Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Na czasie odc 3. – Elektronika w muzyce filmowej

Prezentujemy Wam kolejny odcinek naszych nieregularnych dyskusji o muzyce filmowej. Tym razem na warsztat wrzuciliśmy elektronikę i jej rolę w sztuce tworzenie muzyki pod obraz. Co więcej postanowiliśmy podyskutować w trójkę, tzn. Paweł Stroiński, Tomek Rokita no i ja – Łukasz Wudarski, czyli Wasi trzej muszkieterowie. Może nasza rozmowa daleka była od porządku i każdy wprawny czytelnik znajdzie tu drobny chaos, to jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

TR: Zacząć powinniśmy od: drodzy Towarzysze, zebraliśmy się tutaj dziś…

ŁW: Właśnie. Towarzysze… Temat rozległy i w sumie, choć wszyscy go poruszają w niemal każdej recenzji, to mało zbadany.

TR: Dobra, jestem już poważny. Zbadamy zatem wszystko. Zatem, lubicie elektronikę w muzyce filmowej? Proste pytanie.

ŁW: Jakiś czas temu zadaliśmy pytanie w ankiecie: „W jakim stopniu w/g Ciebie wpłynęlo na gatunek muzyki filmowej pojawienie się w niej elektroniki?”. Miażdżąca była wygrana elektroniki.

PS: Nie ma się co dziwić…

ŁW: Zatem chyba fani ja lubią. A czy my lubimy?

TR: To trochę znak naszych czasów – wpływ muzyki popularnej i „upopularnienia” filmowej.
PS: Poza tym, w jaki sposób ją rozpatrujemy? Mówimy o kwestii brzmień elektronicznych czy nawet procesu powstawania? Bo trzeba to oddzielić.

TR: Na razie może pomówmy o brzmieniu.

ŁW: Zacznijmy może od tego ze na przestrzeni lat, od czasu projekcji braci Lumiere kino baaaaardzo ewoluowało. Wraz z nim muzyka: od taperów do orkiestry, od orkiestry do syntezatorów…

PS: Ale nie zapomnijmy, że pierwszym kompozytorem bawiącym się elektroniką był Miklos Rozsa.

TR: Ewoluowała, tak jak muzyka w ogóle. Muzyka elektroniczna nie wymaga dużych środków, tylko talentu i garażu (studia). Taki Mark Isham tak zrobił Crash. Dlatego też tak szybko ewaluowała, prawda?

ŁW: Tak, tylko to była pomoc (mówię o Rozsie) a dziś – hmm…ona często jest środkiem samym w sobie.

PS: No tak, ale ktoś jednak przyjął theremin. Mnie ten „środek sam w sobie” rzadko przekonuje. Crash to dla mnie ewenement – w ogóle Isham.

ŁW: Mimo ze jestem wielkim admiratorem eksperymentów elektronicznych, tez uważam, że sztuczność musi mieć akcent naturalny.

TR: Oczywiście. Mariaż orkiestry z elektroniką może być zawsze fascynujący (oczywiście z właściwym człowiekiem na właściwym miejscu – Don Davis i Ben Watkins dla przykładu). Mówicie o thereminie w Spellbound? Ale czy możemy rozpatrywać theremin jako elektroniczny instrument tak do końca?

PS: Tak, możemy: to pierwszy rodzaj syntezy. Słyszałem theremin używany jako wiolonczela.

ŁW: Też sądzę że theremin to instrument elektroniczny. W praktyce jednak dziś theremin jest zapomniany (poza Jarrem).

PS: I Beltramim.

TR: Jest to dziwny instrument. Ni to żywy ni to sztuczny – wykorzystuje pole elektromagnetyczne 😀

ŁW: Powracając do pytania czy lubimy muzykę elektroniczną w filmie. Ja nie wyobrażam sobie dzisiejszej muzyki bez elektroniki. Zacznijmy od tej ewolucji kina nie tylko jego języka ale i ideologii. Kino zawsze mówiło o rzeczach współczesnych nawet jak przybierało kostium antyczny czy historyczny. Dziś kino też mówi o rzeczach współczesnych – casus Ridleya Scotta. Sądzę, że to właśnie ta teoria kostiumu sprawia, że Scott ma świra na punkcie elektroniki jest to jakieś takie przypomnienie, jakby mówił: patrzcie, widzicie Gladiatorów, albo Krzyżowców ale ja mowie o was, o terroryzmie, o władzy, o dzisiejszych relacjach. Stąd konkluzja – do tego nie mogłaby być muzyka czysto symfoniczna. To tak jakby mówić o dzisiejszych problemach językiem Jana Matejki a nie performance’u.

PS: A ja powiem, że to zależy. Problem elektroniki jest naprawdę poważny i wydaje mi się, że w dużej mierze to jest kwestia umiaru. Chodzi o to, że nie może być jej za dużo, jestem za rolą podkreślającą. Ma to oczywiście wtedy też swój sens ikonograficzny, nie zapomnijcie o tym. Zwróćcie uwagę na przykład na sposób jej wykorzystywania przez Johna Williamsa. Zawsze to ma jakieś znaczenie dla filmu. a nie swoiste elektroniczne perpetuum mobile, z jakim mamy do czynienia w przypadku takiego The Island czy nawet pierwszych Piratów z Karaibów.

ŁW: John akurat nie należy do mistrzów elektroniki 😛

TR: Nie należy, ale ma ciekawe osiągnięcia 😀

PS: Chodzi mi o to, że nigdy nie zgodzę się na elektronikę zastępującą orkiestrę, jak to się zdarza w najgorszych przykładach stylu MV.

TR: Ode mnie też veto…

ŁW: Ja natomiast wstrzymam się od głosu.

PS: Jest jeszcze rzecz jasna kwestia wykorzystywanych brzmień Ale to jest inne pytanie. Jestem za elektroniką wykorzystywaną inteligentnie, grającą swoją rolę w filmach. nie będącą substytutem.

ŁW: Z racji takiej, że dzisiejsza elektronika to dopiero początek drogi.

TR: Bardzo głęboko zinterpretowaliście rolę elektroniki. Ja nie byłbym ku temu skłonny w wypadkach, gdzie elektronika staje się kolejną część orkiestry lub po prostu ozdobnikiem, który czasem ma jakieś znaczenie ideologiczne, ale czasami jest tylko frykasem, elementem rozrywkowym, jeżeli rozumiecie o co mi chodzi.

PS: Hmm, właśnie za częścią orkiestry byłbym, ale tylko w uzasadnionych przypadkach. Np. Man on Fire.

TR: Inaczej jest ze ścieżkami w pełni elektronicznymi (o których później pewnie podyskutujemy), a w których to elektronika staje się główną myślą i kiedy to przeważnie w muzyce filmowej osiąga pewne znamiona kreatywności czy artyzmu. W wypadku elektroniki sprzężonej z orkiestrą – chciałbym aby fajnie brzmiała i fajnie jak gdyby dawała odpoczynek od brzmienia klasycznego/symfonicznego. Co do Scotta – wyrzucił Legendę Goldsmitha w zamian za prostą elektronikę Tangerine Dream – ma u mnie przechlapane.

ŁW: Tangerine było bardziej medialne….

TR: Co z tego skoro Goldsmith nawet z samą swoją elektroniką był dużo lepszy niż cały ich score…

ŁW: Dobra, to może pytanie tego typu: znacie score’y całkowicie elektroniczne? O których możecie powiedzieć z czystym sumieniem, że się sprawdzają?

PS: Crash Marka Ishama, Hitcher i wczesny ambient. Crash to świetna muzyka filmowa i zupełnie niezły album.

TR: Terminator oczywiście.

ŁW: Ja bym mimo wszystko dorzucił Vangelisa i jego Rydwany. Choć nie w całości filmu. Generalnie trudno znaleźć coś w 100% elektronicznego co byłoby globalnie dobre.

TR: A tak. I Blade Runner.

PS: W Rydwany ognia się nie mieszam, bo nie widziałem filmu. A album mnie najzwyczajniej w świecie znudził poza tematem. Wybacz Łukasz, ale po Chariots of Fire prawie straciłem szacunek do Vangelisa. Temat niech będzie genialny, ale do reszty wracać nie chcę.

ŁW: Album z Rydwanów jest źle wydany. Nawet bardzo źle. Powinien być wydany na nowo – w obrazie jest jeszcze co najmniej z 10 tematów i to całkiem fajnych.

TR: Widziałem tylko film – i muzycznie pamiętam tylko bieg po plaży :-P. A wracając do postawionego pytania, to prawda. Są to naprawdę sporadyczne rzeczy i robione już naprawdę sporadycznie albo przez stricte elektroników albo że tak sobie wymyślili (Goldsmith).

ŁW: Zgadzam się z Tomkiem że dziś elektronika niestety pełni coraz częściej funkcje ozdobnika, mody, musi być bo taki wymóg, bo moda. Rzadko są dzieła pełne eksperymentów. W tym miejscu chciałbym wam polecić wielkie dziwadło elektroniczno-wokalne, a mianowicie Libertyna Bruno Coulaisa – dowód, że elektronika może być twórcza.

W takim razie, jak sądzicie? Czy w tym coraz bardziej nudnym, elektronicznym padole można liczyć na coś ciekawego? Zaskakującego? Jeśli tak, to z której strony ??? Kto może nas zaskoczyć, bo chyba nie MVT…

PS: A underscore Batman Begins nie było zaskakujące?

ŁW: Ale to był sam szczyt, czyli Hans.

PS: Z kompozytorów, którzy mogą coś powiedzieć elektroniką, jednak w jakimś stopniu Zimmera bym podał, James Newton Howard na pewno. Może jeszcze coś powie Shearmur przy odpowiednim projekcie (vide K-Pax). Beltrami zdaje się posiadać jakiś głos chyba i może być ciekawie. Może Goldenthal, Giacchino? Pewnie jeszcze Powell i HGW z „byłych MV”.

ŁW: Co ty na to Tomek?

TR: Uczony historią powiem tylko tyle, że najciekawszych eksperymentów i rezultatów można się spodziewać po kompozytorach ze szkoły „klasycznej” (Jarre, Morricone, Poledouris itd.) Np. wiem że to nie młode, ale ostatnio Yared mnie zafascynował ambientem, jaki stworzył w City of Angels. Zimmer i Howard się wypalili w tym – oni już niczego nowego nie powiedzą. Po prostu najmilej zaskakuje to czego najmniej się spodziewamy. Z twórców z USA Elfman jest chyba najciekawszy, potem Goldenthal i Davis.

ŁW: Ja tez sądzę że Howard raczej już powiedział w elektronice co miał powiedzieć. Zimmer raczej też ma najlepsze lata za sobą.

TR: „Kraken” :]

ŁW: Nie wywlekaj tematu Krakena…

TR: To na dowód jak Zimmer mówi nowym językiem elektroniki :-P.

ŁW: O Hornerze nic nie powiem.

TR: Horner BYŁ ciekawy 🙂

ŁW: Był.

PS: Dla mnie nigdy nie był ciekawy. To jest koleś, któremu dałbym sądowy zakaz zbliżania się do syntezatora 😀

ŁW: Za to JNH miał kilka świetnych elektronicznych mariaży.

TR: Np. Flatliners albo Grand Canyon?

PS: Owszem. Waterworld, Dinozaur, Unbreakable.

TR: Tu już była duża rola orkiestry, Paweł.

ŁW: Nie tylko oklepany Waterworld, ale tez choćby nieco zapomniany A Perfect Murder. W Dinozaurze elektronika to tło. O genialnym temacie (powielanym wszędzie – Na dobre i na złe) z ER już nie wspomnę.

TR: Wtedy nie miał takich środków. Musiał myśleć. Dlatego też pewne innowacje w obrębie elektroniki.

ŁW: Dobra panowie. A inni? Co myślcie o elektronicznym ambiencie? Nie mówię o jakiejś elektronicznej muzyce charakterystycznej opartej na melodii czy rytmie ale właśnie takiej często „zapchajdziurze”.

TR: Są kompozytorzy, którzy ambient potrafią hipnotycznie, fascynująco wykorzystać. Martinez (Solaris), Mansell (Requiem for a Dream). Ale są to twórcy z obrzeży, z unikalnym talentem.

ŁW: Przyznam się bez bicia, że mnie nie zachwyciło Solaris. Co z Europą? Azja?

PS: Ja mogę mówić tylko o kilku utworach Hisaishi’ego. A z Europy o Preisnerze. Aberdeen mi się podobało pod tym względem bardzo.

ŁW: Nie sądzę, aby to było lekarstwo. Taki „nudny” ambient. Tego typu dokonaniami, muzyka zamiast wychodzić przed film, znów schodzi do gatunku którego nie widać vel nie słychać w kinie

PS: Wydaje mi się, że trzeba szukać w minimalizmie.

TR: Martinez po części poszedł w minimalizm. Oczywiście Glass jest i pionierem w elektronice 🙂

ŁW: Nie chciałbym aby tak się to wszystko skończyło i po wielkim tryumfie tematyki znów nastała era „wtopienia”. Tylko, że minimalizm i ambient jest z tym nierozerwalnie związany.

TR: Ale teraz mamy już chyba erę „wtopienia”, nie?

ŁW: No właśnie. Ale ja ciągle się łudzę ze to chwilowe…

TR: Era „wtopienia” nie jest aż taka zła – muzyka jest również ciekawa, tylko trzeba się umieć wsłuchać…

PS: Problem polega na tym, że hmm, nie lubię zbyt ostrej elektroniki a dopiero taką słychać w kinie. Wiecie kiedy era wtopienia może minąć? Kiedy pojawią się reżyserzy świadomi roli muzyki w filmie.

ŁW: Dobra, ja wam podam przykład z kina japońskiego. Ghost in the Shell 2. maksymalny czad elektroniczny, głośna, agresywna elektronika – funkcjonuje genialnie. Tam jest pełno ambientu, ale to nie on jest bohaterem. Wygrywa temat.

TR: Nie znoszę takiego elektronicznego hardcore’u, ale podejrzewam że akurat tu jest ciekawe. Tylko, że nie każdy potrafi być ciekawy w swoim tworzeniu imitacji żywej muzyki. Natomiast pierwszy Ghost in the Shell – zupełnie chyba odwrotnie? Ambient. Również nie znoszę sieczki techno jaką się produkuje do filmów akcji albo do filmów dla teenagerów….

ŁW: Ale ambient jest bardziej skuteczny w kinie. Wiecie czemu? Łatwiej podłożyć dialog. Nie trzeba się martwic, że puzon zakłóci ci przemowę. Że brzmienie smyków zleje się z głosem głównej bohaterki.

PS: Ambient jest przezroczysty.

ŁW: Niekoniecznie. Ambientem łatwiej manipulować uczuciami.

TR: Łukasz, ale jeszcze o Ghost in the Shell 2 – nie sądzę by to brzmiało jak hardcore’owe techno a’la Spy Game?

ŁW: Absolutnie nie. Masz tam chór, gitary elektryczne i pulsującą elektronikę. Całkiem absorbujące.

TR: A czy Kawai to twórca z wykształceniem klasycznym?

ŁW: Z tego co pamiętam jest gitarzysta. Na bank nie ma wyższego klasycznego.

TR: Cholera, a chciałem udowodnić swoją tezę 😀

ŁW: Tu nie wyjdzie…

PS: Jaką?

ŁW: Że klasyk może tylko tworzyć dobra elektronikę. Ja z tą tezą nie mogę się zgodzić w pełni.

TR: Dokładnie, że najciekawsze rzeczy wychodzą spod ręki klasyków a nie wyhodowanych w studyjnych inkubatorach wtórniaków jak Tyler albo inne hordy Hansa. Ale czekaj, Hisaishi jest :). I akurat np. w Princess Mononoke jego elektronika jest fenomenalna!

PS: Tomek, a Zimmer? 😀 i Elfman? Elfman jest dobrym elektronikiem, a to samouk.

TR: Zimmer jest zupełnie odrębnym przypadkiem 😀

PS: Ale wykształcenie moim zdaniem może wywołać całkiem odwrotne efekty – patrz Horner 😛

TR: Paweł, ja nie mówię że każdy. Mówię, że po nich można spodziewać się najciekawszego – bo są to tacy twórcy, którzy nie boją się eksperymentów.

ŁW: Ale zgodzę się, że klasyk zrobi najlepszy mariaż elektroniki z symfoniką. W którą stronę pójdzie elektronika? Kto wygra?

PS: Jakie są opcje?

ŁW: Opcja: sama elektronika. Opcja: mariaż. Opcja: powrót do naturalności.

PS: Myślę, że mariaż

TR: To się zgadzamy z Pawłem. Nie, orkiestra nie zniknie, ale coraz częściej zapowiada się na mariaż – to jest modne, ale sama elektronika też będzie.

ŁW: Ale czy w formie ambientu? Czy tematyki elektronicznej? Zauważyliście, że znika tematyka elektroniczna? Poza MVT. Raczej ciężko z tym. Piraci (jedynka) to chyba odosobniony wyjątek.

PS: O Piratach mi nie mów. Niech i że będzie przebojowe. ale to jest czysty kicz.

TR: Tak, chyba jako ambient. Właśnie to miałem napisać – że znika nawet tematyka elektroniczna. Wydaje się chyba „tania”, nieprawdaż? Nie pasuje do tych cholernie napuszonych obrazów w stylu Michael Bay 😀

PS: Który akurat wskazuje na rzeczy, które muzyce filmowej będą groźne.

TR: Taka Wyspa. Gdyby tak ci głupcy (chyba z 10-ciu ich było…) pomyśleli o jakimś temacie, całkiem inaczej by to brzmiało. Ale po co? Mają taaaaaką wielką bibliotekę sampli! 😀

ŁW: To boli. Że chłopacy zamiast tworzyć nowe bawią się w łączenie starego. Czy to się skończy?

TR: Tu wychodzi to, o czym pisałeś Paweł – podejście filmowców. Na szczęście to chyba tylko problem „hamerykanów”. I niestety, to co Paweł pisze – to, co uprawia w szczególności M.Bay, to jest największe zagrożenie. Tanio, szybko, bez duszy.

ŁW: To co Panowie, może jakoś podsumujmy?

TR: Więc ja uważam, że elektronika będzie coraz bardziej i bardziej dominowała w muzyce filmowej – i to na etapie pre-produkcji muzyki jak i gotowego materiału. Niestety wiele zależy od umiejętności (i nie zachłyśnięcia się nią) przez młodych twórców. Dużo będzie zależało od samych filmowców.

PS: Dla mnie to jest kwestia końca tego, o czym mówi Tomek, czyli zachłyśnięcia. Potem nastąpi znalezienie złotego środka.

TR: Heh 😛

PS: Pojawią się pewnie filmowcy, którzy są świadomi roli muzyki w filmie. I w ten sposób znajdziemy idealną realizację nowego i starego. Będzie mariaż :).

ŁW: Ja bym to ujął tak. Przede wszystkim elektronika to straszna pomoc dla skomercjalizowanego systemu tworzenia filmu (midi i gotowe). Druga rzecz – podobnie jak Tomek, sądzę, że będzie się to pogłębiać. Ale sądzę, że nie ma szans na to, że wyprze całkowicie żywe instrumenty. Jeśli tak się stanie, to panowie, ja wielki miłośnik nowości pierwszy rzucę słuchanie muzyki filmowej.

TR: To się na pewno nie stanie – przynajmniej taki konserwatysta jak ja (pewnie jak i wy) w to nie wierzy. Chcę mariażu – ale na poziomie.

ŁW: Dla mnie może być przewaga elektroniki (wszak kocham 1492), ale musi być choć punkt zaczepienia. Coś żywego. Jak słucham niektórych partytur europejskich, widzę że są jeszcze szanse, żeby muzyka filmowa nie połknęła własnego ogona.

TR: Może być i cała elektronika – ale ma być pomysł. A nie, że ja włączam Tylera a on mi odstawia jakieś wtórne „techno mix disco” w stylu MV…

PS: Może skończymy rozmowę apelem o zrzutkę pieniędzy?

TR: Na co?

PS: Na przeszczep mózgu Jerry’ego Bruckheimera 😀

Najnowsze artykuły

Komentarze