Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Leo Birenberg, Zach Robinson

Cobra Kai (season 3)

(2021)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 25-02-2021 r.

Sukces drugiego sezonu Cobra Kai stał się faktem. Nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę w jaki sposób twórcy podeszli do spuścizny serii Karate Kid. I kiedy już wydawało się że kolejne epizody są na wyciągnięciu ręki, włodarze YouTube ogłosili, że nie zamierzają kontynuować produkcji. Zrobiono to w momencie, kiedy zdjęcia do trzeciego sezonu były już praktycznie ukończone. Gdyby padło na inny tytuł, prawdopodobnie oznaczałoby to koniec projektu, ale Cobra Kai zdołało już dorobić się potężnego grona zwolenników walczących o przetrwanie swojego ulubionego serialu. Decydenci Netlixa długo się więc nie zastanawiali. Wykupili prawa do całej marki i pod swoim szyldem (po stosunkowo długiej postprodukcji) opublikowano długo oczekiwaną, trzecią serię. Inwestycja okazała się strzałem w dziesiątkę, przynosząc streamingowemu gigantowi olbrzymie zyski i równie ogromne zainteresowanie ze strony widzów. Wszyscy chcieli zobaczyć jak potoczą się losy młodocianych bohaterów po tragicznej w skutkach, szkolnej bijatyce w All Valley. Nie bez znaczenia pozostawała również postawa oraz czyny ich wychowanków, a bohaterów oryginalnej filmowej serii, Karate Kid. Systematyczne podrzucanie kolejnych postaci znanych z filmów Avildsena z pewnością dodało tej palecie charakterów większego kolorytu. I choć niektóre rozwiązania scenariuszowe trącą tanimi chwytami rodem z brazylijskich telenowel, to w dalszym ciągu jest to serial, który ogląda się z wielką przyjemnością.



Nie jest tak tylko z powodu świetnych kreacji oraz licznych scen walk ze świetnie zaaranżowanymi i brawurowo wykonanymi choreografiami. Swoistą jakość, bez której Cobra Kai nie byłaby tym czym jest, stanowi również ścieżka dźwiękowa. Do jej stworzenia poproszono zgrany duet: Leo Birenberg i Zach Robinson. Podczas gdy ten pierwszy pochwalić się może całkiem niezłym warsztatem orkiestrowym, drugi doskonale czuje się w bardziej współczesnych brzmieniach. Czy z takiej kombinacji mogło wyjść coś dobrego, oryginalnego? Zdecydowanie tak, czego przykładem są dwa poprzednie sezony Cobra Kai. Kompozytorzy chcieli, aby z jednej strony ich muzyka rezonowała tym, co mogliśmy obejrzeć i usłyszeć w pierwszych trzech odsłonach Katare Kid. Nie można było jednak zamknąć całej konstrukcji ścieżki dźwiękowej w kloszu sentymentalnych wspomnień. Choć sporą dawkę sentymentu za latami 80-tymi czuć w angażowanej do wykonawstwa elektronice, to jednak wszystko czynione jest z wielkim wyczuciem. Również odwoływanie się do bardziej drapieżnych, rockowych brzmień balansuje tutaj na granicy retro-stylizacji, a nowatorskich technik postprodukcyjnych. I wydawać by się mogło, że po dwóch sezonach takiego grania nastąpi pewne zmęczenie materiału. Nic bardziej mylnego. Zamiast wycofać się w cień produkcji, Birenberg i Robinson… poszli na całość.



