Współpraca Johna Williamsa ze Stevenem Spielbergiem to temat na długie rozprawy. Na przestrzeni kilku dziesięcioleci partycypowali w tworzeniu co najmniej tuzina ponadczasowych dzieł, na stałe zmieniających wizerunek kinematografii. Nie chodzi tylko o te najbardziej uhonorowane prace, jak chociażby Lista Schindlera, czy Szczęki. Spielberg dał się zapamiętać jako mistrz kina familijnego, a skoro o takowym mowa, to nie sposób nie zatrzymać się chociażby na chwilę przy dosyć wyjątkowej serii porywającej widownię po dzień dzisiejszy. Przy franczyzie Jurassic Park.
Film Spielberga, który zrewolucjonizował efekty specjalne, wykorzystując po raz pierwszy na tak szeroką skalę komputerową animację CGI, był przede wszystkim świetnie zrealizowanym widowiskiem. Historia oparta na bestsellerowej powieści Michaela Crichtona, zanim została przeniesiona na taśmę filmową, musiała przejść kilka znaczących korekt. Przede wszystkim zmieniono podstawową wymowę powieści, koncentrując się na większej interakcji między bohaterami i przyszywając do tej historii kilka uniwersalnych wątków – od rodzinnego począwszy na ekologicznym skończywszy. Rozbudowane scenografie, tytaniczna praca związana z mechatroniką olbrzymich gadów oraz szczypta eksperymentatorstwa pozwalającego przetrzeć pierwsze szlaki w posługiwaniu się komputerowymi efektami specjalnymi… To wszystko zaowocowało świetnie zrealizowanym widowiskiem, do którego przyjemnie powraca się po dzień dzisiejszy. Kolejne próby uchwycenia tego zaginionego świata nie były już tak unikatowe i przełomowe. Poza tym oparte na wielu schematach scenariusze pozostawiały wiele do życzenia, czego wyrazem była systematycznie spadająca frekwencja w drugiej i trzeciej odsłonie serii Parku Jurajskiego. Dopiero Jurassic World zdołał na nowo przywrócić wiarę w sens eksplorowania utopijnej wizji Crichtona. Żadna z późniejszych produkcji nie posiadała jednak tej magii, jaką kryły w sobie dwa pierwsze filmy Spielberga. I nie było to zasługą tylko i wyłącznie tego utalentowanego reżysera.
Przesadą byłoby również stwierdzenie, że cały ciężar odpowiedzialności za powodzenie lub ewentualną porażkę Jurassic Park oraz The Lost World spoczywał na barkach kompozytora ścieżki dźwiękowej – Johna Williamsa. Fakt, muzyka była ważnym elementem tego widowiska, ale niekoniecznie najważniejszym. Dosyć charakterystycznym – to na pewno – ponieważ oparta została na kilku wyjątkowo chwytliwych tematach stanowiących po dzień dzisiejszy wizytówkę twórczości Maestro. I tak jak wiele emocji wywołuje słuchanie partytur Williamsa, tak też wiele można mówić o walorach estetycznych i funkcjonalnych obu tych ścieżek dźwiękowych. Wszystkich zainteresowanych odsyłam więc do dosyć wyczerpujących recenzji albumów soundtrackwoych napisanych kilka lat temu przez Tomka Rokitę. Pod tymi odnośnikami znajdziecie stosowne teksty traktujące zarówno o muzyce do Parku Jurajskiego jak i Zaginionego świata. Czemu więc o tym wszystkim piszę? Ponieważ pod koniec roku 2016, wszystkich entuzjastów twórczości Williamsa ucieszyła informacja o publikacji rozszerzonych, ekskluzywnie wydanych ścieżek dźwiękowych do wspomnianych wyżej partytur.
The John Williams Jurassic Park Collection – pod tą nazwą mogło kryć się wszystko, począwszy od zwykłej kompilacji najlepszych fragmentów ilustracji, aż po szczegółową prezentację całego materiału nagranego na potrzeby blockbusterów Spielberga. Całe szczęcie wytwórnia La-La Land Records nie idzie na łatwiznę. Na czterech krążkach umieszczono odrestaurowany, kompletny zestaw utworów wybrzmiewających w dwóch pierwszych częściach Parku Jurajskiego, z całą gamą alternatywnych i nigdy nie wykorzystanych wykonań. Na tym nie koniec. Poza ciekawym słuchowiskiem, amerykańska wytwórnia specjalizująca się w odświeżaniu klasyków soundtrackowych, zabłysnęła również wyjątkowym wyczuciem i pedanterią w przygotowywaniu szaty graficznej wydania. Pięknie wystylizowane okładki są tylko preludium do grubej, ponad 50-stronicowej książeczki, gdzie znajdziemy multum informacji na temat poszczególnych etapów produkcji filmów oraz ilustracji muzycznych. Między innymi dowiemy się tam czemu Zaginiony świat odcięty został stylistycznie i tematycznie od ścieżki dźwiękowej do części pierwszej. Nie zabrakło również kilku słów dotyczących technicznej strony nagrania. Okazało się bowiem, że zremasterowany materiał z pierwszego Parku udostępniła wytwórnia MCA, która stosowne zabiegi „konserwacyjne” w 192k/24bit dokonała już trzy lata wcześniej przy okazji wydawania jubileuszowej wersji soundtracku. Natomiast z Zaginionym światem trzeba było pracować od podstaw, mając do dyspozycji finalny miks stereo w wykonaniu Shawna Murphy’ego. Odpowiedzialny za cały proces rekonstrukcji i edycji, Mike Matessino, wykonał tutaj kawał solidnej pracy. Obie partytury w żaden sposób nie odcinają się od siebie pod względem barwy dźwięku, dynamiki i brzmienia. Natomiast lekkie podbicie dolnych rejestrów dało możliwość wyeksponowania intensywnie pracujących perkusjonaliów. Wszystko to sprawia, że materiał zawarty na krążkach od La-Li jest łakomym kąskiem dla wszystkich pedantów oczekujących od kolekcjonerskich wydań nie tylko doskonałego, odpowiadającego współczesnym standardom, brzmienia, ale i adekwatnej do wysokiej ceny albumu, szaty graficznej.
Jeszcze zanim rzeczony delikates trafił na moją półkę, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że estetyka wydania będzie stała na mistrzowskim poziomie. Hook, Imperium słońca oraz A.I. były tego najlepszym przykładem. Były również potwierdzeniem smutnej prawdy, że muzykę Johna Williamsa najlepiej celebrować w skondensowanych, produkowanych przez niego samego soundtrackach. Wejście w jego muzyczny świat – jakże skomplikowany pod względem strukturalnym i aranżacyjnym – nie zawsze kończy się dla odbiorcy dobrze. Ustawiczne miotanie się między pięknymi tematami, a klasycznym underscoringiem z wszystkimi jego zaletami i wadami, na pewno nie znajduje zrozumienia wśród słuchaczy nastawionych na prostotę melodyczną. Dlatego też sporo obaw wiązałem z materiałem zawartym na czteropłytowym boxie Jurassic Park. Jak się później okazało, bezpodstawnie.
W przypadku tych konkretnych partytur zaistniały dwa czynniki, które uchroniły mnie przez momentami znużenia podczas odsłuchiwania. Pierwszym był oszczędny spotting Parku Jurajskiego, pozwalający zaistnieć partyturze tylko w wybranych, najbardziej klarownych momentach. I poza koniecznością uchwycenia cudowności tego unikatowego świata, większość muzycznej narracji oscylowała wokół skrajnego podziału między rodzinne ciepło, a element grozy. Zaginiony świat wyszedł już w kierunku odbiorcy ze szczelniej zagospodarowaną przestrzenią filmową. I mimo filozofii tworzenia w duchu tzw. „wall-to-wall music”, jest to kompozycja zaskakująco przyjemna w odbiorze. Nie bez znaczenia okazało się tutaj zaangażowanie do aparatu wykonawczego większej ilości perkusjonaliów, na bazie których oparto całą linię melodyczną, underscore oraz suspens. Narkotyczne bębny i grzechotki nie tylko pełniły tu funkcję natywnego bodźca napominającego o egzotyce miejsca toczącej się akcji. Nadawały dziełu Spielberga pewnego rytmu, dynamiki… Choć nie ustępowały miejsca tradycyjnemu, orkiestrowemu instrumentarium w momencie, kiedy akcja przeniosła się miejskiej dżungli w San Diego. Ot ciekawy, trochę mało zrozumiały zabieg, który ostatecznie uchronił ścieżkę dźwiękową od stylistycznego rozłamu. Trzeba to docenić, bo w obliczu ponad 40-minutowego nowego materiału, kompletnej ilustracji muzycznej do Zaginionego świata nie słucha się gorzej aniżeli oficjalnego krążka wydanego w 1997 roku.
To samo można powiedzieć o ilustracji do Parku Jurajskiego, której rozszerzenie względem pierwotnego albumu jest dosłownie minimalne. Kilkudziesięciosekundowe fragmenty pokroju You Bred Raptors?, The Saboteur czy System Ready nie mają większego wpływu na zasłyszaną wcześniej treść. Z kolei tylko niezobowiązującą ciekawostką wydaje się filmowa wersja Welcome To Jurassic Park lub The Falling Car and The T-Rex Chase. Najbardziej intryguje Stalling Around skomponowane specjalnie na potrzeby animowanej prezentacji wyświetlanej bohaterom filmu. Skonstruowana w micheky-mousingowym, dźwiękonaśladowczym stylu (stąd też odwołanie w tytule do autora tej techniki, Carla Stallinga), wyraźnie odcina się od pozostałej części partytury.
O wiele mniej takich odskoczni zapewnia nam oprawa muzyczna do Zaginionego świata. Już podstawowa wersja soundtracku wyraźnie pokazywała, że jest to muzyka dosyć jednolita w formie, ale w żadnym wypadku nie monotonna w treści. Dowodzi temu ogrom niesłyszanego wcześniej materiału, który wybrzmiewa na kolekcjonerskim soundtracku w filmowej chronologii. Najwięcej nowinek dostarcza środkowa część kompozycji, która na pierwotnym albumie została zupełnie pominięta. A szkoda, bo Fire at Camp and Corporate Helicopters świetnie wprowadza nas w pierwszy, mocniejszy akcent muzycznej akcji. Nowością jest tu również niemalże dwudziestominutowa sekwencja „szturmu” dwóch dorosłych tyranozaurów na przyczepę, w której znajdują się nasi bohaterowie. Utwory takie, jak Spilling Petrol and Horning In czy On the Glass nie rzucają co prawda nowego światła na poznaną wcześniej tematykę lub zaplecze stylistyczne, ale dostarczają wiele radości z rozsmakowywania się w świetnie zaaranżowany action score. To samo tyczy się rozszerzenia filmowego Rescuing Sarah oraz Visitor in San Diego. Można powiedzieć, że cechą wspólną wszystkich fragmentów odrzuconych w oryginalnym albumie, jest ich skrajnie etniczny charakter, ocierający się miejscami o analogiczne frazy tworzone przez Silvestriego na potrzeby drugiego Predatora. Poza tą stricte-stylistyczną sprawą, nie doszukiwałbym się jednak większych koneksji z innymi klasykami muzyki filmowej. Muzyczne The Lost World stara się opowiadać filmową historię na swój unikatowy sposób – pełen orkiestrowych i tematycznych smaczków.
Może zabrzmi to troszkę naiwnie, ale z wielkim trudem przychodzi mi znalezienie w przepysznym The John Williams Jurassic Park Collection choćby szczypty goryczy. Zarówno merytoryczna zawartość krążków, jak i edytorska strona spektakularnego wydania od La-Li zasługują tu na najwyższe uznanie. Jedynym zasadniczym mankamentem jest dostępność tego delikatesu, tudzież konieczność sprowadzania go ze Stanów Zjednoczonych, co wiąże się to z ogromnymi wydatkami już nie tyle za omawiany tu zestaw, ale i stosunkowo drogą usługę dostawy. Warto więc dokładnie przemyśleć ewentualny zakup, ale bez odkładania tego w czasie. Biorąc pod uwagę zainteresowanie wśród fanów i tempo w jakim TJWJPC znika z magazynów wytwórni, niedługo będzie on towarem deficytowym. Ja natomiast czekam na podobną inicjatywę grupującą ilustracje muzyczne do trzeciej i czwartej odsłony franczyzy Jurassic Park. Może nie będzie to równie ekscytujące przeżycie muzyczne, ale na zaprezentowanie w kompletnej postaci moim zdaniem zasługujące.
Inne recenzje z serii: