Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Game of Thrones [Season 6] (Gra o tron, sezon 6)

(2016)
4,7
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 17-08-2016 r.

Za prawdę powiadam Wam: „Zima nadeszła”! Aż chciałoby się rzec, wreszcie! Pod koniec szóstego sezonu słynnej Gry o Tron pojawiła się głośno zapowiadana wszem i wobec pora roku. Długo trwało jej przybycie i trudno powiedzieć ile lat minęło w Westeros, ale tych naszych sześć trzeba policzyć. Długi to okres, pełen intryg, zdrad, mordów i niezliczonej nagości. Szósta odsłona legendarnej batalii o jeden z najsłynniejszych tronów świata tradycyjnie oferowała wszystkie wyżej wspomniane elementy. Po raz pierwszy jednak władcy HBO nie mogli polegać już na piórze George’a R.R. Martina, który nie jest tak szybki w pisaniu, jak filmowcy w kręceniu serialu. Dlatego też powstała niezwykle nierówna odsłona, gdzie epickie i ważne momenty krzyżują się z grafomaństwem i brakiem taktu, wynikającym z braku silnego literackiego fundamentu. Mimo pewnych wad i uproszczeń ze strony HBO-odarzy widać wreszcie kierunek w jakim ta seria zmierza. Finał zdaje się widnieć na dalekim horyzoncie. I po raz pierwszy pod względem muzycznym można go wyczekiwać z napięciem. Nawet jeżeli w szóstym sezonie było trochę chaosu i zabrakło silnego książkowego podłoża, to nowym spoiwem, trwałym fundamentem, wręcz ostoją okazała się muzyka Ramina Djawadiego, co jest pewnym zaskoczeniem.

Tak jak potrzeba było sześć sezonów, aby przyszła zima, tak tyle samo czasu trzeba było najwidoczniej czekać na dobrą oprawę dźwiękową. I choć na przestrzeni lat słychać było poprawę w twórczości niemieckiego barda z irańskimi korzeniami, to nie raz była ona tłumiona w samym serialu. Zresztą sami producenci Gry o Tron David Benioff i D.B. Weiss podczas prac na pierwszym sezonie nie kryli się z tym jakiej muzyki w swym dziele oczekiwali. Czy też należy rzec, jakiej muzyki nie oczekiwali – nie chcieli orkiestrowego score, nie chcieli fletów, nie chcieli muzyki mogącej kojarzyć się ze średniowieczem i tak można długo wymieniać. Aż czasami w przerwach od łamania kołem Ramina Djawadiego, chciało się dać mu łyka wody i współczuć za niewdzięczne zadanie jakie mu powierzono. Z drugiej strony wracając do tortur jednak przez te lata można było mieć wiele zastrzeżeń do umuzycznienia tego serialu. Tym większe zaskoczenie, że tym razem od pierwszego do ostatniego odcinka słychać obecność muzyki w obrazie i przede wszystkim brzmi ona dobrze. Nie jest ona anonimową tapetą, jak to często w przeszłości miało miejsce. Miejscami aż można zwątpić, czy to wciąż ta sama ekipa odpowiada za umuzycznienie tej serii. Wystarczy zresztą spojrzeć na sam srebrny krążek upchany po brzegi utworami. Ba, jak ktoś jest zainteresowany to można nawet nabyć utwory bonusowe. Aż tyle tej muzyki napisał bard Djawadi na potrzeby tego sezonu. Czyżby panowie Benioff i Weiss przestali się wreszcie bać wyrazistych ścieżek dźwiękowych?

Stare porzekadło rzecze, że nie liczy się ilość, ale jakość. I spokojnie i pod tym względem słychać u Ramina Djawadiego poprawę. Nie tylko muzyka pojawia się w obrazie częściej niż nagie kobiece piersi, ale brzmi dobrze i wyraźnie. Przede wszystkim cieszy jak bard wykorzystuje i aranżuje tematy, które tworzył przez te sześć lat. A powstała ich zacna suma. Gdyż samo założenie, aby poszczególni bohaterowie, rody, miejsca miały przypisane muzyczne motywy, było i jest jak najbardziej słuszne. Jedyne problemy jakie się pojawiały w przypadku Gry o Tron to jakość poszczególnych lejtmotywów, czy ich wyeksponowanie w serialu. Tym razem nawet te motywy, które kiedyś mogły wydawać się nam miałkie, proste, nieciekawe, odpowiednio zaaranżowane, zorkiestrowane i odpowiednio wyeksponowane w serialu nabierają nowego charakteru. Przede wszystkim muzyka zdaje się być ciekawsza. Naturalnie, aby zachować muzyczną ciągłość Djawadi dalej stawia na dźwięk zawodzącej wiolonczeli i wszelakiej maści bębnów i perkusji. Ale nie stroni też od innych instrumentów czyniąc całą oprawę barwniejszą i technicznie bardziej dopracowaną.

Całkowicie nowym motywem jest ten przypisany Jonowi Snow, który otrzymujemy chociażby w takich kawałkach jak My Watch Has Ended, czy też Maester. Przejawia sie on jeszcze częściej przez cały soundtrack jak i w serialu, zważywszy że bohater ten stał się kluczowym graczem w walce o tron. Co więcej wyjaśniona zostaje wielka tajemnica związana z jego tożsamością, stąd też właśnie teraz otrzymuje on swój lejtmotyw. Utrzymany jest on w typowym dla serialu stylu, czyli smutnie zawodzącej wiolonczeli. Ale pewnej urody nie można mu odmówić. Jeżeli chodzi o stare tematy (w nowej odsłonie) to tradycyjnie króluje ten przypisany Daenerys Targaryen Matce Smoków. Ramin Djawadi nigdy nie ukrywał, że jest to jego ulubiona postać, co zresztą dane było nam słyszeć na kolejnych krążkach, gdzie utwory jej przypisane były tymi najciekawszymi. Nie inaczej jest tym razem gdzie bard wielokrotnie aranżuje temat jasnowłosej królowej i za każdym razem czyni to dobrze. Czy to w przypadku Blood Of My Blood gdzie Daenerys siedząc na potężnym smoku wygłasza mowę rodem z Bravehearta. W Reign owy temat przeradza się w muzykę akcji towarzyszącą Matce Smoków jak za pomocą swoich „dzieci” niższy ogniem flotę wroga. The Winds of Winter posiada również morski element. Tym razem jednak ilustruje on potężną flotę Daenerys Targaryen, wspomaganą oczywiście smokami, która wyrusza do Westeros, aby zdobyć słynny Żelazny Tron. Bardzo dobry utwór wieńczący krążek jak i ten szósty sezon. Chór i pięknie pulsujące smyczki dodają jemu należytej epickości. Oczywiście dla tych, dla których ta epika pachnie za bardzo stylem z Zamku Santa Monica Wielkiego Księcia Hansa Zimmera, można zaoferować Khaleesi kawałek wręcz zaskakujący swoją epiką, z dostojnym chórem, który ilustruje jak naga Daenerys wychodzi z płonącego namiotu Dothraków. Niech za siłę owej kompozycji poświadczy, że w serialu widząc nagą królową na tle buchających płomieni, w ogóle jesteśmy jeszcze w stanie zwrócić uwagę na oprawę dźwiękową.

Nie tylko Daenrys Targaryen towarzyszą odpowiednie nuty. Jak dobrze sięgniemy pamięcią pod koniec czwartej odsłony Arya Stark wyruszyła do Braavos, aby zostać Super Ninja Asasynem. Co prawda tajemny trening okazał się w praktyce myciem zwłok w ponurych podziemiach. Na szczęście muzycznie owy wątek nabrał w tym sezonie lepsze barwy niż owi umarli. Kawałek Needle jest bardzo dobrą aranżacją tematu Zabójców Bez Twarzy, który po raz pierwszy Ramin Djawadi zaprezentował w drugiej części Gry o Tron.Cztery lata później cieszy ona nas swoim sympatycznym brzmieniem w oparciu o dźwięk mandoliny. Zupełnie inną dynamiczną formę przyjmuje ten motyw w utworze A Paintless Death. Tutaj najdobitniej widzimy postęp jaki niemiecki bard z irańskimi korzeniami osiadły na amerykańskiej ziemi dokonał jeżeli chodzi o muzykę akcji. O ile dawniej ograniczała się ona głównie do przysłowiowego „walenia po garach”, tym razem nie tylko może się pochwalić bogatszym wykorzystaniem instrumentów, ale też tkwi w niej jakiś zamysł. Nawet jeżeli ową ideą jest inspirowanie się kompozycjami Sir Johna Powella „Jeźdźcy Smoków” do serii o agencie Jasonie Bournie. Z drugiej strony owy utwór ilustruje scenę pościgową, gdzie Arya Stark, po tym jak została wcześniej dźgnięta w brzuch i spadła z mostu dokonuje wyczyny, których i Bourne by mógł pozazdrościć. Dynamiczny kawałek doskonale współgra, a nawet wspomaga wydarzenia jakie się dzieją. A mianowicie wielki pościg po ulicach Braavos, gdzie Arya Stark z raną brzucha, biegnie niczym Usain Bolt, skacze z wysokości kilku metrów, miażdży uliczne stragany, wywraca się i stacza przez kilka minut po kilkusetmetrowych schodach, aby w finale po ciemku i krwawiąc wygrać pojedynek na szpady.

Nie oznacza to jednak, że nagle Ramin Djawadi opanował w pełni tajemną sztukę pomysłowego i inteligentnego action-score’u. Dalej oparty jest on na instrumentach perkusyjnych i nie raz może wydawać się ociężały jak rycerz w rynsztunku. Ale nawet wtedy pozwala sobie na parę przebłysków, jak chociażby w Hold The Door gdzie końcówka niezwykle ilustracyjnej i ciężkiej muzyki akcji przeradza się w smutny hołd oddany jakże chętniej wyszydzanej postaci. Z tą przejmującą aranżacją motywu Winterfell nie tylko współczujemy owemu bohaterowi, ale też czujemy pewne wyrzuty za te wszystkie wcześniejsze żarty. Pozostając przy Winterfell nie można wspomnieć o wielkiej bitwie oddziałów Jona Snowa przeciwko wojsku Ramsay’a. I tym razem muzyka ilustrująca tę potyczkę często jest toporna i mało przyjemna do słuchania na samym srebrnym krążku. Przy czym znowu za prawdę powiadam Wam, czasami trafiają się dobre fragmenty, jak chociażby dziecięcy chór wyśpiewujący temat Winterfell w The Winds of Winter. Słychać postęp w muzycznej nauce u barda i wreszcie ta ścieżka dźwiękowa zaczyna przypominać oprawę do widowiska fantasy. Są momenty tajemnicze jak The Red Woman, wspomniane epickie, przygodowe, liryczne, a nawet magiczne.

Na szczególną uwagę zasługuje ponad dziewięciominutowy utwór pt. Light of the Seven, który stoi jako symbol i znak postępu jaki się dokonał w muzyce Ramina Djawadiego. Już sama długość może wywołać zdziwienie zważywszy, że najczęściej prace barda wykorzystywane były głównie do finałów poszczególnych odcinków i na napisy końcowe. Tym razem włodarze z HBO naprawdę pozwolili na zaistnienie ponad 9 minutowej kompozycji w obrazie i to nawet w trakcie scen dialogowych (!). A jakżesz ona inaczej brzmi od tego cośmy do tej pory słyszeli w tym serialu przez ponad 6 lat. Djawadi nie sięga w pierwszej linii po zawodzącą wiolonczelę ani perkusję. Nie, w tym utworze urodzony w grodzie Duisburg bard osobiście wykonuje partie na pianinie i organach. Słuchając go po raz pierwszy można się zastanowić czy w ogóle jeszcze jesteśmy w Westeros? Swoim minimalistycznym stylem może on się kojarzyć z twórczością takich muzycznych arystokratów jak Ludovico Einaudi, Philip Glass, Max Richter, czy Michael Nyman. I tutaj może pojawić się problem, gdyż niektórzy mogą uznać, że nie pasuje on do świata przedstawionego. Może być w tym trochę prawdy, choć w samej długiej i dramatycznej scenie wypada naprawdę bardzo dobrze. I któż wie, czy nie jest to najlepszy utwór jaki Ramin Djawadi skomponował na potrzeby Gry o Tron, a czy nawet nie w całej kompozytorskiej karierze?

Za prawdę powiadam Wam można poczuć się nieswojo po zapoznaniu się z szóstą odsłoną słynnej Gry o Tron i to zarówno w obrazie jak i na srebrnym krążku. Wraz z każdą kolejną częścią uczeni w muzyce filmowej zastanawiali się czy Ramin Djawadi dostanie parę batów po rzyci, czy nie? I oczywiście zawsze w tle pojawiała się biedna zwierzyna. I choć z czasem bard unikał chłosty, to jednak pod koniec mógł liczyć wyłącznie na skromny poczęstunek. Tym razem jednak zasłużył na ucztę z dorodnym kurczakiem i beczkami wina. I choć może nie jest to jeszcze stół biesiadny godny króla, czy mężnego rycerza, ale i tak jest powód do radości i świętowania, gdyż wreszcie otrzymaliśmy od Ramina Djawadiego dobry soundtrack do Gry o Tron!

Inne recenzje z serii:

  • Gra o tron: sezon 1
  • Gra o tron: sezon 2
  • Gra o tron: sezon 3
  • Gra o tron: sezon 4
  • Gra o tron: sezon 5
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze