Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Yo-Yo Ma Plays the Music of John Williams (koncert)

-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

Idea tej płyty zrodziła się podobnie jak pomysł powstania wspólnego albumu Yo-Yo Ma i Ennio Morricone. John Williams postanowił w tym przypadku nie tak jak słynny Włoch prze-aranżować swoją istniejącą muzykę filmową, lecz wydać muzykę z napisaną specjalnie „pod” chińskiego wirtuoza. Oczywiście z wiodącym użyciem wiolonczeli. Estyma Yo-Yo Ma na światowej scenie muzycznej bardzo wzrosła przez ostatnie lata. Po sukcesie muzyki z Siedmiu lat w Tybecie, był duszą oscarowej kompozycji z Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka a każdy liczący się kompozytor współczesny (jak i filmowy) zapragnął współpracować z tym muzycznym fenomenem (jak np. Philip Glass przy ostatniej części trylogii Qatsi). John Williams napisał specjalnie dla Ma koncert wiolonczelowy, trzy utwory na wiolonczelę (Three Pieces for Cello) oraz min. zaadaptował pewne elementy muzyki z Siedmiu lat w Tybecie. Właśnie taki zestaw możemy znaleźć na ich wspólnym przedsięwzięciu spod szyldu Sony Classical, które od wielu lat wydaje muzykę obu panów.

Album podzielony jest na dwie odsłony. Pierwsze cztery utwory to właśnie ów wspomniany koncert wiolonczelowy (napisany już w 1994 roku), natomiast druga połowa to kolejne, oryginalne kompozycje Williamsa, stanowczo odmienne od większości jego powszechnie znanej muzyki filmowej. Rolę przewodnią gra tu solowa wiolonczela, instrument, który potrafi wywołać wielkie emocje. Nacechowany swoistą nostalgią, ale też bardzo skrajny w przekazywanym brzmieniu: od szorstkości po przepiękne, pełne ciepła sekwencje. Muzyka Johna Williamsa z jaką przychodzi nam się tu zmierzyć jest kompozycją bardzo głęboko zakorzenioną we współczesnej muzyce klasycznej. Z pewnością będzie ona raczej dość trudna w odbiorze dla słuchacza muzyki filmowej, przyzwyczajonego do klarownych idei muzycznych, melodyki i progresji, jednakowoż zakorzeniona jest w dużym stopniu w stylu kompozytora. Najtrudniejsze w odbiorze są fragmenty gdzie wiolonczela Ma gra samotnie, bez „wsparcia” (lub z bardzo nielicznym) orkiestracji. Wtedy instrument ten kreuje dość chłodny, spotykany w muzyce klasycznej, beznamiętny nastrój, będący raczej w stanie zadowolić wytrawnych melomanów klasycznej sceny. Większość utworów ma bardzo kontemplacyjny i refleksyjny charakter, zanurzony w posępnych i czasami ponurych teksturach na sekcje smyczek, tak znanych z poważnych projektów Williamsa ostatniego czasu. Okazjonalnie kompozytor daje „odetchnąć” palcom Ma i wtedy to jesteśmy świadkami żwawych, rozpisanych na mocniejsze instrumentarium fraz przypominających jego muzykę olimpijską i patriotyczną (np. muzyka do dokumentu Spielberga An Unfinished Journey – wydana na albumie American Journey).

W pierwszym utworze („Theme”) pojawia się niezwykle banalny, 3-nutowy temat, który mimo całej swojej trywialności, co za ironia – zdobywa całą uwagę słuchacza… Ale największa siła tkwi przecież w prostocie, prawda? Jego brawurowe intonacje na trąby i uderzenie kotła są interludiami pomiędzy ekspresyjną wiolonczelą Ma, która wykonuje dość dramatyczne frazy, również wykorzystując ów temacik. Ożywienie wnosi nerwowa, inspirująca muzyka w klimatach A.I. a w tle minimalistyczne, pulsujące brzmienia smyczek i fletów. Utwory dotyczące koncertu są długie i nie zawsze w całej swej rozciągłości ciekawe, ale wyłowić tam można sporo świetnych momentów. Ale tego po twórcy pokroju Williamsa należało się raczej spodziewać. Piękne 7 minut stanowi elegia na wiolonczelę i orkiestrę, w której Williams wykorzystuje malutki temat z mojego ulubionego utworu na soundtracku z Seven Years in Tibet„Regaining a Son”. Myślę, że każdy kto zna tą przepiękną (choć niezwykle króciutką), emocjonalną muzykę wie z czym mamy tu do czynienia, gdyż utwór ten to jej swoiste rozwinięcie. Twórca napisał go ku pamięci zmarłych dzieci zaprzyjaźnionej z nim skrzypaczki – piękny gest. Wrażenie robi 15-minutowa impresja „Heartwood”, tym razem inspirowana albumem ze zdjęciami drzew i lasów, podarowanego przez przyjaciela kompozytora. W muzyce czuć mglistą, atmosferyczną duszę lasu. Z kolei bardzo trudne w odbiorze są ścieżki nr 6 i 7, skrajnie impresjonistyczne i abstrakcyjne, choć zapewne doskonałe z technicznego punktu widzenia; jak możemy dowiedzieć się z posłowia autora, odnoszące się do afro-amerykańskiej historii Stanów Zjednoczonych (historia USA – jedna z najbardziej znanych inspiracji kompozytora…).

Yo-Yo Ma Plays the Music of John Williams stawia wyzwania, to na pewno. Wiele osób będzie porównywało ten album z płytą Ennio Morricone, lecz wydaje mi się, że porównania te nie mają wiele sensu. Obie różni cel, z jakim muzyka na nich umieszczona została napisana. Podczas gdy płyty Morricone słucha się wspaniale, podziwiając geniusz tak muzyki maestro jak i zaadaptowania jego najlepszych fragmentów na wiolonczelę Chińczyka, jest ona tylko reminiscencją muzyki już napisanej, muzyki która bezwzględnie trafi do „szerszego” spektrum słuchaczy. Z kolei pozycja Williamsa daleko wyodrębnia się od jego filmowych kompozycji, jest muzyką oryginalną i prawdopodobnie jedną z niewielu szans zapoznania się z poza-filmową twórczością, nazywanego już dziś jednym z największych kompozytorów XX wieku, autora. Jej abstrakcyjna czasami forma a i uciekająca w atonalizm, może być dla wielu słuchaczy niestrawna, dodatkowo biorąc pod uwagę jej praktycznie klasyczne brzmienie (przypominając np. Purpurowe skrzypce). Z pewnością muzyka z klasą. Polecić raczej ją można fanom kompozytora jak również słuchaczom lubującym się w ponownym odkrywaniu muzyki i jej kontemplacji. To jeszcze nie koniec współpracy obu panów – w 2005 roku obaj uczestniczyli przy nagrywaniu ścieżki dźwiękowej z Wyznań gejszy.

Najnowsze recenzje

Komentarze