiło takiego szumu?
Ano historia opowiadająca o losach mieszkańców 12 Kolonii Kobolu, przeciwko którym zwracają się twory ich rąk – Cyloni. Kiedy wszystko wskazuje na to, że po długich latach zmagań wreszcie zapanuje pokój pomiędzy stronami konfliktu, maszyny postanawiają dokonać zmasowanej inwazji na 12 Kolonii fundując apokalipsę całej rasie ludzkiej. Z pożogi błyskawicznego, ale niezwykle skutecznego ataku ratuje się tylko garstka statków cywilnych i jedna stacja bojowa zwana Galacticą, której zadaniem na najbliższych kilkadziesiąt odcinków będzie bezpieczne doprowadzenie niedobitków do tajemniczej planety Ziemi, mającej być według podań starożytnych miejscem z którego niegdyś przybyli ludzie. Trzeba przyznać, że pomysł na Battlestar Galactica był równie intrygujący, co Lucasa na Gwiezdne Wojny, wykonanie również niezgorsze. Film i seriale do tego stopnia zaabsorbowały widownię, że gdy 25 lat później pojawił się remake (w moim mniemaniu o wiele bardziej intrygujący i pomysłowy), momentalnie zyskał potężne grono fanów. Będący ostatnio na ustach wielu fanów gatunku, twórca partytury do najnowszego BSG, Bear McCreary, w niczym jednak nie przypomina swoim stylem muzycznego pierwowzoru jaki zarysował kilkadziesiąt lat wcześniej, Stu Phillips.
Zanim Stu Phillips zabrał się za Galacticę ciężko pracował, by wyrobić sobie opinię jednego z najaktywniej działających kompozytorów przemysłu telewizyjnego. Przez tych kilkanaście lat w filmografii skolekcjonował wiele tytułów, mimo tego, był to okres względnie medialnego spokoju wokół niego. Tak na dobrą sprawę większy rozgłos przyniósł mu dopiero rok 1978, gdy oczarował wielbicieli przygód “ocalałych uciekinierów” swoją porywającą i rozpisaną z pełną pompą muzyką. Właściwie, bez względu na to co i w jaki sposób tworzył Phillips przez te kilkadziesiąt lat, jego nazwisko zawsze najpierw kojarzone będzie albo z Galacticą, albo Nieustraszonym. Można więc śmiało mówić o pewnej ponadczasowości obu ścieżek. Samo to pojęcie w przypadku BSG należy traktować bardzo względnie, zależnie od płaszczyzn ścieżki jakie chcemy rozpatrzyć. W przypadku palety tematycznej, dzieło Phillipsa zapisało oczywiście swój mały rozdział w historii muzyki filmowej. Jeżeli zaś spojrzymy na całość bardziej krytycznym okiem, zagłębiając się zaplecze stylistyczne, dojdziemy do wniosku, że jest to nic innego jak echo rewolucyjnej jak na tamte czasy kompozycji Williamsa do Gwiezdnych Wojen.
Oryginalny lub nie, publice spodobał się owoc pracy Phillipsa, czego wyrazem są dobrze schodzące z półek sklepowych (przynajmniej za oceanem) soundtracki. Pierwsze płyty pojawiły się już na krótko po premierze obrazu, w postaci winylu wypuszczonego przez MCA. Cieszyły one fanów kilkunastoutworową, 40-minutową składanką, pochodzącą z trzyczęściowego, pilotażowego wprowadzenia do serii. Kilka lat później materiał ten zaczęto przekładać na nośniki cyfrowe, czego owocem był między innymi kompakt wydany przez Edel. Zwiększony popyt i coraz trudniejszy dostęp do starszych wydawnictw skłoniło Varese do wypuszczenia w 1999 roku, dłuższego o kilka minut albumu. Cztery lata później, z okazji 25-lecia powstania serii, zremasterowano muzykę wydano. Na owym jubileuszowym wydaniu chciałbym się skupić, gdyż w moim mniemaniu wydaje się najbardziej reprezentatywne.
Jak już pisałem wyżej, partytura do Battlestar Glactici zmieniać się będzie w naszych oczach ilekroć rozpatrywać ją będziemy pod innym kątem. W kwestii tematów nie mam większych obiekcji do Phillipsa, bowiem spisał się na medal. Na każdym kroku serwuje nam coś nowego, dając tym samym idealny wyciąg z melodii jakie przewijać się później będą przez cały serial. Tematyka w Battlestar Galactica pełni funkcję ważnego bodźca odrywającego orkiestrę od ilustracyjnego pląsu w odmęt którego kilkakrotnie zdarza jej się wpadać. Całość natomiast pogrupować możemy na dwa podstawowe bloki: tematów o zabarwieniu militarystycznym ilustrujących główną puentę serialu, tudzież ucieczkę i walkę ludzi z maszynami oraz tematykę opisującą poszczególnych bohaterów, nasączając ścieżkę emocjonalnością. Na czoło pierwszej z tych grup wysuwa się patetyczna fanfara otwierająca widowisko, będąca współcześnie już pewnego rodzaju klasyką, do której jak warto wspomnieć, Bear McCreary powracał komponując ścieżkę drugiego sezonu remake’u. Płyta otwierana jest jak najbardziej reprezentatywną wersją tej melodii, której aranżacje jeszcze kilkakrotnie w przeciągu tych 46 minut usłyszymy, najczęściej, gdy manifestowany będzie triumfalny charakter niektórych scen. Równie podniosły, choć zabarwiony większą powagą jest temat floty, podkreślający potęgę, która lada moment zawali się jak niestabilny domek z kart. Powagą przewyższy go tylko motyw Cylonów charakteryzujący się bardzo “golden age’ową”, przerysowaną ekspresyjnością, uzewnętrzniającą za pomocą dysonansów złowieszczą naturę wroga ludzkości. Melodia ta traktowana jest często przez Phillipsa jako oś wokół której obraca się muzyka akcji. Dzieje się tak na przykład w Destruction Of Peace, czy The Cylon Trap.
Pomijając całą serię triumfalnego “action-score” i raczej mało atrakcyjnego underscore, partytura poszczycić się może kilkoma całkiem przyjemnymi, lightowymi trackami, jak już wspomniałem wcześniej, dokopującymi się do pokładów jakiegoś szerszego wachlarzu emocjonalnego niźli strach, czy euforia. Piękny, liryczny temat komandora Adamy, czy miłosna melodia towarzysząca Starbuck i Cassiopii skutecznie rekompensują braki na tym polu wywołane serią wcześniejszych orkiestrowych wariacji. Nostalgiczny, ocierający się o lekki romantyzm Boxey’s Problem Serena’s Illness również ma swój wkład w urozmaicaniu ścieżki.
Jakimi jednak by ta ścieżka tematami i utworami się nie szczyciła nie zmienia to faktu, że stylistycznie jest ona całkowicie podporządkowana nurtowi jaki przywrócił Williams swoimi Giezdnymi Wojnami. Analogiczne do tego dzieła są nie tylko tematy, łącznie z fanfarami początkowymi, ale i cały warsztat nastawiony na ekspresyjne i żywiołowe komunikowanie się z publicznością za pomocą pełnej orkiestry. Odzwierciedlenie ma w Galactice także trend jaki utworzył się całkowicie niezależnie od pracy Williamsa, mianowicie na przenoszenie fragmentów partytury na podłoże stylistyczne muzyki popularnej. Wyrazem tego jest piosenka It’s Love, Love, Love zdobiąca jedną ze scen w kasynie, czy chociażby dyskotekowe potraktowanie głównego tematu, analogicznej wersji williamsowych disco-fanfar, które swojego czasu na parkietach w Stanach robiły prawdziwą furorę (Theme [Disco Version]).
Jubileuszowy krążek z muzyką do pilota Battlestar Gaalctici w zupełności wyczerpuje potrzeby jakie przeciętny słuchacz miałby względem oryginalnej partytury. Dla fanów rzecz jasna będzie to kropla w morzu potrzeb. Właściwie skrajnych wielbicieli dzieła Stu Phillipsa ukoi 4-płytowe promo krążące po sieci, a zestawiające w sobie pokaźny zbiór utworów już nie tylko z pilotażowego obrazu, ale i całej serii. Podkreślam jednak, że jest to wydanie tylko dla fanów, reszta powinna zadowolić się podstawowym krążkiem, którego poznanie szczerze polecałbym wszystkim, którzy nie tylko dobrze bawili się oglądając widowisko, ale również tym, którzy szczególnie blisko cenią sobie wszelkiego rodzaju klasyki z gatunku muzyki filmowej.
Inne recenzje z serii: