Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marco Beltrami, Philip Glass

Fantastic Four [2015] (Fantastyczna czwórka)

(2015)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 19-08-2015 r.

To miał być film ambitny, stojący w sprzeczności z infantylnymi produkcjami Marvel Studios. To miał być reboot, który pozwoli wytwórni 20th Century Fox rozbudować swoje uniwersum o corossovery z serią X-Men. W końcu, to miała być żyła złota dla finansistów. I spełzło na niczym, a wszystko przez olbrzymie kontrowersje towarzyszące produkcji Fantastycznej czwórki. O co poszło? Ano o gigantyczny konflikt między reżyserem Joshem Trankiem, a studiem Foxa, które ostatecznie podziękowało za współpracę (ponoć popijającemu sobie) artyście. Producenci stawali więc na głowie, by uratować ten obraz. Niestety efekty tego były dalekie od zadowalających. O ile bowiem sama idea genezy czwórki superbohaterów miała potencjał, to dalsze wydarzenia prowadzące do konfliktu z Doomem przypominają błądzenie po omacku.



Zanim jednak rozpętała się medialna burza wokół Fantastycznej czwórki, w styczniu świat obiegła wiadomość, że do skomponowania muzyki zatrudniony został Marco Beltrami. Biorąc pod uwagę bogate doświadczenia tego kompozytora w kinie superhero i gatunkowym sci-fi, należało oczekiwać mocnej, płynącej głównym nurtem ilustracji. Krytyka wieszcząca powrót do starych nawyków Beltramiego musiała jednak przełknąć gorzką pigułę, kiedy podano zaskakującą informację o dodatkowym angażu Philipa Glassa. Słynny minimalista w hollywoodzkiej superprodukcji?? Ciężko było to sobie wyobrazić, ale jednak! Ponoć Glass „zwerbowany” został jeszcze przez Tranka i po spędzeniu na planie Fantastycznej czwórki trzech dni, przedstawił kilka swoich koncepcji tematycznych. Koncepcje te były później rozwijane i aranżowane przez Beltramiego, który ostatecznie przejął projekt. Wkład Glassa okazał się jednak znaczący.



Trudno mi było w to uwierzyć do momentu, aż przesłuchałem ścieżkę dźwiękową wydaną nakładem Sony Classical. Późniejsza wycieczka do kina tylko to potwierdziła. Jak się okazało, angaż Glassa nie był tylko chwytem marketingowym. Wychodząc bowiem z założenia, że mamy do czynienia z tragedią czwórki bohaterów, którzy w wyniku pewnego nieudanego eksperymentu muszą borykać się z jego skutkami ubocznymi, dało to podłoże pod iście dramatyczną, choć nieszablonowo skonstruowaną ilustrację. Gdy dołączymy do tego quasi-nolanowski klimat, wątki naukowe, tajemnicze siły i alternatywne wymiary… przed nami rozpościera się ciekawy horyzont, który dosłownie błaga o jakąś mistyczną otoczkę. I o takową właśnie zatroszczył się Glass wprowadzając nas w główny nurt wydarzeń. Charakterystyczne ostinato, powtarzane frazy i większe aniżeli u Beltramiego „zaufanie” do instrumentów dętych drewnianych… Ścieżka dźwiękowa oddycha tu mistrzowską finezją słynnego minimalisty, dając jej to, czego Beltrami z pewnością by nie mógł zapewnić – swoistego rodzaju magii sprowadzającej infantylną historię do iście problemowego kina. Szkoda tylko, że cały ten potencjał rozbija się o nijakość przelewającej się z ekranu treści.



A gdzie w tym wszystkim Beltrami? W pewnym momencie przejmuje rzecz jasna inicjatywę, choć pierwsze filmowe akty zdecydowanie należą do Philipa Glassa. Nie da się nie zauważyć, że Marco jest tu przede wszystkim katalizatorem hollywoodzkiego symfoniczno-elektronicznego brzmienia. Muzyka akcji to wypisz wymaluj Terminator 3, Hellboy i mnóstwo innych tytułów, gdzie mocny akcent kładziony jest na relację między dęciakami, a silnie rozbudowaną warstwą perkusyjną. I o ile pierwsza połowa filmu w niczym nas pod tym względem nie zaskakuje. Wręcz cofa kompozytora do lat, kiedy systematycznie ganiono go za prostotę aranżacyjną. O tyle finalna konfrontacja rozpościera przed nami intensywną, zrealizowaną na wysokim poziomie muzykę akcji. Muzykę odwołującą się co prawda do archaizmów Beltramiego, ale nie zżerającą własnego ogona i nie idącą w ślad za przebrzmiałą partyturą Johna Ottmana z pierwszego podejścia do tej kinowej serii.


Mimo tego, te dwie prace mają ze sobą jedną cechę wspólną – wyraźną i świetnie działającą tematykę. Choć u progu naszej przygody z filmem nie sprawia ona wrażenia przebojowej, to w miarę wyprowadzania kolejnych aranży, a nade wszystko w starciu z patetyczną wymową ostatniego aktu, zyskuje na swoim wyrazie. Do tego stopnia, że opuszczając salę kinową prawdopodobnie będziemy ją sobie nucić pod nosem. Szkoda tylko, że pozostałe elementy filmu nie potrafią współdziałać z tą ilustracją często i gęsto marnując jej potencjał, chowając w cień lub nawet ośmieszając. W takiej konfiguracji zapewne niewielu widzów zapała żywą chęcią sięgnięcia po album soundtrackowy.



Przykre, bo 66-minutowy krążek ma prawo przypaść do gustu miłośnikom dobrej narracji. Album Sony zaskakuje swoją spójnością i jednomyślnością w przeprowadzaniu słuchacza z punktu A do punktu B. Jak już bowiem wspomniałem, początkowo częstowani jesteśmy pojedynczymi ideami, których ojcem duchowym jest Philip Glass. Nieśmiałe poczynania Beltramiego w wyprowadzaniu elektronicznych struktur zwiastują późniejsze przełamanie proporcji (Fantastic Four Prelude). To właśnie w miarę rozkręcania się nowych wątków prowadzących do wielkiej konfrontacji uwalniany jest cały potencjał symfonicznego i elektronicznego brzmienia. Apogeum będzie potężna ilustracja finału, której blisko do entuzjastycznej, polifonicznej ścieżki Johna Ottmana.

Bałbym się jednak mówić o najnowszej Fantastycznej czwórce jako o kompozycji przebojowej. Fakt, utwory takie, jak Building the Future, Strength in Numbers czy End Titles mają potencjał na stałe rozgościć się w naszych podręcznych playlistach, ale ścieżka dźwiękowa jako całość jest już bardziej złożoną konstrukcją. I nie chodzi mi bynajmniej o kunszt w operowaniu instrumentarium, choć w przypadku takich fragmentów, jak Run ocieramy się niemalże o goldenthalowską fantazję. Niestety obok wielu highlightów jest również kilka utworów, które potrafią poirytować jakimiś celowymi lub przypadkowymi nawiązaniami. I tu warto zwrócić uwagę na wspomniane wyżej „terminatoryzmy” (He’s Awake, Maiden Voyage) lub imitacje czołówki z serialowego Daredevila (Launch One). Duet Beltrami & Glass mógł również troszkę sfolgować z opieraniem linii melodycznej na ostinatach. Biorąc pod uwagę, że co druga współczesna ścieżka dźwiękowa bazuje na tym modelu, można było ograniczyć go tylko do tematu przewodniego.

Mimo tego Fantastyczną czwórkę zaliczam do grona ciekawszych prac roku 2015. Marco Beltrami i Philip Glass nie wspięli się na wyżyny swoich możliwości, ale dając co nieco z bogatego warsztatu, stworzyli piorunującą mieszankę. Skonstruowali ścieżkę, która z jednej strony dźwiga film z kolan jego własnej głupoty, a z drugiej kreuje zupełnie nową rzeczywistość zdolną zafascynować indywidualnego odbiorcę. Zastanawia mnie tylko kwestia miksu i brzmienia płyty, która trąci monofonicznym analogiem. Jeżeli był to odgórny zamysł twórców, to nie podzielam ich entuzjazmu w tym zakresie. Nagranie odarto z cennej przestrzeni, która mogła zdecydowanie polepszyć odbiór partytury.


Inne recenzje z serii:

  • Fantastic Four
  • Fantastic Four: Rise Of The Silver Surfer
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze