Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Różni wykonawcy

Transformers 2: Revenge of the Fallen (album)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 04-07-2009 r.

Na temat tego filmu mówiło się dużo już po premierze pierwszej części kultowych Transformerów Michaela Bay’a. Ba! Jeszcze przed premierą takowych, reżyser z ramienia studia zapowiadał kontynuację przygód Autobotów. Dwa lata minęły no i kina na całym świecie po raz kolejny doznają oblężenia. Dwu i pół godzinne widowisko Bay’a pod tytułem Zemsta Upadłych, to powrót do sprawdzonej przez tego twórcę konwencji – „ambicją niech się wykazują inni, my tu robimy jedną wielką rozpierduchę”. Niczym filmowy Dewastator, reżyser sieje spustoszenie na całym planie filmowym wysadzając w powietrze, miażdżąc i strzelając do wszystkiego co się rusza. Rozrywka pełną gębą, niestety nic więcej.

Zapewne niejeden czytelnik klikając na tę recenzję zastanawiał się, po co zabrałem się za recenzowanie albumu soundtrackowego, pomijając przy tym oryginalną ścieżkę dźwiękową autorstwa samego Steve’a Jablonsky’ego? Cóż, stręczy mnie ten score niemiłosiernie i nie chcąc brutalnie kopać leżącego oddam tą wątpliwą przyjemność kolegom z redakcji. A co, panowie?! Męczcie się! To oczywiście tylko jeden z motywów jaki mną kierował. Prawdę powiedziawszy chciałbym w ten sposób zerwać z mitem, jaki ostatnio wdziera się w niektóre środowiska recenzenckie. Mitem jakoby „składanki” soundtrackowe były tworem gorszym i wartym mniejszej uwagi aniżeli oryginalnie skomponowany materiał, czyli tzw. score. Najnowsze Transformery fenomenalnie burzą ten stereotyp. Paradoksalnie zresztą do poprzedniej odsłony tegoż filmu, gdzie fani gatunku jak i serii o Aautobotach dosłownie bili się o każdą kopię skąpego nakładu płyt z muzyką Jablonsky’ego. Teraz, gdy inicjatywę przejęła wielka wytwórnia Reprise, będąca pod opieką Warnera, wydaje się, że krążki z original score porastać będą kurzem w ich magazynach.



Dobra, miałem nie kopać „upadłego”, ale chyba jednak się tego dopuszczę. Muzyka Jablonsky’ego to artystyczna i rzemieślnicza porażka. Mimo, że do kultowego wśród muzyczno-filmowych szyderców, D-War stale mu daleko, gdzieś jednak czuć ten fetor rozkładających się zwłok braku inwencji i umiejętności korzystania z nakreślonej wcześniej (przez siebie, sic!) spuścizny. Wynikiem tego jest temat przewodni Zemsty Upadłych, tudzież NAST, który (uwaga!) bazuje na piosence grupy Linkin Park, New Divide. Nie, to nie pomyłka. Jablonsky czerpie pełną gębą z utworku, który na potrzeby promocji filmu napisał sobie ów popularny numetalowy band. Kolejny powód, aby darować sobie styczność ze score’m i przejść od razu do konkretu, czyli albumu.



Ten rzecz jasna otwiera wspomniany wyżej song Linkin Parku. W pełnej okrasie, bez beznadziejnych elektronicznych aranżacji stykamy się z utworem New Divide, który kilkakrotnie (pięć razy, o ile dobrze pamiętam) ze zmiennym powodzeniem zdobi akcje w najnowszym filmie Bay’a. No właśnie. Ze zmiennym powodzeniem… Spójrzmy prawdzie w oczy. Piosenka New Divide nie jest najlepszym materiałem, z jakim wychodzi naprzeciw swoim słuchaczom album. Choć niewątpliwie stanowi wykładnię jego klimatu (muzyka na pograniczu mocnego, melodyjnego rocka, tylko czasami zbaczającego na tory miałkich i cukierkowatych do porzygu ballad), znajdziemy tam wiele innych utworów mogących aspirować do miana prawdziwych perełek… Ech, zagalopowałem się nieco. Perełek, oczywiście, ale wśród komercyjnych kawałków, które proponują nam producenci albumu, czyli Bay i Lorenzo di Bonaventura. Ok, koniec pustosłowia i do rzeczy…



Jeżeli chodzi o przebojowość albumu, tutaj mogę wszystkich zapewnić, że jest mierzona miarą przebojowości samego filmu. Nie wiem, czy się z tego powodu cieszyć, czy też płakać… W każdym razie godzinna rozrywka bez zobowiązań zapewniona. A zapewnia ją ścisła czołówka stałych bywalców amerykańskich chart’ów i topów muzycznych, wśród których wyszczególnić należy, Nickelback, The All-American Rejects, czy Cavo. Choć patrząc na tracklistę, zapewne niejeden znawca gatunku wyszczególni utwory, które dobrze zna, bądź po prostu kojarzy, warto chyba zatrzymać się nad kilkoma z nich. Zacznę od tego, który zrobił na mnie największe wrażenie, czyli współczesnego covera piosenki Talking Hades Burning Down the House. Choć osobiście nie należę do osób lubujących się w odgrzewanych starych „hiciorach”, propozycja grupy The Used pozwoliła mi na chwilę zapomnieć o tej chorobie zjadającej od wewnątrz współczesny rynek muzyczny. Sampel umieszczony poniżej mówi sam za siebie. Następny na liście kawałek, Not Meant to Be, również może przypaść do gustu swoją prostotą melodyczną i bezpośredniością warstwy lirycznej. Problem w tym, że nie pojawił się on w filmie, zupełnie zresztą jak I Don’t Think i Love You od Hoobastank, a równie przebojowy i zapadający w pamięć. Z tych proponowanych przez producentów utworów, które nie miały okazji znaleźć się w obrazie chyba największe zaskoczenie zgotował mi Almost Easy grupy Avenged Sevenfold. Składanki soundtrackowe to doskonała okazja do rozszerzania swoich horyzontów w danym gatunku muzycznym no i bez najmniejszego zażenowania mogę stwierdzić, że album z piosenkami do Zemsty Upadłych sprawdził się pod tym względem znakomicie. Avenged Sevenfold bynajmniej nie był jedynym zespołem prezentowanym na krążku, który to w późniejszym czasie stał się motywem przewodnim mojego intensywnego surfowania po sieci. Kwestię odkrywania twórczości poszczególnych artystów pozostawiam Wam, drodzy czytelnicy, oczywiście po empirycznym zetknięciu się z proponowanym albumem.



Niestety jak w każdym miszmaszu muzycznym, znajdują się i utwory zaniżające poziom całości. Przejdźmy zatem do najmniej wdzięcznej części recenzenckiego rytuału, czyli mieszania z błotem. Na pewno jednym z największych niewypałów opisywanej płyty jest kawałek 21 Guns popularnej za oceanem grupy Green Day. Co tu dużo mówić. Utwór ten producenci potraktowali jako audytywny zapychacz dla scen młodzieńczych perypetii głównego bohatera filmu [nie, nie chodzi o Optimusa Prime’a, ale Sama Witwicky’ego]…

Na koniec zostawiam największą pomyłkę albumu, czyli wieńczącą go wariację na temat przewodni serialu. Wariację autorstwa Cheap Trick. Ironizując lekko (i nie mijając się przy tym zbytnio z prawdą) kawałek ów jest tak tani i naiwny, jak sugeruje to nazwa zespołu. Co więcej, nawet nie znalazł się on w filmie. To kolejna już nieudana próba zarzucenia pomostu pomiędzy nowym dziełem Bay’a, a kultowym serialem i filmem z lat 80-tych. W założeniu wydawców zabieg ten miał chyba podziałać na wyobraźnię potencjalnych fanów serii, aby wyłożyli tych kilkanaście dolarów na album. Żałosne, nieprawdaż?



Jednakże w ostatecznym rozrachunku soundtrack do Zemsty Upadłych wypada całkiem przyzwoicie. Ba! Jest przebojowy, czego dowodem jest fakt, że słuchacz prześlizguje się przez jego zawartość w niezwykle szybkim tempie. No i te foty Megan Fox na booklecie… Ech rozmarzyłem się, ale dla psa kiełbasa… Natomiast dla wszystkich miłośników dynamicznych rockowych brzmień, album z muzyką inspirowaną Transformerami 2 będzie chyba bardzo dobrym rozwiązaniem. A ocena jaką mu wystawiam poniżej niech stanie się jednocześnie bojkotem mizerii popełnionej przez Jablonsky’ego w original score.

Inne recenzje z serii:

  • Transformers
  • Transformers: Revenge of the Fallen (score)
  • Transformers: Dark of the Moon (score)
  • Transformers 4: Age of Extinction
  • Transformers 5: The Last Knight
  • Transformers: The Movie
  • Transformers Prime
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze