Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Giacchino, John Williams

Jurassic World

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 24-06-2015 r.

Niebotycznie wysoko postawiona przez Johna Williamsa, twórcę muzycznych opraw do dwóch pierwszych części Parku Jurajskiego, poprzeczka z pewnością działa deprymująco na każdego kompozytora, który zostaje zatrudniony do pracy przy kolejnych częściach tej serii. Ale ma również wymiar prestiżowy, bowiem do wytyczonego przez Williamsa poziomu słusznie należy dążyć i pretendować. Po Donie Davisie, który skomponował (będąc wcześniej namaszczonym przez 83-letniego nestora muzyki filmowej) partyturę do słabej części trzeciej, z pewnym bagażem oczekiwania oraz nadziei powitano decyzję przekazania jurajskiej batuty Michaelowi Giacchino. Nie dość, że Amerykanin od dobrych kilkunastu lat jest wskazywany przez fanów jako naturalny następca Williamsa, to na dodatek komponował muzykę do gry komputerowej wydanej z okazji premiery Zaginionego świata przed 18-tu laty. Jednym słowem: naturalny kandydat. Giacchino z pewnością sprostał zadaniu, komponując ścieżkę dźwiękową, która funkcjonuje podług starych, sprawdzonych receptur Williamsa, mocno opartą o tematyczną bazę i klasyczne, orkiestrowe brzmienie ale też starał się wprowadzić do materiału sporo własnych, oryginalnych pomysłów. Słowami reżysera Colina Trevorrowa: „Naszą intencją nie było „wejść w buty” Johna Williamsa. Było nią stworzenie nowej pary, ręcznie, z najlepszych dostępnych materiałów i postawienie jej z szacunkiem obok tych oryginalnych”. Zamiar ten według mnie w najnowszym sequelu pt. Jurassic World się powiódł.

Trudno oczekiwać od ilustracji do filmów takich jak ten psychologicznej głębi, co też nie jest ogólnie domeną twórczości Giacchino, dlatego też najbardziej uczciwym będzie dokonać bliższej analizy tej pracy głównie pod względem tematycznym. Na początek wspomnijmy o cytatach z Williamsa, bez których trudno sobie wyobrazić muzykę z filmów o Parku Jurajskim. Giacchino inaczej niż Don Davis, który do swoich własnych brzmień inkorporował wiele pomniejszych tematów i rozwiązań z dwóch pierwszych części, tematów Williamsa używa dość marginalnie, ograniczając się właściwie tylko do dwóch głównych, właściwie legendarnych już tematów z Jurassic Park. Tak zwany temat nr 1 (nostalgiczno-splendorowy) lśni przede wszystkim w początkowym Welcome to Jurassic World, gdzie Giacchino dodaje usprawnienie w postaci zapętlających się fraz „pod spodem” głównej kompozycji, które jeszcze bardziej podkreślają fantastyczny rodowód koncepcji parku. Nie zabraknie solowego rogu na wejście a także wsparcia chóru. Moment ten w filmie to z pewnością magiczne doznanie. Temat ten powraca jeszcze w końcowym The Park Is Closed, w aranżacji min. na fortepian, czym oczywiście reflektuje na finał pierwszej części z 1993 roku. Swoją chwilę na albumie ma też spektakularny, przygodowy temat nr 2, o którym jeszcze wspomnę. Otrzymujemy również chwilę intonacji mocarnego tematu głównego z Zaginionego świata, choć szczerze mówiąc trudno mi zrozumieć jego pojawienie się akurat pod koniec partytury.

Giacchino nawiązuje do Williamsa natomiast częściej w samej technice użytkowej, rozwiązaniach kompozycyjnych oraz orkiestracji. Kompozytor nie szczędzi udziału w akustycznym krajobrazie ścieżki takich instrumentów jak grzechotki, tamburyna, etniczne flety (i znamienne dla serii dzikie ich „pohukiwania”), harfa oraz perkusje (świetne Costa Rican Standoff). W otwierającym Bury the Hatchling, podobnie jak w prologu pierwowzoru Spielberga, budowana jest mroczna, atmosferyczna aura przy pomocy potężnych uderzeń perkusyjnych i posępnego chóru. Szereg nawiązań usłyszeć można przede wszystkim w muzyce akcji. Część z niej oparta jest o specyficzną dla Giacchino rytmikę, ale słychać, że jednak w tym aspekcie ścieżki usunął się niejako w cień. Akcja jest w większości bardzo intensywna, orkiestracja technicznie złożona, rwane frazy na instrumenty dęte nie są rzadkością jak i budowanie jej wokół bazy tematycznej. To te elementy tworzą ten specyficzny, klasyczny nastrój symfonicznej williamsowskiej przygody, bez której kolejny film o dinozaurach po prostu nie mógłby zaistnieć.

Mimo tego na ogół nabożnego stosunku do dokonań Williama, który wydaje się oczywiście właściwy, siła nowej partytury Giacchino leży jednak w jego własnych, autonomicznych przedsięwzięciach jak i kompilowaniu ich z materiałem starszego kolegi. Jurassic World powinien być zapamiętany przede wszystkim z uwagi na nowy temat główny, który z pewnością jest jednym z najlepszych w dotychczasowej karierze kompozytora. To majestatyczna, pobudzająca wyobraźnię – i co szokujące jak na współczesną filmówkę – złożona kompozycja. Centralnym dla niego miejscem jest znakomite As the Jurassic World Turns, 6-minutowy rajd po tematach, który jest eleganckim hołdem i referencją dla słynnego Journey to the Island. Oba utwory mają bardzo podobną funkcję – wprowadzają widza (i słuchacza) w świat cudów prehistorycznego parku w licznych szerokich ujęciach i lotach kamery. Temat tworzy podobnie jak te od Williamsa wrażenie rozmachu i splendoru (fanfarujące trąbki, fantazyjny chór), dodatkowo ekscytującą „robotę” wykonuje perkusyjny podkład, który nadaje mu wrażenie potężnego ruchu. Ma on także swój pod-temat z figlarnymi tonacjami a wisienką na torcie jest intonacja w finale utworu przygodowego tematu głównego nr 2 Williamsa z pierwszego Parku. Główna melodia jest chętnie inkorporowana przez Giacchino na przestrzeni całej kompozycji, by wspomnieć Gyrosphere of Influence, w którym ponownie sięga do majestatycznej formy oraz aranżację na intymny, typowy dla kompozytora fortepian w quasi-elegii dla umierającego apatozaura (wskazując, że czas parku dobiega chyba końca).

Michael Giacchino odnajduje się bez problemu w lejtmotywicznej konwencji. Otrzymujemy nostalgiczny temat dla rodziny dwójki młodocianych bohaterów, oddział specjalny firmy InGen scharakteryzowany jest przez nasączony wojskowością quasi-marszyk a nieco grubą kreską szyte uczucie pomiędzy Chrisem Prattem i Bryce Dallas Howard posiada zawadiacką melodię. Swój temacik zyskuje także koncept trenowanych welociraptorów w formie przygodowej, dość optymistycznej melodii (Chasing the Dragons), jaskrawo stojącej w opozycji do mrocznie do tej pory opisywanych przez Williamsa dinozaurów-morderców. Jeszcze nieco inny, pędzący temat akcji można usłyszeć w Raptor Your Heart Out. Budująca napięcie muzyka towarzyszy natomiast nowemu złoczyńcy, indonominous rexowi, gdzie kompozytor wdraża skradający się, 4-nutowy motyw dla potwora-mutanta oraz spazmatyczne, orkiestrowe harce, przypominające horrorowe techniki Williamsa. Konwencja wielkiego widowiska, w którym możemy podziwiać wielkie i nie rzadko walczące ze sobą stworzenia dała Giachhino sposobność popisania się w kilku momentach orkiestrową eksperesją, której czasami brakuje mi w jego pracach z nurtu fantastyczno-przygodowego. Spektakularne jest wejście fanfary nowego tematu głównego na początku Our T-Rex is Bigger Than Yours i biorąc pod uwagę, że za chwil kilka nastąpi krwiożercza szarpanina dwóch prehistorycznych bestii, lepszej zapowiedzi mieć nie mogła. Kulminacyjna sekwencja filmu wprowadza również deklamujący chór, pewne nowum w serii, jako że do tej pory był w zasadzie tak u Williamsa jak i Davisa bezsłowny. Inne z rozmachem stworzone zwieńczenie można usłyszeć w Nine to Survial Job, gdzie orkiestralno-chóralne apogeum przypieczętowane jest kotłami, w najlepszym… williamsowskim stylu. Jednak jak inaczej muzycznie skomentować fakt pożegnania czwartej przygody w jurajskim parku gdy ekran wypełnia sylwetka ryczącego tyranozaura?

Nie można zapomnieć jeszcze o jednym elemencie pracy Giacchino, którym są liczne beztroskie wtrącenia kompozycyjno-orkiestracyjne, nadające partyturze elementu lekkości i finezji. Tego rodzaju muzykę można znaleźć w twórczości Amerykanina, jednak ja widzę tu kolejne nawiązanie do Williamsa i fragmentów jego muzyki z Jurassic Park, kiedy wprowadza swego rodzaju jak to określa „zabawne balety” (np. muzyka do animowanej sekwencji pozyskiwania DNA dinozaurów z bursztynów). Inna sprawa to fakt, że film Trevorrowa od czasu do czasu idzie w kierunku pastiszu własnej franszyzy, co również mogło znaleźć swoje odzwierciedlenie w kompozycji. Na sam koniec soundtracka Giacchino wrzucił właśnie trzy takie luźne, niezobowiązujące (i urocze) utworki, które mogłyby być swego rodzaju muzyką źródłową i spokojnie można by je umieścić na soundtracku z 1941 Williamsa.

Gdybym miał wskazać miejsce najnowszej pracy Michaela Giacchino w soundtrackowym rankingu Jurassic Park, umieściłbym ją na równi z muzyką z części drugiej. Jest to score ewidentnie ciekawszy i bogatszy niż skąd nikąd bardzo dobra i często ekscytująca muzyka Dona Davisa z Jurassic Park III, a której zabrakło tej specjalnej, magicznej otoczki, którą laureatowi Oscara za Odlot udało się tu jednak stworzyć, czym nawiązuje choćby do swojego Super 8. Co prawda Williams – co do tego nie ma wątpliwości – góruje nadal techniczną maestrią w swoim sequelu, lecz trudno tamten mroczny i dziki score zaliczyć do ulubionych. Muzyka z oryginału naturalnie jest poza zasięgiem. Jurassic World posiada w wersji albumowej dwie ważne zalety, które wyróżniają go spośród niektórych nie do końca spełnionych pod względem oczekiwań prac Giacchino w gatunku akcji, przygody i fantasy. Pierwsza to czas odsłuchu, który w swej zasadniczej formie zamyka się w niecałej godzinie. Na dokładkę kompozytor daje nam bardzo ładny prezent w formie długiej suity (ach, dlaczego dziś nikt o tym częściej nie myśli wydając muzykę filmową?) oraz wspomniane utwory bonusowe, które są w pewnym sensie muzycznym żartem. Druga, to przy sporej różnorodności brzmieniowej i tematycznej, niemal śladowa ilość typowego underscore’u, fakt który nieco osłabiał odbiór wielu bardzo dobrych prac Amerykanina „zmarnowanych” na przestrzeni niemal 80-minutowych albumów. Chociaż nigdy zbytnio nie wierzyłem, że Giacchino może w jakimś stopniu zastąpić Williamsa, to ten score w jakiejś mierze to pokazuje. Steven Spielberg powinien wiedzieć gdzie szukać kompozytora, jeżeli będzie chciało mu się jeszcze kiedyś nakręcić krwiste kino przygodowo-fantastyczne. Ilustracja w filmie wypada bardzo porządnie. Oczywiście, symfoniczne intonacje tematów Williamsa wywołują nostalgiczną magię w czystej postaci, ale też imponuje główny temat w bliżej opisanym wstępie filmu a także wspomniane momenty muzycznej artykulacji kilku kulminacyjnych momentów. Jurassic World to muzyka wielu wrażeń i brzmień, od masywnej orkiestrowej ekwilibrystyki po muzyczny żart, intymność i napięcie. Pomimo wielu nawiązań do pierwowzorów, nacisk na uszycie tych jednak „oryginalnych butów” okazał się jak najbardziej słuszny. Ta praca to obok Superman Returns bodaj najlepsza ponowna adaptacja i rozszerzenie oryginalnych zamysłów Johna Williamsa w kontynuowanej serii.

Inne recenzje z serii:

  • Jurassic Park
  • The Lost World: Jurassic Park
  • Jurassic Park III
  • Jurassic World: Fallen Kingdom
  • The John Williams Jurassic Park Collection
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze