Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Akira Yamaoka

Silent Hill 4: The Room

(2004)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 11-10-2017 r.

Silent Hill 4: The Room z początku wcale nie miało być kolejną częścią legendarnego cyklu wirtualnych survival horrorów. Akira Yamaoka, producent i reżyser dźwięku, chciał, aby gra była czymś w rodzaju drugiego sezonu serialu, a zatem miałaby rozpoczynać nowy rozdział w historii franczyzy. The Room weszło jednak ostatecznie w skład głównej serii, choć linia fabularna jest nieco odmienna od poprzedników. Przede wszystkim przerażające miasteczko Silent Hill zostało odsunięte na dalszy plan, a jego miejsce zajął tytułowy, nawiedzony rzecz jasna, pokój, od którego główny bohater (a zarazem i gracz), Henry Townshend, próbuje się uwolnić. W tej odsłonie uświadczymy też więcej akcji w porównaniu z wcześniejszymi częściami.

Ścieżka dźwiękowa z Silent Hill: The Room, za którą odpowiedzialny był oczywiście Yamaoka, trafiła na rynek pod kilkoma postaciami. Obok edycji limitowanych i innych cudacznych wariacji wydawniczych, wśród propozycji dla statystycznego melomana najodpowiedniejszy jest oczywiście podstawowy soundtrack, który będzie przedmiotem niniejszego tekstu. Jak to zwykle bywa w przypadku serii, podczas rozgrywki nie usłyszymy zbyt dużo utworów, a zatem materiał albumowy zajmuje głównie muzyka z filmików i cut scenek.

Fabularne różnice nie przekładają się jednak na odmienności w stworzonej przez Yamaokę koncepcji ścieżki dźwiękowej. Tak jak i w części trzeciej, tak i tym razem Japończyk odstępuje od bardziej ambientowych i industrialnych brzmień, kojarzonych chociażby z „jedynką”, na rzecz stylistyki zmierzającej w kierunku rocka progresywnego. Mamy więc sporo gitar elektrycznych, syntezatorów, perkusji, gdzieniegdzie także fortepian, a wszystko to zatopione w specyficznej dla serii (i samego Yamaoki) ponurej, mrocznej atmosferze.

O ile w przypadku czwartej odsłony Silent Hill raczej nie możemy mówić o jakiejś rewolucji brzmieniowej w kontekście budowania depresyjnego i chłodnego klimatu, o tyle recenzowany soundtrack wyróżnia się od poprzedników przede wszystkim przydzieleniem większej roli piosenkom. Yamaoka sięgnął w tej materii po sprawdzone w poprzedniej części nazwiska, Mary Elizabeth McGlynn i Joe Romersa.

Na tej płaszczyźnie wysuwa się głównie Room of Angel. Oniryczny śpiew McGlynn, hipnotyczna aranżacja, piękna, ale jednocześnie jakby podszyta fałszem melodia, czyni z tego utworu zdecydowanie najlepszą piosenkę serii, a także dzieło, które może śmiało konkurować z takimi klasykami, jak Silent Hill Theme z „jedynki”, czy Theme of Laura z „dwójki”. Niczego sobie są również, choć bardziej rockowe, Tender Sugar i Cradle of Forest. Warto też na moment zatrzymać się przy piosence Your Rain, w której przez kilkanaście sekund możemy usłyszeć odpowiednio zaaranżowany Silent Hill Theme. Umieszczenie gdzieś pośród utworów kultowego tematu głównego, można powiedzieć, jest swoistą tradycją soundtracków z serii Silent Hill.

Pomimo kilku fajnych piosenek, album niestety trochę się dłuży. Fakt, songi są ciekawymi przerywnikami, ale pośród niewokalnych utworów ciężko znaleźć jakieś bardziej wyróżniające się fragmenty, przez co materiał szybko zaczyna się zlewać w jedną całość (w pamięć zapada głównie Nightmarish Waltz). Nie chcę jednocześnie stwierdzić, że słychać tu jakieś wypalenie japońskiego kompozytora, w końcu porządna, „silenthillowska” aura towarzyszy nam od początku do końca płyty, ale jednak „czwórka” może na dłuższą metę męczyć, co raczej nie zdarzało się przy poprzednich tytułach. Zresztą nie pomaga w tym wszystkim ponad 70-minutowy czas trwania.

I tak też za główną atrakcję Silent Hill 4: The Room, w moim odczuciu, służy głównie garstka piosenek, z wybornym Room of Angel na czele. Reszta materiału, choć niewątpliwie klimatyczna, duszna i odpowiednio surowa w brzmieniu, odrobinę nuży. Zastosowane środki wyrazu też nie robią już takiego wrażenia, jak w przypadku pierwszego, drugiego, czy nawet trzeciego Silent Hilla. Myślę jednak, że gdyby zamknąć soundtrack w przystępnych trzech kwadransach, to moglibyśmy otrzymać porządne słuchowisko. Wypada jednak pochwalić Yamaokę za konsekwencję w kreowaniu tego wyjątkowego, muzycznego uniwersum, za skrupulatne poszukiwanie brzmieniowych barw, no i oczywiście za wspomniane piosenki. Nie jest to na pewno opus magnum Japończyka, ale dla fanów serii i tak zapewne będzie to pozycja spod znaku „must have”.

Inne recenzje z serii:

  • Silent Hill
  • Silent Hill 2
  • Silent Hill 3
  • Silent Hill: Origins
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze