Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Game of Thrones [Season 8] (Gra o tron, Sezon 8)

(2019)
3,7
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 10-08-2019 r.

Osiem wiosen i osiem zim przeminęło od kiedy młody bard co Raminem Djawadim się zwał, wyruszył do Siedmiu Królestw, aby oczarować je swoją muzyką. Prawdę powiedziawszy, można wręcz mówić o dziewięciu wiosnach i zimach, jeżeli weźmiemy pod uwagę pewną dwuletnią przerwę. Do rzeczy! Podczas swej drogi był świadkiem wielu intryg i spisków wśród szlachetnych i dworzan. Widział wzloty i upadki królestw, jak i narodziny mitycznych bestii. Ogień, lód, krew i śmierć ciągle mu towarzyszyła, tak jak najmężniejsi z mężnych, czy też najpotężniejsi z potężnych ginęli na jego oczach. Sam musiał stawić czoła licznym zagrożeniom, knowaniom i i najstraszniejszym ze strasznych, najokropniejszym z okropnych potworów – nieprzychylnym krytykom muzyki filmowej. Wytrwale dążył do celu, aż osiągnął sławę, bogactwo, trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych i Europie oraz ponad 200 tys. obserwujących na Instagramie. Aż nadszedł ten czas, ta pora, aby zmierzyć się z ostatnim wyzwaniem…

Jednak daruję sobie pisania tej recenzji w tak podniosłym tonie. Nie tylko dlatego, że już w przeszłości słusznie mi zarzucono, że nie jest to język jakim posługują się bohaterowie Gry o tron, ale też dlatego, że ostatni sezon jednego z największych telewizyjnych fenomenów ostatnich lat, na niego nie zasługuje. Choć wiadomym było, że kiedyś ta seria będzie musiała się skończyć, to chyba tylko nieliczni mogli przewidzieć, że nastąpi to w tak zatrważająco tragicznie słabym, że nie napisać, żałosnym stylu. Serial tak długo trzymał wysoki poziom jak długo kurczowo trzymał się książek George’a R.R. Martina. Kiedy jednak ich zabrakło (amerykański pisarz do dzisiaj nie skończył swego epickiego dzieła i wielu powątpiewa, w tym ja, że w ogóle je skończy), twórcy serialu David Benioff i D.B. Weiss ciągnęli tę wielowątkową historię dalej. Czy też bardziej ciągnęli ją w dół, aż doszło do bolesnego lądowania… Nie! Nie lądowania, a bolesnego UPADKU, czy też KATASTROFY jakim jest ósmy sezon. Sprawia on wrażenie jakby został napisany na szybko, na kolanie, bez poszanowania wizji Martina, stworzonych przez niego postaci, czy też inteligencji widzów, którzy spędzili z tym serialem dziewięciu lat swojego życia (Jak wspomniałem osiem sezonów, ale między siódmym, a ósmym sezonem były aż dwa lata przerwy… które jak widać niewiele dały)!

Dlatego też najmocniej przepraszam za długi wstęp i jeszcze to co Was czeka Drodzy Czytelnicy, ale sam należę właśnie do tej grupy ludzi, którzy od początku śledzili tę historię z wielkim zaangażowaniem. Cóż z perspektywy czasu, może ze zbyt dużym, ale po dziewięciu latach, nie tyle można poczuć pustkę, ale bardziej czuć się po prostu oszukanym. Tym bardziej, że pod koniec mało kto będzie pamiętał jak się ta historia zaczęła i czy też momenty jej chwały, ale to jak się zakończyła. Co z tego, że jest rozmach, niespotykany na telewizyjną skalę, skoro scenariusz trzeszczy i piszczy? Aż szkoda talentu aktorów, którzy starają się jak mogą, aby wyciągnąć coś z cieni swoich dawnych postaci. Żalem zmarnowanego potencjału połączony wręcz z niesmakiem pozostanie już raczej do końca. Dlatego też aż tyle czasu od emisji ostatniego odcinka zajęło mi, aby w końcu napisać tę (za)długą recenzję. A więc przejdźmy do meritum: Jak zaś zakończyła się dziewięcioletnia przygoda Ramina Djawadiego z serialem, który tak naprawdę uczynił go sławnym? Czy przynajmniej jemu udało się godnie pożegnać, dając satysfakcjonujący, epicki muzyczny finał? Cóż…

Nie tylko do serialu, jego bohaterów, ale także oprawy muzycznej można mieć dość emocjonalny stosunek. Kiedy pisałem recenzję pierwszego soundtracku do Gry o tron (dziewięć lat temu), Ramin Djawadi był dla wielu tym kompozytorem ze studia Hansa Zimmera, tym od Iron Mana, Clash of the Titans czy też od Prison Break. Z zewnątrz interesującym było oglądanie/słuchanie jak rozwija się jego muzyczny warsztat z sezonu na sezon. I choć sam byłem nieraz krytyczny, wręcz za ostry w ocenach, to zawsze byłem ciekaw jakim kierunku ta muzyka podąża. I mimo wielu uwag stałem się jej bacznym obserwatorem i słuchaczem. Jak stworzone dla tej serii, poszczególnych bohaterów tematy dalej się rozwiną? Paradoksalnie wraz ze spadkową formą serialu rósł poziom oprawy muzycznej do niego. Aż przy szóstym sezonie Djawadi stworzył swój najlepszy soundtrack na potrzeby Gry of tron. Czy w takim razie patrząc na tragicznie zły ósmy sezon i mając na uwadze tę dziwną teorię, otrzymaliśmy najlepszą ścieżkę dźwiękową z serii?

Nie do końca, choć pod względem objętości jest to bez wątpienia najobszerniejszy soundtrack jaki na potrzeby tej serii został wydany. Ponad dwie godziny muzycznego materiału znalazło na dwupłytowym wydanym przez WaterTower Music albumie. Co też dobrze ilustruje w jakim kierunku się ten serial rozwinął. W pierwszych sezonach większy nacisk położony był na psychologiczne portrety postaci, błyskotliwe dialogi, intrygi i knowania. Efektem czego muzyka Djawadiego grała nieraz drugo-, czy wręcz trzecioplanową rolę, pojawiając się tylko wtedy kiedy naprawdę była potrzebna (czasami z różnymi efektami). Od kiedy seria skręciła w stronę widowiskowego fantasy, z ciągłymi potyczkami i teleportującymi się postaciami, także ilość podłożonego score’u wzrosła. Najlepszym właśnie tego przykładem jest finalny sezon, gdzie wydarzenia biegną na złamanie karku, a rozmach ważniejszy jest od logiki. Nie wpływa to jednak dobrze na muzykę niemieckiego kompozytora z irańskimi korzeniami, która często sprawia wrażenia mało zainspirowanej i topornej. Ciężkość muzycznego materiału można naturalnie zrozumieć, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że ósmy sezon, to w większości dłużące się w nieskończoność sceny batalistyczne. Niestety nie są one zilustrowane w jakiś ciekawy, czy finezyjny sposób. Naturalnie przez te wszystkie lata muzyka akcji nigdy nie była najjaśniejszą stroną soundtracków do Gry o tron. Przy czym jednak trochę się ona u Djawadiego rozwinęła i nie ograniczała się już w dużej mierze o brzmienie instrumentów perkusyjnych. I jeżeli chodzi o ten sezon, to spełnia ona swoją podstawową rolę w obrazie. Jednak jej ociężała i prosta forma ma prawo niektórych męczyć po oderwaniu od niego. Z drugiej strony już destrukcja King’s Landing ciągnie się w serialu w nieskończoność oferując ciągle te same ujęcia, to jestem w stanie zrozumieć czemu muzyka akcji jest taka jednostajna i nieurozmaicona.

Właściwie tylko raz Ramin Djawadi stara się obrać inna drogę jeżeli chodzi o muzykę akcji, a mianowicie ilustrując ostatnią potyczkę z Nocnym Królem. O tym jak wielkim zawodem ona była w serialu, już chyba nawet nie ma co pisać, czy przypominać? Skoncentrujmy się lepiej na samej muzyce, gdzie kompozytor starał się powtórzyć myk, który osiągnął przy wychwalanym z szóstego sezonu Light of Seven, który wielu kojarzył się z twórczością Philipa Glassa, czy Ludovio Einaudiego. Znowu rozpoczynamy w minimalistyczny sposób od spokojnych fortepianowych partii. Napięcie bardzo powoli rośnie, aż osiąga wielką kulminację w finale. Na samym albumie utwór The Night King wypada dość zacnie, choć podobnie jak w przypadku Light of Seven może razić taka diametralna zmiana stylu. Jeszcze mocniej ten eklektyzm odczuwany jest w samym obrazie, gdzie niby ma funkcjonować jako kontrast do okropieństw wojny. Wypada to dość dziwnie, żeby nie napisać sztucznie. Djawadi i osoby z HBO, za bardzo i zbyt na siłę starają się powtórzyć efekt z przed dwóch sezonów. Czym samym przechodzimy do głównego problemu tej ścieżki dźwiękowej jakim jest już słyszalne zmęczenie, czy też znudzenie muzycznego materiału.

Wiadomym było od początku, że powrócę znane wszystkim tematy, które Ramin Djawadi na przestrzeni tych lat wykreował. Wiele z nich ewoluowało od prostych, niepozornych do muzycznych wizytówek tego serialu. Dlatego też ciekawość była spora, jak kompozytor wykorzysta je po raz ostatni? I znowu nie oczekiwałem już przy ósmej odsłonie, że otrzymamy jakąś muzyczną rewolucję. Co więcej muzyczna ciągłość musi być zachowana, nawet jeżeli wiele hollywoodzkich blockbusterów z ostatnich lat ma inne zdanie. Jedynie czuję pewien zawód, że Djawadi na potrzeby wielkiego finału, serialu który ukształtował jego karierę podszedł tak zachowawczo, czy wręcz mechanicznie. I choć pojawiają się znane motywy, to w większości przypadków trudno powiedzieć o jakiś ich ciekawych aranżach, czy wariacjach. Najlepszym tego przykładem jest utwór Flight of Dragons, który jak tytuł wskazuje ilustruje lot Daenerys of the House Targaryen, the First of Her Name, The Unburnt, Queen of the Andals, the Rhoynar and the First Men, Queen of Meereen, Khaleesi of the Great Grass Sea, Protector of the Realm, Lady Regent of the Seven Kingdoms, Breaker of Chains and Mother of Dragons i Jona Snowa na smokach. Czyż można się prosić o coś bardziej epickiego i poetyckiego? Potężni Targaryenie, prawowici władcy Siedmiu Królestw i ich romantyczny lot na tak majestatycznych stworzeniach jakimi są smoki. A w tle leci nieciekawa ilustracyjna muzyka ze słabymi aranżacjami znanych tematów przypisanych tej dwójce bohaterów. Nie oczekiwałem, że Djawadi zaserwuje utwór na miarę tych jakie John Powell pisał na potrzeby trylogii Jak wytresować smoka, ale liczyłem, że akurat taka scena go jakoś zainspiruje. Tym bardziej, że akurat muzyka związana z Matką Smoków zawsze była najjaśniejszym elementem ścieżek dźwiękowych do Gry o tron. Chyba, że sam kompozytor też nie jest zadowolony co uczyniono z tą postacią i dlatego te tematy wypadają tak, a nie inaczej? Cóż w takim wypadku jestem w stanie nie tylko go usprawiedliwić, a nawet doskonale rozumiem.

Oczywiście, co już sam do znudzenia wielokrotnie powtarzałem, ósmy sezon nie jest inspirujący, czego mamy wielokrotne odzwierciedlenie w oprawie muzycznej do niego. Ale jednak na obronę Ramina Djawadiego muszę przyznać, że gdzieniegdzie dał kilka ciekawych muzycznych momentów. I co nie powinno być zaskoczeniem, chodzi głównie o utwory liryczne, jak chociażby Jenny of Oldstones. W samym serialu jest to ładna pieśń śpiewana przy kominku na niedługo przed ostateczną potyczka z Nocnym Królem. Na napisanych końcowych otrzymujemy wersję wykonywaną przez słynną i utalentowaną Florence Welch z Florence and the Machine. Trochę szkoda, że obie wersje nie znalazły się na wydanym albumie, gdzie mamy jedynie jej instrumentalną wersję. Bardzo ładną, ale zapewne niejeden miłośnik Florence oczekiwał, że i jej wersję posłucha na płycie.

W ogóle symptomatycznym jest, że najlepsze utwory na tym dwupłytowym wydaniu, to te które nie znalazły się w serialu. Jak chociażby znany temat wielkiego rodu Lannisterów The Rains of Castamere wykonywany przez Serja Tankiana z zespołu System of a Down. Wśród tematów napisanych na potrzeby Gry o tron ten jest z pewnością jednym z lepszych jakie Djawadi stworzył. I choć był już wykonywany wielokrotnie i kompozytor prawie zawsze podaje go w takiej samej formie, tak ta podniosła wersja wypada naprawdę bardzo dobrze, głównie ze względu na siłę głosu Tankiana. Wartym uwagi jest również kawałek Not Today z ciekawą wariacją wspomnianego temu Nocnego Króla z bardzo ładnym dziecięcym chórkiem. Czy wreszcie najlepszy i najdostojniejszy na całym soundtracku Stay a Thousand Years będący chóralną aranżacją tematu Daenerys i Jona z poprzedniego sezonu. Bardzo ładny wręcz sakralny utwór jest nielicznym, przy którym słychać coś więcej niż tylko poprawną rzemieślniczą robotę. Można wręcz go zinterpretować jako pewną formę pożegnania tych dwóch niezwykłych postaci z dumnego rodu Targaryenów, prawowitych władców, których los śledziliśmy od pierwszego do ostatniego odcinka. I na pewno jest to ładniejsza forma rozstania się z nimi niż ta jaką zaserwowali nam Benioff i Weiss. Nic więc dziwnego, że ten ładny utwór nie znalazł się w serialu, ale można cieszyć nim uszy na płycie.

Choć muzycznie zwieńczenie Gry o tron, nie wypada aż tak źle jak sam serial, to jednak zostawia on pewien niedosyt i niedowierzanie. Co prawda, pewnie mało kto się spodziewał muzycznego finału na miarę Powrotu króla, czy Powrotu Jedi. Co by tu jednak nie mówić, to w pewnym sensie Gra o tron jest (czy też była) dla Ramina Djawadiego tym, czym dla Howarda Shore’a jest Władca Pierścini, czy też odległa Galaktyka dla Johna Williamsa. Dlatego też w ostatecznym rozrachunku to pożegnanie z Westeros wypada dość chłodno. Cóż może kompozytor zalicza się do grona tych wielu, którzy nie byli i nie są zadowoleni jak wydarzenia w tym finalnym sezonie się potoczyły? Może gdybyśmy otrzymali Powrót królowej to ta ścieżka dźwiękowa byłaby inna i otrzymalibyśmy taką perełką jak Mhysa z trzeciego sezonu? Tutaj możemy tylko pomarzyć i gdybać. Gdyż znając Hollywood, wielkie studia i ich tajemnice, prawdy się raczej nigdy nie dowiemy.

A tak najlepiej podsumowuje ten soundtrack kończący album i serial utwór A Song Of Ice And Fire, będący poprawną, ale mało odkrywczą aranżacją motywu przewodniego serii, z wykorzystaniem typowego dla niej chóru. Nie jest to zły kawałek i jak najbardziej ma prawo się podobać, choć trudno go zaliczyć do grona tych najlepszych skomponowanych przez Djawadiego na potrzeby Gry o tron. Tylko jak sobie uświadomimy, że jest on ostatnim, zwieńczającym tę potężną historię utworem, to aż trochę przykro się robi. Tak jak zresztą po przesłuchaniu całego tego albumu, gdzie pod koniec pojawia się to dziwne uczucie pustki, że to już koniec. I kiedy w ostatnich sekundach utworu A Song Of Ice And Fire słyszymy charakterystyczną końcówkę z motywu przewodniego, który towarzyszył nam, otwierając każdy odcinek przez tyle lat, można niby mówić, o pewnym muzycznym dopięciu tej historii. Ale bardziej od satysfakcji, wzruszenia, czy pewnego spełnienia, nasuwa się wiele z pytań, a jedno z nich brzmi: „To tyle?”

Przez te dziewięć lat miałem w zwyczaju kończyć te recenzje jakimś nawiązaniem do zwierząt i ich możliwej reakcji na tę muzykę. Albo też jaki stopień, wedle średniowiecznej hierarchii, przy danym sezonie Ramin Djawadi osiągnął od giermka po mężnego rycerza. Czy też szedłem w kierunku kulinarnym przypisując danemu soundtrackowi, cechy dań. Tych w przydrożnych tawernach, a na dworskich ucztach kończąc. Jednak w przypadku ósmego sezonu jakoś żadne trafne, mniej lub bardziej finezyjne porównania nie przychodzą mi do głowy. A pisanie o „ruinie zamku”, czy „stercie gruzu” byłoby znowu zbyt surowe wobec Djawadiego, który nie zawiódł aż tak mocno jak twórcy serialu Benioff i Weiss. I nawet najlepsza muzyka nie byłaby w stanie przysłonić ich grafomańskich wymysłów. To jednak jego muzyczne pożegnanie z Grą o tron wypada, tak jak wspominałem w tym teście, dość odtwórczo, rzemieślniczo, do bólu poprawnie, aby wręcz nie powiedzieć, … chłodno. Jak ta wielka zapowiadana latami, straszna, nachodząca zima. Dlatego też nie pozostaje mi nic innego jak podziękować starym i nowym czytelnikom za te dziewięć czy mniej lat. I zakończyć tę recenzję, jak i tę też całą serię jedynie słusznym zwrotem: DRACARYS!

Inne recenzje z serii:

  • Gra o tron (Sezon 1)
  • Gra o tron (Sezon 2)
  • Gra o tron (Sezon 3)
  • Gra o tron (Sezon 4)
  • Gra o tron (Sezon 5)
  • Gra o tron (Sezon 6)
  • Gra o tron (Sezon 7)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze