Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Game of Thrones [Season 4] (Gra o tron, sezon 4)

(2014)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 15-08-2014 r.

Nadchodzi Zima! A kiedy tak naprawdę wreszcie nadejdzie? To wiedzą jedynie uczeni w piśmie George’a R.R. Martina i włodarze HBO, którzy już po raz czwarty mogą zapełniać swoje skarbce złotem. Już od 4 sezonów, czyli 40 odcinków owa zima nadchodzi i choć ciągle nie nadeszła, poddanych gotowych płacić dziesięcinę ciągle przybywa. I jest to znamienne, zważywszy że od 4 lat mocarze z Home Box Office serwują te same potrawy nie tylko tak samo przyprawione, ale i na tej samej zastawie. A skoro poddani, tak czy owak są syci i dalecy od rebelii, to dlaczego władcy mieliby postępować inaczej? I tak czwarty już sezon Gry o Tron nie różni się wielce od trzech pozostałych. Akcja posuwa się powoli, czasami wręcz zachęca do drzemki, to jednak kiedy trzeba potrafi uderzyć w przyłbice. A dochodzą do tego wszelakie intrygi i spiski, soczyste i nie raz rubaszne dialogi, brutalność czyli krew i flaki, spacery po ogrodach, mityczne stwory, brodaci mężczyźni, piękne krajobrazy i oczywiście najważniejszy element – SEKS!

W Westeros bez zmian, także jeżeli chodzi o oprawę muzyczną, za którą już po raz czwarty odpowiedzialność dzierży Ramin Djawadi. Tylko wielce naiwni, bądź po prostu głupcy oczekiwać mogli jakiś wielkich muzycznych zmian. Tym samym, jeżeli ktoś po tych trzech sezonach nie przekonał się, czy nie zaakceptował oprawy muzycznej Niemca z irańskimi korzeniami, to niech lepiej od razu wyjdzie trzaskając mocno drzwiami. I nawet jeżeli huk trzaskających drzwi będzie potężny to raczej nie ma co żyć nadzieją, że Ramin Djawadi, czy HBOanie go usłyszą. Zwycięski pochód Gry o Tron jest zbyt donośny, aby dały się przebić słowa krytyki, nawet tej jak najbardziej konstruktywnej i merytorycznej. Tak też i muzycznie nie opuszczamy z góry zajętej pozycji. I choć wielu utalentowanych muzyków, czy też miłośników tej dziedziny sztuki z tego powodu cierpi i na ciele duszy, to polityka HBO jest jak najbardziej klarowna: Ludzie kochają i oglądają Grę o Tron, znają i nucą temat przewodni, któremu trzeba przyznać, że pewnym kultem obrósł. A zatem, na co więc zmiany rzec się chce?

Nie zmienia się zasad w trakcie gry. Podążając tym szlakiem i recenzja ta pozostanie utrzymana w duchu jej poprzedniczek, nawet jeżeli formą, daleko jej do stylu panującego w Westeros, skąd zapewne przylecą kruki z krytyką. Porzucenie starych obyczajów wyglądałoby tak, jakby zastąpienie jednego aktora z poprzedniego sezonu, zupełnie nowym o całkowicie odmiennym licu i posturze. Prawda, że byłoby to głupie i od razu rzucałoby się w oczy?

Już od zarania dziejów, a dokładnie od 1 sezonu HBOanie objawiają dziwną nieufność, wręcz lęk przed muzyką. Nie raz przyglądając się temu przedstawieniu, można odnieść wrażenie, że twórcy postawili ogromny mur ze strażnikami, którzy pilnują, aby za dużo wyrazistej muzyki nie dostało się do serialu. Szczególnie boleśnie odczuwalne to było w trzecim sezonie, gdzie w Raminie Djawadim obudził się muzyczny rycerski duch i udało mu się stworzyć parę zacnych melodii. Niestety strażnicy z Muzycznego Muru byli czujni i tylko ich fragmenty wpuścili do serialu, najczęściej i tak tylko na końcowe pisma. Tym razem, albo ich czujność słabszą była, albo hojnością się wykazali, dyć muzyki w serialu więcej słychać. Jak się ona w serialu jak i na samym krążku prezentuje to już oczywiście inna inszość.

Wbrew temu co niektórzy rzeczą ścieżki dźwiękowe do Gry o Tron posiadają dość mocno rozbudowaną bazę tematyczną. Oczywiście można dyskutować o ich jakości, ale nie można zaprzeczyć, że na przestrzeni tych ostatnich trzech sezonów Djawadi ową bazę zbudował. A zatem tak w serialu, jak i na krążku usłyszymy znane już motywy. Co z jednej strony jest logiczne, ale z drugiej strony sprawia, że ścieżka ta oryginalnością nie grzeszy. Tym bardziej, że bard z RCP nie raczy nas za często nowymi tematami, a jak już to i im daleko do powiewu świeżości. Szczególnie muzyka akcji, cierpi na ową przypadłość. A jest jej niemało, zważywszy, że w przedostatnim odcinku otrzymaliśmy wielką bitwę na Murze. Dziękować zapewne trzeba, że owa potyczka nie została zilustrowana zwykłym waleniem w perkusję, ale zamiast tego otrzymaliśmy smyczkowe rajdy przerywanych znajomym „postincepcyjnim” BRRRRAAAWWWRRRMMMM, które aż nadto zostało w ciągu tych ostatnich lat wykorzystane. Przy czym skłamałbym, że takie Let’s Kill Some Crows z wplecionym motywem przewodnim, nie prezentuje się dobrze i to zarówno w serialu jak i na albumie. Nawet jeżeli schemat goni schemat i schematem pomiata.

Cóżesz zatem pominąwszy muzykę akcji ów krążek ma nam do zaoferowania? Zaprawdę nie śmiem się powtarzać, ale zarówno liryka li underscore nie uległy wielkim przemianom, przez te wszystkie sezony. Znowu prym wiedzie zawodząca wiolonczela, która jest prawdziwą stworzoną z drewna wiolonczelą. Chodziły różne pogłoski jakoby za wiolonczelowym brzmieniem stała tajemnicze i magiczne siły elektroniczne, ale sam Ramin Djawadi przyznał, że owy instrument istnieje naprawdę. I tak też pogrywa on sobie w serialowym tle i na tym soundtracku, raz lepiej, a raz gorzej. Nie mogło też zabraknąć paru bliskowschodnich motywów, które służą do opisywania historii Daenerys Targaryen. Na szczególną uwagę zasługuje Breaker of Chains, które po dość spokojnym, wręcz typowym zdawać by się mogło dla tej serii początku, przemienia się w chwytający za serce lament. Szczególnie dobrze, co znowu nie jest typowe dla tej serii, wypada on w samym serialu w jednej ze scen z Daenerys i jej smokami. Nie śmiem zdradzać za wiele, ale zapewne każdy wielmożny czytelnik domyśla się którą mam na myśli i łaskawie przyzna mi rację, że przy niej Ramin Djawadi rzadko, ale zbliżył się do poziomu rycerza.

Cała czwarta część to w sumie podróżowanie utartymi już ścieżkami, gdzie co jakiś czas spotykamy znajome tematy, te lepsze i te gorsze. I tak też miło znowu usłyszeć dostojny temat wielkiego rodu Lannisterów, który zaprawdę powiadam Wam jest chyba jednym z lepszych osiągnięć barda Djawadiego jakie popełnił li on na potrzeby Gry o Tron. Nawet mój towarzysz soundtrackowej broni, dzielny i mężny rycerz Wojciech z Węglowego Wzgórza, Wieczorkiem zwany, którego krytyczne ostrza masakrują współczesnych kompozytorów, kiedyś podczas jednego ze spotkań w naszej tawernie przyznał, że co jak co, ale akurat The Rains of Castamere się Djawadiemu udało. A na miecz mój zaklinam się, że takie komplementy z jego ust to rzadkość. Dlatego też nie powinno dziwić, że zaraz potem oznajmił, że choć owy temat dobry, to jednak Ramin Djawadi strzelił nim sobie kuszą w stopę, gdyż to jakiejkolwiek ciekawej aranżacji ciężko dyć się nadaje. Długo nad tym rozmyślałem i właśnie soundtrack do czwartego sezonu sam poniekąd potwierdził, że mężny i ostry w krytyce rycerz z Węglowego Wzgórza może mieć rację. Wystarczy posłuchać aranżacji The Rains of Castamere wykonaną przez islandzkich grajków z Igor Ros, aby podobnie jak Król Joffrey stracić cierpliwość i przepędzić ich ze sceny.

Wbrew temu co by można było sądzić, szczególnie po tym zdecydowanie za długim albumie, tym razem muzyka Ramina Djawadiego nawet sprawdza się w obrazie. Naturalnie Strażnicy na Murze, dalej bronią serialu przed muzyką, jak się da, ale należy przyznać, że na dwa ostatnie odcinki nawet jej sporo wpuścili. Chodzi z jednej strony o przedostatni odcinek bitewny i o finał, który niech mnie kije biją, zarówno na tym srebrnym dysku jak i w obrazie prezentuje się nad wyraz… Czy też jak na standardy tego serialu, zaskakująco dobrze. Na myśli mam, wspomniane już Breaker of Chains, a dochodzi do tego klimatyczne Three Eyed Raven. I choć ten ostatni za pierwszym odsłuchem może jakoś nie zachwycać, to w kontekście serialu z mistyczną sceną, taka muzyka podchodząca miejscami pod tajemniczą sztukę zwaną ambientem prezentuje się zacnie. Trudności z akceptacją ów kawałka mogą wynikać z faktu, że owa scena przypomina bardzo pewien moment z wielkiego dzieła pt. Imperium Kontratakuje (Magiczne Drzewo), do którego to muzykę skomponował Król Królów i Panów Pan John Williams Wielki. I mimo, że otoczenie w owej scenie zalatuje tym z Imperium Kontratakuje miejmy jednak trochę litości nad biednym bardem i nie równajmy go z Najpotężniejszym z Potężnych.

Wróćmy jednak do omawianego finału, który Ramin Djawadi w dwa niezwykle zacne momenty swą muzyka ochędożył. Już na potrzeby poprzedniego sezonu niemiecko-irański bard zastosował dość ciekawą, prostą, ale efektowną muzyczną sztuczkę, korzystając z dobrodziejstw ludzkiego głosu. I tym razem zarówno na albumie jak i w serialu najlepiej wypadają te fragmenty, kiedy Djawadi korzysta z delikatnego w swym brzmieniu chóru. Nie tylko maskuje on często pewne braki warsztatowe, ale dodaje też całej historii odpowiednią aurę tajemniczości i mistycyzmu. Oj, za mało tych momentów, stanowczo za mało! Tak nie pozostaje nic innego jak wsłuchać się w przejmujące First of His Name i You Are No Son Of Mine, gdzie jakże zgrabnie przeplatają się główny temat, temat Lannisterów, temat Westeros z omawianymi delikatnymi chórkami. Gdzie była taka muzyka przez ten cały czas? To wypada naprawdę efektownie. Szczególnie potęgują najsmutniejszą i najbardziej przejmującą scenę w całym serialu jaką to w ostatnim odcinku rzeczonego sezonu nasze oczy muszą widzieć.

Ze zgrozą w sercu stwierdzam, że brak oryginalności, schematyczność i powtórzenia, które biją z tej muzyki dopadły i mnie. Ostatnim razem poświęcając swoją uwagę jakże ładnemu utworowi pt. Mhysa, który kończył trzeci sezon, wręcz błagałem Ramina Djawadiego o więcej takiej właśnie muzyki. Niestety chyba zbyt dosłownie zostały zrozumiane moje błagania, gdyż Djawadi stworzył równie zacną kompozycję co Mhysa, The Children się ona zowie, ale znowu ograniczył się wyłącznie do samego finału. Pod wieloma względami, także jeżeli chodzi o wykorzystanie chórków The Children przypomina Mhysa. I tym razem zatem piękny i klimatyczny utwór kończy kolejną odsłonę Gry o Tron. A że czyni to jakże wybornie, to aż chce się do tego utworu i do omawianej sceny wracać. I niestety znowu rodzi się to samo pytanie i ten sam żal. Dlaczego częściej Ramin Djawadi nie raczy nas taką muzyką, tylko czeka na sam koniec?

Jeżeli mam być szczery, a zawsze taki jestem, gdyż tak mi mój recenzencki honor nakazuje, to nie oczekuję większym muzycznych zmianach na przestrzeni następnych sezonów. Serce me napełnia trwoga, ale chyba poniekąd należy się pogodzić z muzyczną drogą jaką Ramin Djawadi obrał. I jedno jest pewne, nie ma co liczyć, że pojawią się na onej jakieś rycerskie, czy średniowieczne motywy jak to Sir Trevor Jones raczył w swoich licznych pracach wykorzystywać. Co prawda mój inny towarzysz broni, dzielny, mężny i wykształcony rycerz Łach Marek z Grodu Kraka, słynny Pogromcą Smogów, który wyspecjalizował się w ambitnym stylu walki kontrapunktowym mieczem, dalej twierdzi, że każdy inny żyjący na tym świecie kompozytor lepiej poradziłby sobie z zadaniem jakie otrzymał wychowanek Wielkiego Księcia Zimmera. Uważa on również, że fakt iż w większości mamy do czynienia z dialogami i spacerami po ogrodzie, nie jest żadnym wytłumaczeniem, jak i też sama polityka i rozumowanie roli muzyki w wykonaniu władców z HBO. Zapewne są to mądre słowa, ale po tylu latach, tylu nadchodzących zimach, tylu dialogach, tylu scenach erotycznych, tylu zgonach, tylu przechadzkach po ogrodach, zaczynają one brzmieć jak echo. Tak też kolejne baty po rzyci, przeciąganie kołem i inne kary sobie darujmy. Zwierzynę uciszmy, a płaczące niewiasty pocieszmy. Pogodzić się z muzycznym losem tej serii chyba już pora. Ale nagród i zaszczytów nie będzie, ni smakowitego kurczaka ni dzbana wina, tylko trochę wody i bochenek nie najświeższego chleba.

Inne recenzje z serii:

  • Sezon 1
  • Sezon 2
  • Sezon 3
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze