Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Game of Thrones [Season 7] (Gra o tron, sezon 7)

(2017)
4,3
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 02-09-2017 r.

Na początku niedowierzanie, potem niepokój, a na końcu przerażenie wlało się do mega serca, kiedy uświadomiłem sobie, że to już siódmy (!) sezon Gry o tron. Czyli siedem lat walki o niezwykle niewygodne wyglądający tron na świecie. Siedem lat intryg, zdrad i przelanej krwi. Siedem lat potyczek, bitw, zionących ogniem smoków. I w końcu siedem lat niezliczonej kobiecej nagości jakże ochoczo eksponowanej. Cóż więc takiego zaoferowali nam włodarze z HBO przy tej magicznej liczbie siedem? Niestety z wielkim żalem muszę oznajmić, że otrzymaliśmy jak na razie najgorszy sezon Gry o tron. Przede wszystkim brutalnie odczuwany jest brak ksiąg George R.R. Martina, na których twórcy David Benioff i D.B. Weiss zwani „Dedekami”, opierali swe scenariusze. Zamiast tego serial zaczyna przypominać przysłowiowe „fanfiction”, a miejscami wręcz „fanservice”. Siłą poprzednich sezonów i dzieł Martina był brak mocnych podziałów na dobrych i złych, jak i na głównych bohaterów. Nawet postacie, które uważaliśmy za czołowe mogły zginąć i to nie raz jakże głupią i bezsensowną śmiercią. Niestety „Dedeki” porzucili tę drogę i wybrali sobie grupkę ulubionych postaci, które widocznie w serialu faworyzują, kosztem innych interesujących bohaterów co do których nie mają pomysłu. Kolejną bolączką jest nowy czar teleportacji jakim zostali obdarowani mieszkańcy Westeros i okolic. Odległości, które dawniej bohaterowie pokonywali w kilka odcinków, jak nie sezonów, teraz nagle zajmują im parę minut jak nie sekund. Nie wspominając, że kruki i smoki pokonaliby trasę na Kessel szybciej niż uczynił to Han Solo w Sokole Millenium. Drastycznie spadła też ilość scen rozbieranych, co serialowi HBO wprost nie wypada czynić. Ale i tak największym problemem najnowszego sezonu Gry o tron jest jego przewidywalność. Naprawdę nie trzeba być Trójoką Wroną, która porzuciła umiejętności aktorskie, aby przewidzieć co się stanie. I tak w ogarniającym żalu, jedyne co zostało to sporadyczne fragmenty dawnej klasy, smoki i muzyka Ramina Djawadiego.

Te siedem lat to także siedem soundtracków najróżniejszej jakości. Siedem lat, kiedy mogliśmy obserwować, czy też bardziej słyszeć muzyczny rozwój Djawadiego. Od początków, kiedy czyścił stajnie na Zamku Santa Monica Wielkiego Księcia Zimmera i grywał w obskurnych tawernach, gdzie niejednokrotnie oberwał zgniłym warzywem. Aż stał się porządnym bardem, któremu podczas grania czasami ktoś rzuci monetę. Znamiennym jest, że wraz ze spadającym poziomem serialu, rósł poziom jej oprawy muzycznej, aż osiągnął kulminacyjny punkt przy szóstym sezonie. Czy urodzonemu w Zamku Duis kompozytorowi (z niemieckiego. Burg = zamek. Miasto: Duisburg, a więc miast Zamek Duis) udało się wejść na jeszcze wyższy poziom i przeskoczyć Mur przy tej magicznej liczbie siedem? Nie do końca, choć o wielkim spadku formy też nie może być mowy.

Niemiecki bard o perskich korzeniach na przestrzeni tych siedmiu lat wypracował swój muzyczny głos opisujący wydarzenia w Westeros i innych krainach. Skomponował przy tym wiele tematów, dla poszczególnych postaci, rodów i miejsc. Zważywszy, że przy siódmej odsłonie Gry o tron odwiedzamy znajome już miejsca i widzimy prawie wyłącznie znane nam twarze, można zrozumieć pewien brak oryginalności w tej muzyce. Dlatego też większość jej stanowią znane nam wcześniej tematy, nieraz w nowych aranżacjach. Oczekujący powiewu świeżości, czy kolejnego utworu jak Light of the Seven (znowu magiczna liczba siedem w tytule!) mogą poczuć pewien zawód w swoich sercach. Z drugiej strony nie po przez te siedem wiosen Djawadi kreował ten muzyczny świat, ze wszystkimi motywami, aby z nich teraz nie korzystać. Tym bardziej, że ich użycie w serialu jak najbardziej ma sens i tworzy poczucie spójności, zachowania ciągłości serii. I jak już wyżej wspomniałem Niemiec owe motywu wielokrotnie na nowo aranżuje, dodaje im nowego życia, zamiast wyłącznie je przepisywać nuta w nutę. I wreszcie na koniec to już jest siódmy sezon! Trudno oczekiwać przy serii, która doczekała się już siódmej odsłony (!), aby dalej zachwycała oryginalnością.

Zresztą nie jest też, że nie otrzymujemy żadnych nowych melodii. Dla powstałego chociażby uczucia między Jonem Snow, a Daenerys Targaryen Ramin Djawadi skomponował ładny motyw, który najdostojniej wybrzmiewa w utworze Truth. Dobrze ilustruje on wyjawienie prawdy o pochodzeniu Króla Północy, wypowiadane beznamiętnie przez Trójoką Wronę jak i konsumpcję kazirodczego związku.

Tak jak przez poprzednich sześć nadchodzących zim, tak i przy siódmej najmocniej na srebrnym krążku, jak i w obrazie prezentuje się muzyka przypisana Daenarys Targaryen, Matce Smokow, Zrodzonej z Burzy, Niespalonej, Wyzwolicielki z Okowów, Khaleesi i jej smokom. Dragonstone to ponad pięciominutowa aranżacja motywu smoczej matki, którą spokojnie można zaliczyć do jednych z lepszych muzycznych momentów w seriali i na płycie. Sam Djawadi niejednokrotnie przyznawał się, co ja też niejednokrotnie powtarzałem, że Daenarys jest jego ulubioną postacią z Gry o tron i doskonale to słychać. Swej miłości do blondwłosej królowej wyzwalającej niewolników i palącej osoby o innym zdaniu niż jej, nie ukrywają w siódmym sezonie też twórcy serialu Przez co większość czasu poświęcamy wyłącznie jej, a więc i muzycznie jej motyw często wybrzmiewa i niektórzy mogą rzec, że wręcz za często. Gdyż choć temat jest zacny, a aranżacje niezgorsze, to można odczuć pewien jego przesyt, tym bardziej jak podniośle on brzmi. I jedno mogą rzecz, że przez to gryzie się ze specyficznym warsztatem aktorskim Emilii Clarke, wcielającej się w Dany. Inni zaś mogą stwierdzić, że epickie i mistyczne brzmienie dobrze maskuje, te wszelakie braki aktorskie i nadaje tej postaci odpowiedniej gracji, władczość, aury, których na ekranie nie widzimy, aż widzieć powinniśmy.

Od podniosłej muzyki i wątpliwym aktorstwie, przejdźmy do wyższej szkoły grania w podwójnym tego słowa znaczeniu. I skoncentrujmy się na resztkach rodu Lannisterów i ich pięknym temacie, który znowu miło powraca, aby cieszyć nasze uszy, jak chociażby w Queen’s Justice, czy Lion’s Legacy. Powraca też wielbione Light of the Seven, która staje się swoistym tematem Cersei Lannister zasiadającej na żelaznym tronie. Ładnie wypada on w No One Walks Away From Me, który dobrze ilustruje dramatyczny moment pomiędzy Jaimim i Cersei. Doskonale pasuje on też do władczej kobiety świetnie zagranej przez Lenę Headey. Tak, tak na ciebie patrzę Emilio Clarke!

Z innych znanych tematów, powraca ten przypisany Greyjoyom, jak chociażby w utworze Ironborn jak i temat Północy, Winterfell, który ładnie wybrzmiewa na jak zawsze smutną wiolonczelę w kawałku Home ilustrującym powróc Ayri Stark do domu. I zostańmy na chwilę przy kolejnej ulubienicy „Dedeków” Ayri, która podczas swej wędrówki spotkała rycerza Eda Sheerana. Za prawdę powiadam wam, wielki krzyk w Internetach związany był z tym krótkim występem sympatycznego grajka. I może też dlatego nikt nie ośmielił się umieścić śpiewaną przez niego piosenkę na srebrnym krążku. A szkoda, gdyż ładnie śpiewał i na przestrzeni tych siedmiu, lat nie brakowało występów gościnnych w muzycznym świecie Gry o tron.

Zważywszy, że wieloma potyczkami siódmy sezon stoi, nie mogło zabraknąć muzyki akcji. Przez te siedem czterech pór roku Ramin Djawadi rozwinął swój muzyczny warsztat. także w dziedzinie action-score’u, który nie już wyłącznie oparty o uderzenia w perkusję. To jednak dalej odgrywa ona w nim dużą rolę i pozostaje on dość toporny. Dlatego też jak ktoś nie polubił na przestrzeni tych wielu lat, tego brzmienia to i przy siódmej odsłonie nie będzie zachwycony. I mimo pewnych przebłysków, trochę ginie ta muzyka akcji w obrazie, przygłuszona dźwiękiem kruszonych zbroi, zionących ogniem smoków, czy wyjątkowo głośnej jak na nieżywych armii umarłych. Przy czym Djawadi dobrze rozwinął motyw ostatnich, którego początki sięgają jeszcze końca drugiego sezonu. Co prawda muzyka dalej pozostała toporna, ale dzięki użyciu dziko brzmiącego chóru The Army of Dead zdecydowanie lepiej się prezentuje. Co prawda motyw ten nie ma startu do March of the Dead Sir Rudowłosego Danny’ego Elfmana z Army of Darkness, ale jak na standardy Gry o tron dzięki prostemu zabiegowi prezentuje się dość dobrze.

Od muzyki akcji, zdecydowanie lepiej bardowi z Duisburga osiadłego w Kalifornii wychodzi liryka, czego najlepszym przykładem jest Winter Is Here. Jak sama nazwa wskazuje, ilustruje on pierwsze płatki śniegu opadające na King’s Landing. Prosta aranżacja motywu przewodniego w oparciu o delikatny chórek naprawdę dobrze wypada w obrazie, dodając całej scenie pewne poczucie magii i mistycyzmu. I choć od trzeciego sezonu Djawadi stosuje ten myk, to za każdym razem naprawdę dobrze działa i w przypadku tego krążka, idealnie go zwieńcza.

Słychać wiele głosów, że wśród twórców, aktorów związanych z Grą o tron czuć pewne zmęczenie. Niestety siódmy sezon, tak jak się prezentuje, może być pewnym potwierdzeniem tej tezy. Czy to samo można powiedzieć o nadwornym muzyku Raminie Djawadim? Co prawda tą pracą nie wykroczył on poza wyznaczone przez siebie granice, nie wyznaczył nowych, ani nie zburzył Muru. Bardzo chętnie korzysta z wykreowanego przez siebie na przestrzeni lat materiału. Przy czym czyni to z głową, dalej aranżuje te tematy, stara się je urozmaicać, czy wręcz bawiąc się nimi. Tym samym wsłuchując się w tę muzykę, która brzmi nawet trochę lepiej na albumie niż w serialu, trudno pisać, aby Ramin Djawadi z Duisburga z Rodu Perskiego miał dość świata wykreowanego przez George’a R.R. Martina. Co prawda to „szóstka” w muzycznym świecie Gry o tron pozostaje liczbą magiczną, ale i z solidną siódemką zwierzyna wszelakiej maści nie powinna mieć problemu. Żadna tam królewska uczta, czy wielce wyborna, ale jednak każdy powinien coś dla siebie na zastawionym przez Djawadiego stole znaleźć.

Najnowsze recenzje

Komentarze