Co roku jest to samo: nieprzespana noc, potem niezadowolenie, że jakiś film niesłusznie otrzymał statuetkę, a inny, który bardziej na nią zasługiwał ostał się z niczym, groźby pod adresem Akademii i zaklinanie, że już nigdy więcej nie obejrzysz ceremonii przyznania Oscarów, po czym po roku… powtarzasz dokładnie ten sam rytuał. Oscar – jedna z najbardziej przereklamowanych nagród filmowych, a jednocześnie obiekt pożądania ogromnej rzeszy twórców.
Tematem rozważań niniejszego tekstu nie będzie jednak fenomen nagród AMPAS (Academy of Motion Picture Arts and Sciences), tylko mechanizmy ich przyznawania w kategorii, która od wielu lat wzbudza w nas, miłośnikach muzyki filmowej, skrajne emocje – best original score.
Każdego roku dziennikarze, krytycy, a także zwykli widzowie próbują zabawić się we wróżkę i przewidzieć zwycięzców. Jedni podchodzą do tego zadania profesjonalnie, uwzględniając gusta szanownych członków Akademii oraz zasady konkursu, inni kierują się swoimi subiektywnymi opiniami, co niestety wielokrotnie kończy się mocnym rozczarowaniem. Kategoria best original score wielokrotnie rozmijała się z oczekiwaniami widowni, jak chociażby w 2006 roku, kiedy zachwalana przez wszystkich ścieżka dźwiękowa Johna Williamsa do filmu Memoirs of a Geisha przegrała ze skromnym, dwudziestominutowym brzdękaniem na gitarze w Brokeback Mountain. W 2011 roku z kolei, oprawa muzyczna do nolanowskiej Incepcji autorstwa Hansa Zimmera, a także symfoniczno-elektroniczny przygodowy score How to Train Your Dragon Johna Powella musiały ustąpić pierwszeństwa sound designowi w The Social Network. Historia powoli ocenia, które prace wciąż tkwią w naszej pamięci, a które okazały się jedynie chwilową ciekawostką. Żeby nie podnosić nikomu ciśnienia pominę dziesiątki dzieł, które nie zostały nawet nominowane (przy jednoczesnym wyróżnieniu kompozycji słabych).
W jaki sposób dochodzi do wyboru najlepszego z najlepszych? Kto o tym decyduje? Jakie kryteria musi spełnić muzyka, żeby zasłużyć na nagrodę? Cały proces odbywa się w kilku etapach, którym postaramy się przyjrzeć z bliska.
Krok pierwszy – kwalifikacja
W połowie grudnia, jak co roku, została opublikowana lista filmów, które zakwalifikowały się do walki o nominacje w kategorii best original score (tym razem było ich 112). Każda praca musi spełnić kilka warunków, jakie ustaliła w regulaminie Akademia, aby móc myśleć o dalszym udziale w oscarowym wyścigu.
Aby zakwalifikować się do rywalizacji, ścieżka dźwiękowa musi być napisana specjalnie z myślą o obrazie filmowym przez zgłaszającego ją kompozytora i stanowić integralną część filmu. Oprawy muzyczne złożone w sporej części z cudzych licencjonowanych utworów, oparte w dużym stopniu na wcześniej istniejącym materiale, a także zdominowane przez piosenki, bądź stworzone przez więcej niż jednego kompozytora, nie kwalifikują się.
Zasady wydają się proste i uczciwe, ale w ciągu ostatnich kilku lat wywoływały one liczne kontrowersje. Bo z jednej strony zupełnie oczywistym jest fakt, że powyższe kryteria mają służyć wyrównywaniu szans kompozytorów ubiegających się o najwyższe wyróżnienie. Sama nazwa kategorii – najlepsza muzyka ORYGINALNA – wskazuje na to, że Akademia (przynajmniej teoretycznie) kładzie nacisk na rozwój gatunku, a nie recykling tego, co zostało już stworzone w poprzednich dekadach i stuleciach. Dzięki temu na amerykańskim rynku nie dochodzi do paradoksalnych sytuacji, jak jeszcze do niedawna na rozdaniach polskich Orłów, gdy statuetki otrzymywali zmarli twórcy za muzykę stworzoną w zupełnie innym kontekście, a wykorzystaną dowolnie w obrazie filmowym. Taka sytuacja nie dość, że była zaprzeczeniem samej definicji muzyki filmowej jako dzieła stworzonego specjalnie na potrzeby filmu, to w dodatku z góry stawiała młodych polskich kompozytorów na przegranej pozycji, bo jak tu wygrać (czy nawet zostać nominowanym!), gdy Twoim przeciwnikiem jest Czesław Niemen czy Wojciech Kilar?
Niestety, kij ma dwa końce. Jeżeli kompozytor w swojej pracy postanowi umieścić nawiązania do twórczości dawnych mistrzów, to mimo że jest to w pełni uzasadnione kontekstem filmowym, musi liczyć się z surowością Akademii. Przekonał się o tym Clint Mansell, cytując fragmenty Jeziora Łabędziego w filmie Darrena Aronofsky’ego Black Swan, jak i Carter Burwell inspirujący się muzyką XIX-wieczną w True Grit braci Coen. Ubiegłoroczny laureat statuetki, Alexandre Desplat miał szczęście, że Wes Anderson był zmuszony do oparcia oprawy muzycznej Żubrówki przede wszystkim o jego własne kompozycje, bo przy poprzedniej współpracy (Moonrise Kingdom) dominującą część soundtracku stanowiła muzyka źródłowa (m.in. kompozycje Benjamina Brittena), która sprawiła, że Francuz bardzo szybko odpadł z konkurencji. Zeszłoroczny pojedynek również mógłby się zakończyć inaczej, gdyby „stetryczali decydenci” nie odrzucili chwalonego przez część krytyków za innowacyjność i prostotę Birdmana ze względu na użycie muzyki klasycznej w kilku kluczowych scenach filmu (choć dla wielu score Sáncheza był tylko prymitywnym waleniem w gary).
W tym roku wielkimi przegranymi już na wstępie są: Atticus Ross zdyskwalifikowany za wykorzystanie w swoim scorze do Love & Mercy motywów zaczerpniętych z twórczości Briana Wilsona (bohatera filmu), a także autorzy muzyki do The Revenant ze względu na zbyt dużą liczbę nazwisk podpisujących się pod pracą (Ryūichi Sakamoto, Alva Noto, Bryce Dessner). Akademia nie jest jednak do końca transparentna i konsekwentna w swoich decyzjach. I tutaj znowu posłużę się przykładem duetu Anderson-Desplat – Fantastic Mr. Fox zawierał pokaźną ilość piosenek i utworów innych autorów, a mimo to został nominowany. Podobnie było ze zwycięskim Babelem Santaolalli – kompozytor wykorzystał kawałki ze swoich wcześniejszych pozafilmowych albumów, a do tego doszły utwory innych twórców, w tym wspomnianego wcześniej Sakamoto. Dziwi też wyróżnienie dla Argo, gdzie muzyki Desplata ostało się tyle co kot napłakał, a do akcji wkroczyły znajome kawałki Harry’ego Gregsona-Williamsa. Również i dzisiaj odbywają się dyskusje, czy użycie muzyki z The Thing w The Hateful Eight lub gwiezdnowojennych motywów w Star Wars: The Force Awakens nie powinno doprowadzić do dyskwalifikacji obu tytułów. Jak widać, również w Hollywood są równi i równiejsi.
Krok drugi – nominacje
W połowie stycznia następuje ogłoszenie nominacji. Ponad 6000 członków Akademii jest podzielonych na 17 branż zawodowych, wśród których należy wymienić branżę aktorów (największą), reżyserów, kostiumologów, operatorów, scenarzystów, scenografów i wielu innych profesji. Branża muzyczna skupia ok. 240 członków. Głosowanie mające na celu wyłonienie nominowanych polega na ustawieniu maksymalnie 5 tytułów w kolejności od najbardziej do najmniej preferowanego. Oznacza to, że wystarczy 41 głosujących, którzy wpiszą na pierwszym miejscu tytuł jakiegoś filmu, aby otrzymał on nominację w tej kategorii. Jeżeli po pierwszej rundzie nie uda się wyłonić 5 nominowanych, pod uwagę brane są głosy z drugiego miejsca itd. Powyższe zasady (przyznawanie nominacji przez poszczególne branże oraz system preferencyjny) mają za zadanie zapewnić profesjonalną ocenę dokonań pretendentów, a zarazem odzwierciedlać gusta szerszego grona (uwzględniane są preferencje z drugiego i kolejnych miejsc listy).
Po przeanalizowaniu muzycznych nominacji z ostatnich kilkunastu lat można jednak zauważyć pewne tendencje w wyborach branży muzycznej. Po pierwsze, największe szanse na zauważenie mają scory napisane do najbardziej popularnych filmów sezonu, które zdobywają wysoką liczbę nominacji również w innych kategoriach. O dobrych filmach dużo się dyskutuje, więc takim tytułom łatwiej jest się przebić w gąszczu konkurencji. Działa też tutaj czynnik psychologiczny, dostrzegalny w wynikach przedoscarowych ankiet na portalach filmowych, gdzie polscy internauci głosują najchętniej na te tytuły, które były już pokazywane w rodzimych kinach i z którymi zdążyli się już zapoznać. Wniosek jest prosty – promujemy to, co znamy i o czym się mówi, pomimo świadomości, że mogą być lepsi, tyle że nie chce nam się sprawdzić ich osiągnięć.
Drugi czynnik sprzyjający nominacji to uznane nazwisko kompozytora. Nietrudno zauważyć, że ulubieńcami Akademii są m.in. John Williams, Alexandre Desplat czy Thomas Newman, co sprawia, że są oni nominowani z dużą częstotliwością, również za słabsze dokonania. No i na koniec – trzecim i najważniejszym kryterium jest siła oddziaływania muzyki w obrazie filmowym. Należy jednak zwrócić uwagę na rozbieżności w recepcji muzyki filmowej na albumie i w filmie. Zdarzają się płyty z dużą ilością krótkich, trudnych do słuchania utworów, które w połączeniu z obrazem budują niesamowity klimat. Ale bywają też albumy ze świetnie sprawującymi się autonomicznie kompozycjami, które są oderwane od kontekstu filmowego.
Bardzo często dwa lub trzy z powyżej wymienionych czynników występują jednocześnie. Dla przykładu: nominacja dla Bridge of Spies (nazwisko Newmana, popularność filmu Spielberga, przekładająca się na 6 nominacji) albo Star Wars: The Force Awakens – nazwisko Johna Williamsa, popularność Gwiezdnych Wojen i potężne brzmienie symfoniczne muzyki w filmie. Czasami zdarzają się podwójne nominacje dla tego samego kompozytora, najczęściej gdy cenionemu muzykowi przytrafią się tego samego roku dwa mocne filmy, do których napisze wyrazistą muzykę – John Williams (2002: A.I.: Artificial Intelligence, Harry Potter and the Sorcerer’s Stone; 2006: Memoirs of a Geisha, Munich; 2012: The Adventures of Tintin, War Horse); Alexandre Desplat (2015: The Grand Budapest Hotel, The Imitation Game); Thomas Newman (1995: Little Women, The Shawshank Redemption); James Horner (1996: Apollo 13, Braveheart).
Krok trzeci – finalne głosowanie
O ile nominacje są przyznawane przez poszczególne branże, to ostatecznych zwycięzców w każdej kategorii wybierają wszyscy członkowie Akademii posiadający prawo głosu. Wygrywa ten film, który otrzyma bezwzględną większość głosów w danej kategorii. Ponieważ wyboru dokonuje szerokie grono filmowców (również tych, którzy na muzyce niewiele się znają), to laureaci statuetki za najlepszy score bywają zaskoczeniem dla miłośników gatunku. Obserwując Oscary od kilku lat zauważyłem pewne prawidłowości. Postaram się omówić je na przykładzie zeszłorocznego zwycięzcy, a przy okazji spróbuję obalić kilka mitów.
W pierwszej kolejności musimy pamiętać o tym, że zdobycie uznania wśród większości członków Akademii to nie lada wyzwanie. Większe szanse zawsze mają filmy nominowane wielokrotnie, ponieważ to wiąże się z tym, że większa liczba głosujących obejrzy dany film i dzięki temu zapozna się z jego ścieżką dźwiękową (zakładając, że każdy członek Akademii obejrzy przynajmniej 5 filmów nominowanych w kategorii związanej z jego profesją). Ustawmy więc zeszłorocznych nominowanych w kolejności od największej do najmniejszej ilości zdobytych przez każdy z filmów nominacji:
Na tym etapie sama mnogość nominacji nie jest gwarantem sukcesu, gdyż zdarzają się filmy, w przypadku których nie przekłada się ona na ilość złotych statuetek. Dlatego wśród tytułów popularnych trzeba wyselekcjonować te, które są najbardziej prestiżowe i mają największe szanse na zwycięstwo w głównych kategoriach np. najlepszy film lub najlepszy reżyser (a przynajmniej otrzymały w tych dziedzinach nominacje). Z powyższych pięciu pozycji tylko dwie zgarnęły nominacje dla filmu i reżysera (GBH i TIG), dodatkowo TToE otrzymało nominację dla najlepszego filmu. W tej sytuacji szanse Interstellar i Mr. Turnera mocno spadają. W starciu The Grand Budapest Hotel vs. The Imitation Game zdecydowanym faworytem wydawał się film Andersona – po pierwsze dlatego, że od samego początku miał niemal pewne trzy Oscary za scenografię, kostiumy i charakteryzację (i tak się ostatecznie stało), po drugie dlatego, bo otrzymał kilka wyróżnień od innych gremiów (Złoty Glob i Critics’ Choice Award dla najlepszego filmu komediowego, BAFTA i nagroda Amerykańskiej Gildii Scenarzystów za najlepszy scenariusz, Srebrny Niedźwiedź na Berlinale).
Ostatnie kryterium to oddziaływanie muzyki w filmie. Tutaj na szczególne wyróżnienie zasługują trzy tytuły: The Grand Budapest Hotel, The Theory of Everything oraz Interstellar. I mimo że pojedynek jest wyrównany, to score Desplata wybija się oryginalnością i szczególną integralnością ze światem Andersona. Biorąc pod uwagę powyższe czynniki, nie powinno nikogo dziwić, że swoją pierwszą złotą statuetkę otrzymał w końcu Alexandre Desplat. Co by się stało, gdyby na etapie kwalifikacji nie odpadł Birdman? Ta sama liczba nominacji (9), Oscary dla najlepszego filmu i reżysera, nietypowość drum score’u – bardzo możliwe, że to Antonio Sánchez wyszedłby z tego pojedynku zwycięsko…
Nie ma jednak sensu rozmyślać, co by było gdyby… Zastanówmy się lepiej, czemu pomimo wyraźnej przewagi Desplata wielu obstawiało triumf Jóhannssona? Po pierwsze – ze względu na przeświadczenie, że zdobycie dwóch nominacji przez kompozytora w tej samej kategorii spowoduje rozłożenie się głosów na dwa strumienie (powoływano się wówczas na trzy przegrane Williama w 2002, 2006 i 2012 roku). Nic bardziej mylnego. Wystarczy spojrzeć na kartę do głosowania. Otóż nie widnieją na niej nazwiska twórców, tylko same tytuły filmów (wyjątek stanowią kategorie aktorskie). W związku z tym każdy członek Akademii głosuje na najlepsze dzieło, a nie na jego autora (nawet w kategorii reżyserskiej!). Po drugie – Jóhannsson na samym początku sezonu zgarnął Złotego Globa, a jego muzyka była bardzo wyrazista w obrazie. The Grand Budapest Hotel ujawnił się nieco później, przez co nie był od początku faworytem w kategorii best original score.
W tym miejscu z wielką chęcią odniosę się do wartości predykcyjnej dwóch najważniejszych po Oscarach nagród – BAFTA i Golden Globes. Brytyjskie statuetki są przyznawane przez kilkutysięczne grono filmowców (podobna struktura organizacyjna jak przy Oscarach), z kolei Złote Globy przyznaje Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej liczące około 100 dziennikarzy z całego świata. Widać wyraźnie, że bardziej reprezentatywne są wybory Brytyjczyków. Po tym jak Desplat wygrał BAFTĘ, można się było spodziewać dalszych sukcesów w tym maratonie. Ktoś powie – przypadek! Pogrupujmy więc zwycięzców w kategorii najlepsza muzyka w trzy zbiory.
1. Zwycięzca bierze wszystko
Do tej grupy należą filmy, którym w dużym procencie udało się zamienić nominacje na złote statuetki (również w najważniejszych kategoriach), a na fali sukcesu filmu skorzystała też muzyka, pokonując inne kompozycje:
2. Częściowy zwycięzca
Tutaj możemy wymienić filmy, które może i nie wygrały w głównym wyścigu, ale dostały kilka nagród np. technicznych, albo poza zwycięstwem w kilku kategoriach technicznych udało im się załapać na chociaż jedną prestiżową statuetkę np. dla reżysera albo za scenariusz. Jednocześnie miały na tyle wyrazistą muzykę, że pokonały innych nominowanych, którzy zgarnęli nagrodę za najlepszy film (The Social Network pokonało The King’s Speech, Life of Pie pokonało Argo).
3. Nagroda pocieszenia
Do takiej sytuacji dochodzi, gdy wśród pięciu nominowanych scorów nie ma żadnego innego filmu, który należy do czarnych koni głównego wyścigu. Wówczas ta przewaga nominacji w innych kategoriach w połączeniu z dobrą, wyrazistą muzyką decyduje o zwycięstwie i nagroda za muzykę jest jedynym wyróżnieniem dla filmu.
Who’s next?
Kto wygra w tegorocznej edycji Oscarów? Sprawa jest o tyle skomplikowana, ponieważ w gronie nominowanych scorów nie ma prawie żadnego tytułu liczącego się w głównym pojedynku. Jedyny film posiadający nominację w kategorii najlepszy film to Bridge of Spies, ale trudno wyobrazić sobie, że tak anonimowa ścieżka dźwiękowa byłaby w stanie porwać tłumy głosujących. Uporządkujmy więc kandydatów pod kątem liczby zdobytych nominacji we wszystkich kategoriach.
W tej sytuacji zasada popularności i siły filmu schodzi na dalszy plan. Jedno można stwierdzić na pewno: Sicario ma najmniejsze szanse na wygraną – mało nominacji, praca wymagająca koncentracji, silniejsi konkurenci. Pozostają nam trzy tytuły z najbardziej wyrazistą muzyką – Carol, Star Wars: The Force Awakens i The Hateful Eight. I tu pojawia się zagwozdka – czy faworyzowana do tej pory kompozycja Ennio Morricone pomimo najmniejszej liczby nominacji dla filmu jest na tyle silnym elementem dzieła Quentina Tarantino, że jest w stanie pokonać pozostałych przeciwników? Czy może jednak przeważy sentyment fanów Gwiezdnych Wojen, którzy postanowią przyznać szóstą statuetkę Williamsowi? Co do takiego scenariusza jestem dość sceptyczny, ponieważ potężne scory do produkcji fantasy/sci-fi mają na Oscarach zawsze pod górkę. Pomijając przypadki LotR-a i Gravity, które zgarniały wszystko, filmy tych gatunków, pomimo wielkiego uwielbienia ze strony widowni z całego świata, w kategorii muzycznej zazwyczaj przepadają. Ale Williams to Williams… Z drugiej strony Morricone to Morricone! A gdzie dwóch się bije, tam trzeci (Burwell?) może skorzystać.
Gdybym się zakładał, postawiłbym na Ennio Morricone. Jego score idealnie wpisuje się w oscarową tradycję nagradzania scorów wyróżniających się ciekawym, nietypowym, oryginalnym brzmieniem i stanowiących jeden z najlepszych elementów filmu. Dodatkowym atutem jest solidna kampania na rzecz tego kompozytora (trasa koncertowa, odsłonięcie gwiazdy w Hollywood Walk of Fame, klipy muzyczne promujące score), a jego silną pozycję utwierdzają zdobyte już Złoty Glob i BAFTA. Nagroda za najlepszą muzykę jest traktowana jednak nieco po macoszemu i nigdy nie wiadomo, czym będą się kierować głosujący. Życzyłbym jednak Włochowi, żeby jego wyczerpująca podróż do Stanów nie poszła na marne.
A na koniec zachęcamy do zapoznania się z recenzjami tegorocznych nominowanych!