Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Akira Yamaoka

Silent Hill

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 01-04-2015 r.

Silent Hill to nazwa pewnego fikcyjnego, opustoszałego miasteczka. To właśnie tam toczy się akcja gier Silent Hill, wydawanych przez wytwórnię Konami. Pierwsza część serii ukazała się na rynku w 1999 roku i niemal z miejsca stała się pozycją kultową w gatunku survival horror. Opowiada ona o Harrym Masonie, który trafia do tytułowej miejscowości, gdzie musi odszukać swoją córkę, Cherry. Oczywiście na drodze staną mu różnorakie, zmutowane bestie, które będzie musiał pokonać, aby odnaleźć dziewczynkę. Jednak Silent Hill nie skupia się stricte na wywołaniu przerażenia. Twórcom bardziej zależy na wytworzeniu podskórnie odczuwanego suspensu. A to świetnie się im udaje, co wraz z wciągającą fabułą sprawia, że Silent Hill do dziś robi wrażanie na fanach cyklu. Jak to zawsze bywa w przypadku horrorów, czy to mowa o grach, czy o filmach, niezwykle istotną rolę w wykreowaniu odpowiedniej atmosfery odgrywa ścieżka dźwiękowa.

Jej autorem został Akira Yamaoka, z zawodu projektant, związany z Konami od 1993 roku. Zaraz po premierze Silent Hill okazało się, że wybór młodego Japończyka, który dotychczas nie mógł się poszczycić większymi sukcesami, był strzałem w dziesiątkę. Przepełniona jednocześnie grozą i melancholią muzyka skomponowana do Silent Hill, utorowała mu drogę do sławy w branży gier komputerowych i zapewniła angaż przy kolejnych produkcjach z cyklu. Dziś można śmiało powiedzieć, że Yamaoka na potrzeby serii stworzył specyficzny język muzyczny, który po latach stał się bardzo popularny. Najdobitniej świadczy o tym fakt, że w znanym filmie Christophera Gansa, Silent Hill, Jeff Danna, na prośbę reżysera, zaaranżował utwory Japończyka z pierwszych trzech gier z cyklu. W dodatku, Amerykanin, nie dopisał żadnych, własnych utworów, cały ciężar ilustracji przenosząc na kompozycje Yamaoki. W niniejszym tekście cofniemy się do 1999 roku i przyjrzymy się muzyce z pierwszej części gry.

Soundtrack rozpoczyna się od jednego z najsłynniejszych utworów Yamaoki, prawdziwego, muzycznego trademarku produkcji spod znaku Silent Hill, czyli słynnego, mandolinowego tematu przewodniego, który towarzyszy intrze gry. Po chwili dochodzą do niego syntezatory, perkusja i gitary elektryczne (nadające kompozycji rockowego wymiaru) wygrywające, na przemian z mandoliną, śliczną melodię główną. Yamaoce kapitalnie udało się połączyć uczucie trwogi z nostalgią. Wydaje się niemożliwe? A jednak, wystarczy posłuchać tytułowego utworu. Jak wspomniałem wyżej, kompozycja ta, oczywiście w zmienionych aranżacjach, będzie się pojawiać niemal w każdej, następnej części gry (dotychczas powstało osiem zaliczanych do głównej serii i siedem spin-offów – stan na 2015 rok) z wyjątkiem Silent Hill: Origins z 2007 roku oraz najnowszego epizodu – Silent Hill: Downpur, powstałego w 2012 roku.

Po pierwszym utworze następuje jednak zmiana muzycznej stylistyki. Aby podkreślić klimat gry, zdominowanej przez strach i wszędobylski niepokój, Yamaoka sięga do ambientu, darkambientu oraz przede wszystkim muzyki industrialnej. Tak, jak lęk nie opuszcza gracza ani moment, tak i ilustracja Japończyka wypełnia większość wirtualnej przygody. W ten sposób tworzy jej hermetyczną atmosferę, co jest, zresztą, bardzo istotne ze względu na miejsca akcji gry, jakim jest wymarłe i oddalone od świata miasto Silent Hill. W zasadzie głównie na tym skupia się Yamaoka. Niemal cały album pełen jest dusznego underscore’u, zarówno tego bardziej stonowanego, jak i bardziej napastliwego oraz industrialnego.



Niestety po pewnym czasie słuchacz może się okazać nieco znużony prezentowanym materiałem. Na wydaniu znajdziemy bowiem ponad 40 utworów, zawierających łącznie 70 minut muzyki, z czego większość stanowi, opisywany w powyższym akapicie, underscore. Nie będę wcale zdziwiony, jeśli część odbiorców będzie miała nawet problemy z dotrwaniem do końca albumu. Wszak industrialne kompozycje, nierzadko nasuwające skojarzenia z pracą fabryk, czy innych zakładów przemysłowych, przeplatane są z hipnotyzującymi, ambientowymi, ale także i nieco sennymi ścieżkami. Co prawda nie jestem miłośnikiem tych gatunków muzycznych, ale nie jestem także ich przeciwnikiem. Po prostu nadmiar takich brzmień jest bardzo trudny w odbiorze, a przecież album trwa ponad godzinę, przy czym lżejsze utwory stanowią mały procent tego, jakże obfitego wydawnictwa. Na pewno skrócenie albumu o jakieś 20-30 minut byłoby dobrym rozwiązaniem. Inna sprawa, że takiego połączenia różnych gatunków muzycznych (ambient, dark ambient, industrial, rock), wśród gier komputerowych powstałych w tamtych czasach, można ze świecą szukać. Zresztą Yamaoka, biorąc się za komponowanie muzyki Silent Hill, chciał stworzyć coś nowego, coś czego gracze jeszcze nie usłyszeli w wirtualnych światach. I ta sztuka mu się w dużej mierze udała.

Jak sam Yamaoka wspomina, w materiale nawiązującym do rocka industrialnego inspirował się twórczością min. Trenta Reznora i jego zespołu Nine Inch Nails. Ja osobiście zwróciłbym jednak uwagę na podobieństwo „cięższych” fragmentów Silent Hilla z muzyką Chu Ishikawy, który analogiczne, dziwaczne brzmienia stworzył do jeszcze bardziej dziwnego – i zapewne jednego z najbardziej wyjątkowych w historii kina – cyberpunkowego obrazu Tetsuo: The Iron Man w reżyserii Shinyi Tsukamoto z 1989 roku. Nomen omen Nine Inch Nails pracowało nad drugim sequelem tego filmu, Tetsuo: The Bullet Man. Naturalnie ktoś może powiedzieć, że Ishikawa sam mógł inspirować się muzyką Reznora, jednak pragnę zaznaczyć, że dzieło Tsukamoto miało premierę jeszcze zanim ukazała się pierwsza płyta Nine Inch Nails. Zresztą wystarczy porównać omawianą pracę ze ścieżkami dźwiękowymi komponowanymi przez Ishikawę – mowa tu nie tylko o Tetsuo: The Iron Man, ale także o jego innych projektach, min. filmie Bullet Ballet.

Na ratunek słuchaczowi, uczulonemu na mroczne, zimne oraz agresywne brzmienia wypełniające niemal cały środek albumu, przychodzą ostatnie cztery utwory Yamaoki, w których Japończyk sięga do bardziej przyjaznej dla ucha stylistyki. My Heaven to odprężająca, stonowana kompozycja, która podobnie jak She inspirowana jest, w pewnym stopniu, bluesem. Killing Time i Silent Hill („Otherside”) to ścieżki bardziej nawiązujące do rockowego stylu Yamaoki. Swego rodzaju urozmaiceniem jest piosenka Esperandote, do której słowa i muzykę napisała Rika Muranaka, autorka wielu utworów do gier wyprodukowanych przez Konami. Trudno odmówić klasy tej „tangopodobnej” kompozycji, ale też niełatwo oprzeć się wrażeniu, że pasuje ona jak piąte koło do wozu.

Jak zatem ustosunkować się do tejże pracy? Niewątpliwie muzyczny świat gier komputerowych bywa niekiedy traktowany z lekka po macoszemu przez miłośników filmówki. Czy słusznie, to już kwestia sporna. Wydaje mi się jednak, że ścieżka dźwiękowa z Silent Hill zasługuje na uwagę. Nawet jeśli omawiany krążek jest w stanie zmęczyć potencjalnego odbiorcę, to jednak trudno mu odmówić świetnego klimatu i kilku pomysłowych koncepcji. Reasumując, Silent Hill Akiry Yamaoki powinien trafić do odtwarzaczy słuchaczy muzyki filmowej lubujących się w cięższych brzmieniach. Wszak materiał zaprezentowany na płycie wcale nie różni się jakościowo od tego, którego możemy usłyszeć w rasowym, dobrze zilustrowanym horrorze.

Inne recenzje z serii:

  • Silent Hill 2
  • Silent Hill 3
  • Silent Hill 4: The Room
  • Silent Hill: Origins
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze