Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jeremy Zuckerman

Scream: The TV Series Season 1 & 2

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 02-11-2016 r.

Krzyk Wesa Cravena zrewolucjonizował podejście do kina grozy. Połączenie krwawego slashera z elementami sensacji i czarnego humoru okazało się całkiem ciekawą mieszanką, która wniosła do gatunku wiele świeżości. Nie dziwne, że upojone sukcesem studio Dimension wielokrotnie powracało jeszcze do tej serii. Stworzone na przestrzeni dwóch dekad trzy sequele pozostawiały jednak wiele do życzenia. Aby więc produkt dalej mógł się sprzedawać, trzeba było pójść z duchem czasu – wysłać główną bohaterką, Sid, na zasłużoną emeryturę i zmienić miejsce toczącej się akcji. Zmieniono również docelową grupę odbiorców przenosząc historię w szkolne mury fikcyjnego miasteczka Lakewood. W końcu również zmieniono sposób przedstawiania tych wydarzeń, rozciągając fabułę na wieloodcinkowy periodyk, docelowo emitowany na antenie stacji MTV. Już sam pomysł tworzenia serialu pod szyldem muzycznej telewizji nie zwiastował niczego dobrego. I pierwsze odcinki niejako potwierdziły te obawy. Bowiem poza okazjonalnym, sentymentalnym spoglądaniem na kultową markę wylansowaną przez Cravena, w gruncie rzeczy zapowiadał się kolejny młodzieżowy bubel z ckliwymi historyjkami na tapecie. Całe szczęście serial stopniowo zaczął nabierać wyrazu, prowadząc do charakterystycznego dla filmowych odpowiedników, fabularnego twistu i finałowej krwawej łaźni. Niestety wielkiego szału w wynikach oglądalności nie było, co nie przeszkadzało producentom podjąć decyzję o kolejnych sezonach. I tutaj można już dzielić włos na czworo, bo z jednej strony druga seria wydaje się bardziej dojrzałą opowieścią, umiejętnie żonglującą stałymi elementami kina grozy. Drugą stroną medalu są arcysłabe kreacje młodych bohaterów, którzy smagani różnymi traumatycznymi wydarzeniami wydają się jakby niewzruszeni, funkcjonując jak wszyscy inni rówieśnicy.



Wrażenie poruszania się po jakieś utopijnej, wyrwanej ze świata realnego przestrzeni, potęguje również ilustracja muzyczna dzieląca się na utwory specjalnie skomponowane do serialu oraz… piosenki. Profil stacji zobowiązywał wszak do częstego i nachalnego promowania wybranych utworów z gatunku muzyki popularnej, co pierwszy sezon czynił nad wyraz gorliwie. Troszkę lepiej to wyglądało w drugiej serii, gdzie zachowano zdrowy kompromis między jednym elementem a drugim. Sięgając po ten periodyk można było się spodziewać, że „original score” ugnie się pod ciężarem funkcjonalności. Cóż, jeżeli pierwsze epizody faktycznie spychały ilustrację do roli mało istotnego tła, to w miarę rozwijania się fabuły zaczęła ona zyskiwać na swoim znaczeniu. Na pewnym etapie zacząłem również doceniać świetną formułę, jaką autor ścieżki dźwiękowej, Jeremy Zuckerman, wypracował na potrzeby tego widowiska. A była dosyć prosta. Idąc bowiem śladem gatunkowych klasyków, oparł całą grozę na instrumentach smyczkowych. Nawiązania do kultowej partytury Herrmanna były tutaj tak samo wyraźne, jak odniesienia do orkiestracyjnych zabiegów stosowanych przez Beltramiego w filmowych wersjach Krzyku. Zuckerman nie zdecydował się jednak na wykorzystanie jakiegokolwiek tematu sporządzonego przez swojego poprzednika. Decyzja zmiany konwencji była wiążąca również dla muzycznej ilustracji. Młody kompozytor skutecznie jednak rekompensuje ten brak trzema nowymi idiomami tematycznymi przypisanymi zarówno głównej bohaterce opowieści, Emmie, jak i tragicznym wydarzeniom w jakich bierze ona udział. Najbardziej w tym wszystkim imponuje sposób, w jaki kompozytor wykorzystuje dosyć ograniczone instrumentarium. Miota się przy tym pomiędzy iście herrmannowską metodologią budowania napięcia, smyczkowymi miniaturami, a elektronicznym ambientem będącym nośnikiem smutku i melancholii. Daje się przy tym wyczuć duże poszanowanie autora partytury do każdego z tych elementów. Wszystko to sprawia, że mimo dosyć skromnego aparatu wykonawczego, ścieżka dźwiękowa Zuckermana spełnia swoje funkcje należycie. Czasami nawet ociera się o brawurę w śmiałym opisywaniu filmowej rzeczywistości za pomocą smyczkowych miniaturek.

Przez dwa lata od premiery periodyku nikt nie zawracał sobie głowy wydaniem chociażby małych próbek tego muzycznego delikatesu. Prym wiodły songrtacki publikowane przez stację MTV. Dopiero po zakończeniu emisji drugiego sezonu (oraz dodatku halloweenowego) wytwórnia Lakeshore wypuściła cyfrowy album na którym znalazła się selekcja najbardziej znamiennych fragmentów „original score” z obu serii. Godzinny soundtrack wydawać się może tylko małą kroplą w morzu materiału, jaki powstał na potrzeby tego widowiska, ale w praktyce właściwie wyczerpuje potencjał tematyczno-stylistyczny kryjący się za tą partyturą. Jeżeli bowiem skoncentrujemy się na każdym fragmencie, jaki wybrzmienia w poszczególnych epizodach, to przekonamy się, że wiele utworów powiela w zmienionych aranżacjach raz narzuconą treść. Tyle w kwestii odniesień do całości przedsięwzięcia. Ale czy godzinne słuchowisko jest tak samo atrakcyjne dla statystycznego odbiorcy, co ciekawe w formie? Co do tego można mieć pewne wątpliwości. A rodzą się one na stylu podejmowanych przez kompozytora środków muzycznego wyrazu i względnego braku narracji. Ciężko bowiem opowiadać jakąś historię, kiedy z kilkudziesięciogodzinnego materiału przedstawia się tylko fragmenty. Efektem tego jest fascynujący i intrygujący album, choć na dłuższą metę troszkę męczący.

Ale o tym przekonujemy się dopiero pod koniec wertowania zawartości soundtracku. Początki wydawać się mogą zgoła zaskakujące, co udowadnia już temat przewodni serii wyeksponowany w suicie The Rules. Smyczkowy quasi-koncert bardziej bowiem przypomina tematy Abla Korzeniowskiego (np. do Penny Dreadful) aniżeli klasyczny motyw z filmu grozy. I słusznie, bo nie jest to melodia, po którą kompozytor sięga, by budować lub uwalniać napięcie. Bardziej odnajduje się w scenach, kiedy odsłaniane są kolejne elementy układanki przybliżające bohaterów do zdemaskowania sprawcy brutalnych mordów. Jest również ciekawym substytutem ilustracji wielu fabularnych twistów, czego przykładem jest miniaturka Sex Tape zdobiąca jedną ze scen pierwszego sezonu, bądź też bardziej „ablowe” The Cycle z początków drugiej serii. Ten ostatni przykład dobitnie pokazuje, że Zuckerman nie przywiązuje się na dłuższą metę do określonych sposobów interpretowania serialowych wydarzeń. Dosyć ważnym środkiem muzycznego wyrazu jest tu również fortepian oraz gitary elektryczne, które najlepiej sprawdzają się w roli instrumentów wiodących w ambientowych teksturach.



Takowych jest w ścieżce dźwiękowej do telewizyjnego Krzyku całkiem sporo, a ich źródeł doszukiwać się można w relacjach między bohaterami. Miłość, nienawiść, gniew, żal, smutek… Tak rozległą paletę emocji można było zinterpretować albo za pomocą rozbudowanych orkiestracji, albo właśnie przy pomocy neutralnych tekstur opartych na bardziej współczesnych brzmieniach. Nie mogło się to obyć bez odpowiedniego, tematycznego zaplecza. I tutaj album soundtrackowy od Lakeshore koncentruje się w głównej mierze na muzycznej wizytówce Emmy – dziewczyny wokół której budowana jest krwawa intryga. Temat zamknięty w formie suity (Emma Duval) nie robi tutaj większego wrażenia, zupełnie zresztą jak motyw miłosny między Noah a Zoe. Klasyczne, ambientowe granie można tu postrzegać w kategoriach przerywnika pomiędzy kolejną porcją świetnie skonstruowanej akcji.

Swoistego rodzaju kompromisem między sposobem opowiadania życiowych problemów nastolatków, a elementem grozy, jest utwór Possible Hallucinations. Narkotyczny nastrój zaburzany jest przez systematycznie nawarstwianą fakturę nie stroniącą od dysonansów. Solowa wiolonczela odcinająca się od tej tekstury przypominać może warsztat twórczy Stevena Price’a, ale dosyć szybko rewidowane jest to przez herrmannowski sposób budowania napięcia. I nie sposób nie zauważyć, że gdy przychodzi nam mierzyć się z jakąś mocniejszą sceną, Zuckerman wycofuje się na bezpieczne i sprawdzone pole kreowania muzycznego strachu. Idealnym tego przykładem jest motyw grozy skonstruowany na bazie wznoszących się i opadających smyczków. Choć na przestrzeni całego soundtracku występuje dosyć często, to jednak uwagę koncentrują tylko wybrane utwory. W moim odczuciu będzie to mistrzowsko budujący suspens za pomocą samych instrumentów smyczkowych, You Will Feel Safe Again, oraz troszkę bardziej eklektyczne It Has to Hurt.

Tak na dobrą sprawę każdy z opublikowanych na soundtracku utworów w jakimś stopniu zwraca na siebie uwagę. Nie oznacza to tym samym, że album jako całość jest słuchowiskiem wybitnym. Jednakże w zestawieniu z analogicznymi ścieżkami dźwiękowymi z filmowych Krzyków nie wypada źle. Należy docenić przede wszystkim świetny klimat budowany za pomocą dosłownie garstki instrumentów i subtelnej elektroniki. Rzadko się bowiem zdarza, aby muzyka do serialu kierowanego do młodzieży wykraczała swoją ambicją poza sferę funkcjonalną. A w moim odczuciu Jeremy Zuckerman czegoś takiego dokonał. Nie pozostaje mi więc nic innego jak bacznie obserwować rozwój kariery tego kompozytora, a wszystkim czytelnikom polecić przynajmniej jednorazową przygodę z tym soundtrackiem.


Inne recenzje z serii:

  • Scream (Deluxe)
  • Scream / Scream 2
  • Scream 3
  • Scream 4
  • Scream [2022]
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze