Steve Jablonsky

Transformers 3: Dark of the Moon

(2011)
Transformers 3: Dark of the Moon - okładka
Tomek Goska | 17-07-2011 r.



Trzecia część Transformerów miała być rehabilitacją po zupełnie upodlonej przez krytyków Zemście upadłych. Zaczęło się ambitnie. Pomysł rywalizacji Autobotów z Decepticonami o zdobycie „tajnej broni” mogącej zmienić losy wojny na Cybertonie sprawiał wrażenie niezłej podstawy do rozbudowania ciekawej historii. Niestety na pomyśle się skończyło. Każda kolejna minuta spędzona przy Dark of the Moon udowodnić miała, że to nie scenariusz pełni kluczową rolę w filmach Michaela Bay’a, tylko wartka akcja okraszona mnóstwem efektów specjalnych. Ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. O kondycję specjalistów z Industrial Light & Magic także nie należało się obawiać. Od wielu lat trzymają formę i cieszą oko wspaniałym CGI. Jedyna płaszczyzna filmu Bay’a, która budziła we mnie prawdziwy niepokój, to muzyka, której zadanie skomponowania po raz kolejny przypadło Steve’owi Jablonsky’emu.



Po kultowej partyturze do pierwszej części filmu przyszedł pewien kryzys. Zemsta upadłych, choć nie spuszczała z tonu prezentując czystą muzyczną rozrywkę, pod względem tematycznym przedstawiała się wręcz ubogo. Wszyscy spodziewali się, że wraz z premierą trzeciej części, także i pod względem muzycznym się coś zmieni. I faktycznie. Okazało się, że zmiany nadeszły, ale nie w tym kierunku, co trzeba. Pierwsze komentarze po ukazaniu się płyty Dark of the Moon na iTunes (potem na standardowych nośnikach CD) jasno sugerowały, że z kompozycją Jablonsky’ego jest coś nie halo. Że jest nudna, dziwna…



Chyba wiem w czym tkwi owa „dziwność” muzycznej oprawy do trzecich Transformerów. Z jednej strony trzyma się ona bowiem narzuconej wcześniej konwencji elektroniczno-orkiestrowego akcyjniaka, z drugiej stara się podporządkować spalonej ogniem beznadziei fabule. W ten oto sposób nie trudno o przedawkowanie mało absorbującym, pełnym rytmicznego ostinato, underscore. Co więcej, po raz kolejny w tym roku wyszło na jaw jak bardzo mocno wzorują się na „maestro” Zimmerze jego niegdysiejsi uczniowie. Stylizowanie się i zapożyczenia z Incepcji (np. w utworze No Prisoners, Only Trophies) są w Dark of the Moon na porządku dziennym. Rozciąganiem fraz i ubożeniem w zakresie instrumentarium, kompozytor stara się wynieść heroiczny, prosty temat Autobotów na jakąś nieznaną emocjonalną głębię, której najzwyczajniej w filmie zabrakło. Nie tędy droga panie Jablonsky. Z pustego nawet Salomon nie naleje. O wiele bardziej sprawie przysłużyłaby się totalna rewizja palety tematycznej, poszukanie jakiś nowych rozwiązań w tym zakresie. Tymczasem zamiast zamierzonego efektu, muzyka do Transformers 3 wyrasta w naszych oczach na twór zupełnie anonimowy. Bez wyrazu, energii i przebojowości, której nie można było przecież odmówić oprawie muzycznej do części pierwszej.



Pomimo totalnego rozczarowania ową anonimowością nowych Transformerów, trzeba przyznać, że perfekcyjnie sprawdziła się ona w ramach filmowych. Score zlewa się z dialogami i napierającymi zewsząd sfx’ami, umykając tym samym uwadze widza. Nie wiem tylko, czy w przypadku takiego filmu należy traktować to jako zaletę, czy też jako wadę. Faktem jest, że partytura daje o sobie znać tylko w dwóch scenach – lądowania Apollo 11 na Księżycu oraz fragmencie bitwy toczącej się na chicagowskiej autostradzie. Pierwsza z nich (otwierająca zresztą film), bez zbędnych ceregieli wprowadza widza w stan audiowizualnej euforii. Wszystko za sprawą heroicznej fanfary, po wybrzmieniu której przestrzeń muzyczną zaczyna z wolna wypełniać coraz bardziej mroczny i eteryczny underscore. Właśnie owa eteryczność (stosowanie różnego rodzaju pogłosów i efektów przestrzennych) przywołuje na myśl kultową ścieżkę dźwiękową do Armageddonu. Steve Jablonsky stosuje podobne co Gregson-Williams i Rabin chwyty: rytmiczny bit z przedzierającymi przestrzeń smashami i ponuro brzmiącymi metalicznymi samplami. Owszem, znamy już je z poprzednich części Transformerów, gdzie występowały jako element ilustrujący poczynania Decepticonów. Patetyczny charakter partytur dławił jednak te „ciężkie” wstawki i sprawiał wrażenie, że były one tylko przerywnikiem pomiędzy kolejnymi aranżacjami heroicznych tematów Autobotów i Optimusa. W przypadku Dark of Moon mamy do czynienia z przygnębiającym faktem odstawienia przygody na bok i eksperymentowania z materią stricte ilustracyjną. Przełożyło się to rzecz jasna na ogólną jakość produktu muzycznego.




Problem podkopywania przebojowości ścieżki dźwiękowej do Transformerów dotyka również (a może przede wszystkim) muzykę akcji. Aż dziw bierze, że z całej palety action score słyszanej zarówno w filmie jak i na płycie, w pamięci tak na dobrą sprawę pozostaje tylko jeden utwór – Battle. Zapożyczenie od Clinta Mansella (Requiem dla snu), w tym przypadku wyszło nawet na dobre. Dołączający się gdzieś w połowie utworu apokaliptyczny chór wywołuje ciarki na plecach i przypomina stare dobre czasy, kiedy Steve Jablosnky czerpał jeszcze przyjemność z pisania do serii Transformers. Popłuczyny tego tematu docierają do nas również w akcyjniaku I’m Just the Messenger.



Kolejnym zaskakującym faktem jest to, że prawie godzinna sekwencja inwazji i bitwy o Chicago nie doczekała się ani jednego „wciskającego w fotel” utworu akcji. Przynajmniej w porównaniu do poprzednich dwóch części, Dark of the Moon prezentuje się pod tym względem bardzo ubogo. Słuchając kilku ostatnich kawałków na płycie czuć wyraźne zmęczenie materiału. Kompozytor otworzył stare projekty na swojej stacji roboczej, pozmieniał nieco w aranżacjach i sprzedał nam po raz kolejny ten sam produkt. Ścierające się nawzajem tematy Autobotów i Decepticonów utwierdzono na perkusyjnym bicie, co po raz kolejny w tym roku wskazuje na trend powracania do klasycznego brzmienia Media Ventures. Sześciominutowy utwór It’s Our Fight stanowi esencję tego, o czym napisałem wyżej. Pokazuje również jak bardzo niedbale Steve Jablosnky podszedł do brzmienia swojej ścieżki, a myślę, że trzeba wręcz to podkreślić w tej recenzji. Original score stręczy samplami i syntetycznym brzmieniem orkiestry, zupełnie jak tegoroczni Piraci z Karaibów. Zapewne część winy leży po stronie miksu oraz masteringu scalającego każdy element projektu w jedną nieznośną kupę dźwiękową. Zastanawiające, bo kilka utworów, które znalazły się na krążku prezentuje się pod tym względem o niebo lepiej. Do takowych zaliczyć możemy chociażby wspomniany wyżej Battle, The Fight Will Be Your Own, albo There Is No Plan. Te dwa ostatnie pochwalić się mogą jednym z nielicznych zabiegów, które Jablonsky’emu wyszły w Dark of the Moon – powrotem do znanych z części pierwszej solówek wiolonczelowych.



Ogólne wrażenie pozostaje niestety negatywne. A szkoda. Była to ścieżka na którą czekało bardzo wielu zawiedzionych Zemstą upadłych fanów serii, a zarazem szansą na odbudowanie muzycznego wizerunku Transformerów. Zamiast rehabilitacji otrzymaliśmy nie do końca trzymający się kupy eksperyment. Bo nie można tego nazwać ani kontynuacją myśli muzycznej, ani rewizją dotychczasowych osiągnięć na tym polu. Czas trwania original score na krążku również nie pozostaje bez znaczenia. Wyrzucenie kilku mniej absorbujących uwagę utworów zapewne zmieniłoby nieco wizerunek tego albumu. Nie zmieniłoby jednak ogólnego przekonania, że Dark of the Moon to kolejna tapeta dźwiękowa „Made in RCP”, która szybko przejdzie do porządku dziennego i zacznie zbierać kurz na półkach większości kolekcjonerów soundtracków. Oczywiście pod warunkiem, że na nie trafi…

Inne recenzje z serii:

  • Transformers
  • Transformers 2: Revenge of the Fallen (album)
  • Transformers 2: Revenge of the Fallen (score)
  • Transformers 4: Age of Extinction
  • Transformers 5: The Last Knight
  • Transformers: The Movie
  • Transformers Prime
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze

    Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.