Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

TOUR DE FRANCE #4: Jean-Pierre Melville. W muzycznym półmroku

Marek Łach | 21-04-2022 r.

Tytan francuskiego kina sensacyjnego, Jean-Pierre Melville, był reżyserem o bardzo sprecyzowanych poglądach muzycznych. Jego filmy, inspirowane tradycją amerykańskiego kina noir, rozbrzmiewają posępną symfoniką i szeroką paletą jazzowych brzmień. Pracowali dla Melville’a najbardziej prominentni kompozytorzy francuskiej sceny soundtrackowej lat 50-tych i 60-tych: Misraki, Delerue, De Roubaix, Legrand, Solal, Demarsan, Colombier… Kawał historii kina i muzyki filmowej.


Jean-Pierre Melville (właściwie Jean-Pierre Grumbach) złapał bakcyla kinematografii w trakcie studiów paryskich w latach 30-tych ubiegłego wieku, uczęszczając regularnie do kina i kręcąc pierwsze amatorskie filmy przy pomocy 16mm kamery otrzymanej od ojca. Druga wojna światowa zastała go w trakcie odbywanej służby wojskowej; po inwazji niemieckiej w 1940 roku dołączył do francuskiego ruchu oporu (gdzie używał pseudonimu „Melville”), uciekł do Anglii i wrócił kilka lat później wraz z siłami alianckimi. Po wojnie założył własne studio filmowe i zadebiutował jako reżyser niskobudżetowym obrazem 24 godziny z życia klowna w 1946 roku. W kolejnych latach nakręcił m. in. głośny dramat wojenny Milczenie morza oraz cenionego przez autorów Nowej Fali Ryzykanta.

Melville był miłośnikiem kultury amerykańskiej, jeździł Cadillacem, nosił kapelusz Stetson i charakterystyczne okulary przeciwsłoneczne, kochał muzykę jazzową oraz kino noir lat 40-tych. Stąd też nie dziwi fakt, że w filmografii reżysera dominuje tak amerykański gatunek, jak kino gangsterskie (m. in. Szpicel, Samuraj, W kręgu zła). Melville wzniósł kino sensacyjne na wyżyny artyzmu, tworząc unikalne, posępne i perfekcjonistyczne obrazy o wyrzutkach i samotnikach, uwięzionych w okowach przestępczej profesji. Równie znakomite są jednak jego impresje wojenne, z Księdzem Leonem Morinem oraz Armią cieni na czele. Jako swoje źródło inspiracji francuskiego reżysera wskazują m. in. Martin Scorsese, Quentin Tarantino i Michael Mann.

Melville regularnie zmieniał współpracujących z nim kompozytorów, choć nie prowadziło to do radykalnych wolt w brzmieniu jego filmów. Melville’owskie ilustracje są zwykle ponure, z ewentualnymi jazzowymi przebłyskami, skąpane w półcieniu, poważne i zasadnicze – niczym ekranowi bohaterowie. Momentami osiągają bardzo wyrafinowane (ale i stonowane) efekty dramatyczne. Przyjrzyjmy się poniżej, jak reżyser w latach 60-tych obsadzał stołek kompozytora filmowego:

Przygoda jazzmana Martiala Solala z Melvillem zaczęła się przy okazji Dwóch mężczyzn na Manhattanie, gdzie młody pianista skomponował kilkuminutowy utwór suspensowy na trąbkę, pianino i bongosy. Niedługo później Melville polecił Solala swojemu koledze Jean-Lucowi Godardowi i w ten sposób urodzony w Algierii młodzian na dobre rozpoczął swoją filmową karierę. W roku 1961 reżyser zaproponował mu napisanie pełnej ścieżki dźwiękowej do dramatu Ksiądz Leon Morin z Emmanuelle Rivą oraz Jean-Paulem Belmondo w roli tytułowej. Efektem była urokliwa, liryczna ilustracja z prominentną rolą fortepianu, smyczków i ustnej harmonijki, nadającej filmowi unikalnego, kameralnego charakteru. Niestety płytową publikację Księdza Leona Morina w ramach serii Ecoutez le cinema! zablokował sam kompozytor. Słuchając swojej muzyki po blisko 40 latach stwierdził bowiem, że tchnie ona wstydliwą amatorszczyzną i nie wystawia jego ówczesnym umiejętnościom dobrego świadectwa. W konsekwencji w autonomicznej formie można posłuchać jedynie utworu z napisów tytułowych, wydanego na melville’owskiej kompilacji Le cercle noir.

Kilka następnych projektów reżysera to istna żonglerka kompozytorskimi nazwiskami. Pierwszym z nich był Paul Misraki, popularny autor piosenek oraz pracowity twórca muzyki filmowej, znany m.in. z wiary w UFO i zainteresowań z zakresu paleoastronautyki (teorii zakładającej kontakty starożytnych cywilizacji z przybyszami pozaziemskimi). Nowy obraz Melville’a, zatytułowany Szpicel (Le doulos), okazał się dla kompozytora niełatwym wyzwaniem. Reżyser odrzucił pierwszą wersję ścieżki napisanej przez Misrakiego, muzyk musiał zatem przygotować score od nowa, tym razem już z powodzeniem. Szpicel to stonowana i klimatyczna ilustracja – nie budzi jednak większych emocji. W melville’owskim zbiorku muzycznym lokuje się raczej na dolnej półce, w kategorii „przeciętne”.

W imponującym katalogu współpracowników reżysera nie zabrakło najważniejszego nowofalowego kompozytora, czyli oczywiście Georgesa Delerue. Opromieniony pierwszymi sukcesami z Truffautem i De Broką, na dwa miesiące przed premierą głośnej Pogardy Godarda, Delerue zawitał we francuskich kinach z Młodszym Ferchau, kolejną produkcją Melville’a z udziałem Belmondo, tym razem w konwencji sensacyjnego kina drogi. Jak to zwykle w ścieżkach Delerue bywa, jest melodyjnie i malowniczo; Francuz nawiązuje lekko do westernowej konwencji, czego wyrazem jest popularny utwór Les Appalaches, z chwytliwym tematem i solowymi partiami ustnej harmonijki. Uwagę fanów kompozytora zwróci z pewnością muskularna ilustracja pod napisy tytułowe, przecząca romantycznej łatce, która w późniejszym okresie twórczości przylgnęła do twórcy Ostatniego metra.

Drugi oddech z 1966 roku z Lino Venturą w roli głównej miał być pierwotnie okraszony muzyką Johna Lewisa, amerykańskiego pianisty jazzowego ze słynnego Modern Jazz Quartet. Niestety, gotowa muzyka Lewisa została przez Melville’a w całości odrzucona… Na pokład wskoczył wówczas Bernard Gérard, stawiający pierwsze samodzielne kroki w branży filmowej (uprzednio był m.in. orkiestratorem Michela Magne). Gérard przetrwał na posadzie, ale ostatecznie w filmie pozostało niewiele jego muzyki.

W kolejnym sezonie przyszedł czas na Samuraja. Gérard był podówczas obciążony innymi zobowiązaniami, wobec czego gwiazdor filmu, Alain Delon (zastępujący Belmondo, który pokłócił się z Melvillem), polecił reżyserowi swojego przyjaciela i sąsiada Françoisa de Roubaix, znanego naszym czytelnikom z drugiego odcinka niniejszego cyklu. Młody kompozytor, świeżo po sukcesach ścieżek do filmów Roberta Enrico (Les Grandes gueules, Les Aventuriers), wykorzystał swoją szansę, pisząc ikoniczny temat grany na organach Hammonda, a także wplatając w ilustrację akordeon oraz nastrojową, jazzującą, solową trąbkę. Na chwilę obecną tę pozycję jedynie sygnalizuję; o Samuraju będziemy jeszcze mówić w przyszłości.

Spośród kompozytorów głównym bohaterem dzisiejszego odcinka jest bez wątpienia Eric Demarsan. Przede wszystkim odnotować trzeba, iż Demarsan był jedynym kompozytorem, po którego usługi (w pełnym wymiarze) Melville sięgnął dwukrotnie. Młody podówczas muzyk pracował pierwotnie przy filmach reżysera jako kopista (u Gérarda) oraz aranżer (u De Roubaixa); poznał w ten sposób metodologię pracy Melville’a, filozofię i potrzeby jego kina. Samodzielnie Demarsan wykazał się po raz pierwszy w Armii cieni, której recenzję możecie przeczytać TUTAJ. Po raz kolejny reżyser zwrócił się do niego podczas kręcenia W kręgu zła. Co ciekawe, w tym przypadku Demarsan było dopiero drugim wyborem Melville’a, po tym jak reżyser odrzucił kompozycję przygotowaną przez inną gwiazdę francuskiej muzyki filmowej lat 60-tych: Michela Legranda.

Ostatni film Melville’a, Glina, to zwrot w kierunku innego młodego artysty, Michela Colombiera. Colombier mieszkał już wówczas w Stanach Zjednoczonych, gdzie odniósł sukces z „rockowym oratorium” Wings, lecz równolegle pisywał wciąż dla kina francuskiego. Klimatyczna ścieżka łącząca nastrojowy jazz, znakomite partie pianisty oraz przygaszoną, pochmurną lirykę to idealne muzyczne podsumowanie twórczości Melville’a, skupiające najważniejsze tropy, jakimi podążali zatrudnieni przez reżysera kompozytorzy.

RECENZJA NA DZIŚ:


Najnowsze artykuły

Komentarze