Oglądając trzecią odsłoną Cobra Kai można odnieść wrażenie że nikt nie oszczędzał na muzyce. Duet kompozytorski wprost proporcjonalnie do emocji wylewanych z obrazu podkręcił dramaturgiczną śrubę swojej oprawy muzycznej. Nie oznacza to, że ilustracja nagle zaczęła szczelnie wypełniać filmową przestrzeń. W dalszym ciągu można zauważyć olbrzymią rozwagę z jaką twórcy podchodzą do kwestii spottingu. Umuzycznione są tylko te sceny, które absolutnie tego wymagają i nie ważne czy mówimy tu o podpieraniu dramaturgii, czy o uwypuklaniu lekkiego, rozrywkowego tonu niektórych scen. Zasada złotego środka idealnie sprawdziła się we wszystkich trzech sezonach Cobra Kai. A konsekwencją tych decyzji był coraz bardziej odważny, stylistyczny miszmasz. I tak, jak w przypadku pierwszego sezonu był to mariaż rockowego grania z triumfalną symfoniką, a w drugim stylizowana na retro-brzmienia elektronika z równie „continowskim” patosem, tak trzecia odsłona Cobry przynosi już kolejne zmiany.



Epickiego grania jest jakby mniej, ale kiedy już Birenberg i Robinson się na nie decydują, to nie oszczędzają w środkach. W ruch idzie nie tylko pełna orkiestra i przebojowe tematy, ale i… podniosły chór, który wynosi podziwiane sceny konfrontacji do rangi niemalże apokaliptycznych wydarzeń. Można odnieść wrażenie, że kompozytorzy lekko popłynęli w tak obfitym dawkowaniu patosem, ale patrząc na całokształt widowiska jakie urządzane jest na przykład w finalnej konfrontacji, nie powinno to wielce dziwić. Nie powinny również zaskakiwać częstsze aniżeli w przypadku poprzednich dwóch serii nawiązania do tematu Miyagiego. Nie tylko zresztą do niego, ale również do innych bohaterów, jakich Daniel LaRusso spotyka podczas swojej wyprawy na Okinawę. Urokliwa sceneria oraz wspomnienia, jakie się wtedy rodzą, są bodźcem do wyprowadzenia odrębnej tematyki przypisanej właśnie wydarzeniom rozgrywającym się w Japonii. Faktem jest, że częściej do głosu dochodzi motyw samego Daniela, który po prostu aranżowany jest na „orientalną nutę”, ale nie odbywa się to bez asysty klasycznych tematów Contiego. Swoistą elastycznością wykazuje się również tematyczna wizytówka przypisana oponentowi Daniela – Johnny’emu. Zmiana jaką przeszedł od pierwszego sezonu ukierunkowała go na myślenie, że to nie droga pięści i brak litości przekształcają mięczaka w twardziela. Rockowy idiom pod jakim podpisywany był Lawrence stał się więc w trzecim sezonie bardziej subtelny, nasycony zaskakująco trafiającą, emocjonalną głębią. A kiedy wszystko to rzucimy na grunt orkiestrowego, kameralnego grania, wtedy znane doskonale motywy zaczynają świecić nowym blaskiem. I szkoda że takowego zabrakło w kontekście Kreesa i jego retrospekcji z czasów spędzonych w wojsku. Choć kompozytorski duet nie pozostawia tego mężczyzny bez żadnego argumentu muzycznego, to jednak oczekiwałem czegoś więcej.


I jeżeli oglądając dziewięć odcinków trzeciej serii Cobra Kai nagle uświadomimy sobie, że nasze oczekiwania względem ewentualnego soundtracku nie będą zbyt wygórowane, to ostatni epizod skutecznie to zmieni. A wszystko za sprawą wspomnianej wcześniej, finalnej konfrontacji. Tak patetycznej puenty sezonu próżno szukać w analogicznych produkcjach telewizyjnych. Być może dlatego właśnie z tak dużą dozą zainteresowania sięgałem po soundtrack zaraz po zakończeniu seansu. I choć cyfrowa wersja tego albumu ukazała się nakładem Madison Gate Records zaraz po premierze obrazu, to jednak po cichu liczyłem na to, że ukaże się stosowny odpowiednik na krążku CD. Ukazał się i to w jakiej formie!



Fizycznego wydania podjęła się wytwórnia La-La Land Records, która już dwa lata wcześniej przedstawiła swojej klienteli specjalne wydanie ścieżki dźwiękowej do sezonu pierwszego. Opatrzone bonusowym materiałem, obowiązkowo wylądować musiało na półce obok kolejnych wznowień opraw muzycznych do Karate Kid. I kiedy już nadzieje na podobne wydawnictwo w stosunku do drugiej i trzeciej serii zaczęły gasnąć, światło dzienne ujrzały dwa albumy. Pierwszy poświęcony drugiej serii zamknął się w prawie 80-minutowym programie, zaś soundtrack eksponujący muzyczną treść trzeciej serii trzeba było rozłożyć na dwa krążki. I tak oto na pierwszy z nich trafił podstawowy program soundtracku będący selekcją najlepszych i najbardziej znaczących fragmentów z tej serii, podczas gdy drugi poświęcony został już tylko i wyłącznie utworom bonusowym. A jest ich całkiem sporo, bo pół godziny materiału nieopublikowanego w standardowym wydaniu. Czy tak skonstruowany album wart jest stosunkowo dużego kosztu sprowadzania go zza oceanu?



Bez wątpienia tak. Jeżeli pierwsza i druga seria była dla nas wyznacznikiem trafnej ilustracji i doskonałej rozrywki, to trzeci sezon nie będzie odstawał od tych wrażeń. Faktem jest że wydłużenie programu do blisko dwugodzinnej prezentacji naturalnie okaże się wyzwaniem dla słuchaczy nastawionych na rzeczowe podejście do tematu, ale nie w tym należy się doszukiwać uroku opraw muzycznych do Cobra Kai. Bardziej na gatunkowej i stylistycznej mieszance, która kosztem braku większej spójności przeprowadza słuchacza suchą nogą przez to morze rozmaitości.



I już na początku przyjdzie nam przecierać oczy ze zdziwienia, kiedy do naszych uszu dobiegać będą agresywne, rockowe aranżacje tematu Miyagiego. Rekompensatą tych śmiałych eksperymentów będzie bardziej tradycjonalistyczne podejście do scen rozgrywających się na Okinawie. Środkowa część pierwszej płyty może się więc okazać równie wyzywająca, co fascynująca w brzmieniu . Ot zupełnie jak filmowy odpowiednik tego serialu – Karate Kid II. Ślizgając się pomiędzy ujmującymi, a totalnie rozbrajającymi kawałkami, w tak zwanym międzyczasie serwowany jest nam gitarowo-orkiestrowy patos kojarzony ze scenami akcji. Na największe fajerwerki pod tym względem musimy jednak poczekać do końca pierwszego krążka, gdzie bardzo dokładnie i szczegółowo prezentowana jest oprawa muzyczna do finalnej konfrontacji. Na szczególną uwagę zasługuje specjalny miks Duel of the Snake. Jeżeli czytając ten tytuł przelotnie skojarzy nam się on ze słynnym Duel of the Fates Johna Williamsa, to wielce nie zbłądzimy. Robinson i Birenberg puścili hamulce i wjechali w opisywaną scenę z pełną parą. Rozpoczynający drugi krążek, rozszerzony miks tego kawałka z pewnością będzie poważnym kandydatem do miana utworu roku. I szkoda że pozostałe bonusy nie zrywają w podobny sposób kapci z nóg, ale za to stanowią ciekawe uzupełnienie tego, czego w podstawowym programie zabrakło.



Ogromnie ucieszyłem się kiedy w moje ręce wpadł ten album. Słuchanie go to radość w najczystszej postaci, w czym nie przeszkadza stosunkowo długi czas trwania całości. Zresztą konstrukcja soundtracku sprzyja temu, aby większość uwagi kierować w stronę pierwszego krążka, co już zdecydowanie ułatwia sprawę. I abstrahując od kwestii wydawniczych, ciekaw jestem jak dalej rozwinie się to muzyczne uniwersum. Bo skoro po trzech sezonach nie widać większego zmęczenia materiału, to śmiało można przypuszczać, że w kolejnej serii Leo Birenberg i Zach Robinson nie jednym nas zaskoczą. Oby!

Inne recenzje z serii:

  • The Karate Kid
  • The Karate Kid Part II
  • The Karate Kid Part III
  • The Next Karate Kid
  • Cobra Kai (season 1)
  • Cobra Kai (season 2)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze