Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Eric Demarsan

Armée des Ombres, L’ (Armia cieni)

(1969/2000)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 16-04-2014 r.

Wspaniały film Jean-Pierre’a Melville’a poświęcony francuskiemu ruchowi oporu to bez wątpienia jedna z najlepszych europejskich produkcji poświęconych tematyce II wojny światowej. Posępny, brutalnie realistyczny obraz dokonał demitologizacji legendy résistance, odzierając ją z heroicznej, idealistycznej otoczki. Nad tak trudnym materiałem przyszło pracować młodemu kompozytorowi Ericowi Demarsanowi, który z kinem Melville’a miał uprzednio styczność dwukrotnie: jako kopista u Bernarda Gérarda (Drugi oddech) oraz jako aranżer u Francoisa de Roubaix (Samuraj).

Jego Armia cieni stanowi być może najpełniejszy wyraz muzycznej filozofii Melville’a. Podziwiać można dojrzałość Demarsana w jego soundtrackowym debiucie – ścieżka doskonale koresponduje z atmosferą i tempem filmu, jej ponure, funeralne wręcz brzmienie, ascetyczne aranżacje oraz fatalistyczny nastrój składają się na mądre, zdyscyplinowane i odpowiedzialne dzieło. L’Armée des Ombres odbierać można jako smutny, ale pełen szacunku hołd dla nieznanych bohaterów résistance, jak gdyby Demarsan i Melville salutowali na cześć ich poświęcenia. Salutowi temu daleko jednak od patetycznej americany; próżno tu doszukiwać się militarystycznych akcentów, autorzy nie stawiają swoim bohaterom krzykliwego pomnika.

Stonowany charakter i ograniczona barwa muzycznej faktury charakteryzują Armię cieni już od jej pierwszych taktów. Demarsan unika szarży i nawet 40-osobowa sekcja smyczkowa nie służy tutaj teatralnemu lamentowi. Całość brzmi wręcz kameralnie, co spotęgowane jest dużą ilością solowych partii instrumentalnych – szczególną uwagę zwracają pewne świadome anachronizmy, jak zastosowanie organów Hammonda (obecnych już w Samuraju) oraz gitary elektrycznej. Istotne w tym wypadku jest, że kompozytor płynnie wplata te anachronizmy w resztę faktury. Dzięki temu niestandardowe instrumentarium, zamiast wywoływać zgrzyt, podkreśla muzyczne kontury, nadaje ścieżce unikalnego sznytu, wyróżniając ją na tle bardziej konwencjonalnych ilustracji wojennych swojej epoki.

Kompozycja Demarsana interesująco prezentuje się również w detalach. Prym wiedzie tu temat Gerbiera, szlachetnie piękny, pobrzmiewający dumą i cierpieniem, niczym muzyczna sygnatura ponurego przeznaczenia pisanego członkom résistance. Warto zwrócić uwagę, że warstwa melodyczna ścieżki w zasadniczej części opiera się na „opadających” akordach i rozległych interwałach, co skutkuje nastrojem daremności, nieuchronnej porażki. Nieco cieplejszych tonów doszukać się można w drugoplanowym temacie Mathilde (z centralną rolą organów Hammonda), jednak i jego spowija obecna wcześniej fatalistyczna aura. Wisienką na torcie jest bez wątpienia wspaniały utwór Amerykanina Mortona Goulda z jego dzieła Sprituals for Orchestra, wybrany i wykorzystany w filmie na życzenie samego Melville’a. Płytową ciekawostkę stanowi kompozycja Re-Spirituals, swoista wariacja Demarsana na temat Goulda, niewykorzystana przez reżysera – na swój sposób udana, choć ewidentnie mniej przekonująca od natchnionego, artystycznie doskonałego oryginału.

Pierwotny zamysł narracyjny Demarsana ma jednak dość niewielkie przełożenie na finalny efekt w filmie. Melville znany był z arbitralnego podkładania muzyki w swoich obrazach i Armia cieni nie jest tu wyjątkiem. Logika albumowej narracji – skądinąd też niechronologicznej – w filmie jest zupełnie zarzucona. Pierwsza połowa obrazu rozgrywa się niemal wyłącznie wokół sugestywnego motywu z Le 20 Octobre 1942 i jego różnych wariantów (jedyną odmianą jest gitarowa partia z Manouche a Drancy w jednej ze scen obozowych); dopiero od sekwencji brytyjskiej Melville zdecyduje się na większe urozmaicenie. To na tym etapie pierwszy raz pojawia się w pełnej krasie temat Gerbiera, ilustrując scenę odznaczenia przywódcy résistance Luca Jardiego orderem przez Charlesa De Gaulle’a. Wzruszający, fatalistyczny ton muzyki Demarsana dodaje scenie nobliwego, acz pobrzmiewającego rezygnacją patosu, jak gdyby ten doniosły moment nie mógł zatrzeć perspektywy straceńczego losu, ciążącego na bohaterach. Trzeba Melville’owi oddać, że osiągnął niezwykle sugestywny efekt, doskonale antycypując dalsze wydarzenia filmowej opowieści.

Od tego momentu w zasadzie tylko dwa utwory (La Lettre Anonyme oraz częściowo La Planque) reżyser umiejscowił zgodnie z zamysłem Demarsana – od razu trzeba dodać, że z udanym rezultatem. Niestety w toku filmowej narracji zupełnie przepadł charakterystyczny temat Mathilde, niewykorzystana pozostała również zaskakująca imitacja Tako rzecze Zaratustra Richarda Straussa – utwór La couloir de la prison, zapewne chwilowy kaprys Melville’a, któremu Strauss towarzyszył już w Samuraju (logo wytwórni René Chateau Distribution). Ilustracyjnie główną atrakcją jest oczywiście Sprituals for Orchestra, które w scenie marszu skazańców w kierunku plutonu wypada – co tu dużo mówić – genialnie. Cała sekwencja zmontowana jest pod utwór Goulda; dramatyczne wejścia sekcji dętej i wzniosłe, enigmatyczne frazy smyczków sprawiają, że scena obok grozy tchnie prawdziwą metafizyką, niemalże filozoficzną konfrontacją z perspektywą nadchodzącej śmierci. Majstersztyk.

Jeśli spojrzeć na tytuł filmu, szybko dojść można do wniosku, że idealnie oddaje on charakter ścieżki Demarsana. Liryczna warstwa kompozycji wydaje się być odarta z żywych kolorów, tonie w półmroku spowijającym działania bohaterów i zacierającym granice między pojęciami dobra i zła. W tym kontekście L’Armée des Ombres to znakomita ilustracja muzyczna, co być może nie do końca wynika na pierwszy rzut oka z poszczególnych finalnych not. Oryginalność należało ocenić przez pryzmat imitacji Straussa i Goulda, z tym zastrzeżeniem, iż nie mają one przełożenia na całość kompozycji; muzyka w filmie prezentuje bardzo wysoki poziom, przy czym wskutek decyzji Melville’a zdarzają się jej pewne nielogiczności i nadmierna powtarzalność; autonomiczna prezentacja oddaje ścieżce Demarsana pełnię sprawiedliwości, należy mieć jednak na uwadze, iż gatunkowość filmu wymusiła na autorze pewne kompromisy i trzeba liczyć się z fragmentami mniej absorbującymi.

Podsumowując, Francuz wybrnął z powierzonego mu zadania z podniesionym czołem. Satysfakcjonujący debiut Demarsana na stołku kompozytorskim doprowadził do kolejnej współpracy z Melvillem (W kręgu zła) oraz zapoczątkował karierę trwającą ponad cztery dekady. Co jednak najważniejsze, Armia cieni, jak mało która ilustracja z epoki, pozostaje w dobie współczesnej muzyki filmowej dziełem niezwykle aktualnym, a w swojej dojrzałości i inteligencji wręcz ponadczasowym.

Najnowsze recenzje

Komentarze