Syn Godzilli jest przez wielu uważany za jeden z najgorszych filmów w serii o Godzilli. O ile wcześniejsze filmy coraz bardziej stawiały na lekki ton i były częściej kierowane do młodszej publiczności, o tyle obraz z 1967 roku komunikuje to już w jasny i oczywisty sposób (a to i tak nie jest ostateczna forma tych tendencji, apogeum przypada na o trzy lata młodszy Rewanż Godzilli). Produkcja opowiada o grupie naukowców dokonujących eksperymentów pogodowych na wyspie zamieszkiwanej przez gigantyczne instekty. Po jednym z nieudanych testów znajdują oni jajo Godzilli, z którego wykluwa się jego syn – Minya. Mnie osobiście produkcja nasuwa wiele pytań – w mowie potocznej w języku polskim często używa się wobec Godzilli formy żeńskiej – zdawałoby się, że niesłusznie, ponieważ wszelkie oficjalne polskie i angielskie tłumaczenia traktują potwora jako osobnika męskiego. Zdolność składania jaj nastręcza wiele niejasności co do jego płci lub choćby stanu cywilnego, jako że z filmów wynika, iż Godzilla i jego syn to jedyni przedstawiciele swojego gatunku. Powyższy akapit stanowi chyba zarazem dobre ostrzeżenie przed oglądaniem filmów z tego okresu, ponieważ prowadzi własnie do takich wypaczeń mentalnych, jak analizowanie sensu niskobudżetowego japońskiego filmu sprzed 50 lat, z aktorami w gumowych strojach potworów.
Napisanie oprawy muzycznej po raz kolejny zlecono Masaru Sato. Kompozytor znów postawił na lekki i rozrywkowy, a czasami wręcz komiczny ton ścieżki. Na płycie poza dość standardowo brzmiącymi orkiestrowymi fragmentami action-score’u, liryki czy elektroniką budującą suspens, znajdziemy sporo jazzujących i swingujących melodii, różnorakie perkusjonalia i przeszkadzajki, oraz gros instrumentów dętych drewnianych.
Sato po raz kolejny ignoruje leitmotywy znane z poprzednich filmów, pisząc od zera własne tematy. Mamy więc tutaj liryczny temat Saeko, oparty na przeszkadzajkach i pomrukach blach motyw wielkich modliszek, tajemnicze smyczki dla Kumnogi, swingującą melodię Minyi i świetny, „grooviasty” nowy temat Godzilli. Motyw ten oparty jest na wyraźnie zaznaczonej perkusji i niskich pomrukach instrumentów dętych drewnianych.
Niestety, nie wszystkie tematy są tak udane – najgorzej prezentuje się temat Minyi, który co prawda trafnie wpisuje się w komiczny ton filmu i dobrze oddaje postać, dla której jest napisany, jednak melodia ta jest zbyt „przygłupawa”, by dobrze się jej słuchało i szybko zaczyna zwyczajnie irytować słuchacza.
Całość zwieńczona jest zaskakująco emocjonalnym Ending. W opozycji do panującego przez większośc soundtracku lekkiego, jazzowego czy komediowego tonu, muzyka ilustrująca końcówkę filmu zaczyna się od ponurych pomruków blach, do których dołącza piękna solówka fletu piccolo, oparta na temacie podejmowanym dalej przez trąbkę, by wreszcie rozwiązać całość aranżacją na większą orkiestrę, w której prym wiodą ponownie trąbka i smyczki. Bez wątpienia utwór ten stanowi małą dramaturgiczną perełkę w dość lekkiej całości ścieżki dźwiękowej.
Mimo paru świetnych momentów i całkiem udanej palety tematycznej, ścieżka ta nie zachęca słuchacza do wielu kolejnych przesłuchań. Najlepsze tematy są eksploatowane raczej z umiarkowaniem, jest tutaj też sporo materiału, który zwyczajnie ma za zadanie zapchać filmową ciszę, na dodatek temat Minyi dla wielu osób może być zbyt „niepoważny”, by z chęcią powracać do tej płyty. Wprawdzie obrana przez Sato konwencja dobrze sprawdza się w filmie i nie można mu odmówić dobrego wyczucia obrazu, nie powala ona jednak na kolana i przez większośc czasu sprawuje się raczej przeciętnie. Niemniej soundtrack wart poznania, choćby celem zestawienia różnić w koncepcjach ilustracyjnych Sato i Ifukube.
Inne recenzje z serii: