Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marco Beltrami

Woman in Black, The (Kobieta w czerni)

(2012)
3,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 17-08-2013 r.

Marco Beltrami jest jednym z tych kompozytorów, których nieco trudno umiejscowić w panoramie współczesnych twórców muzyki filmowej. Z jednej strony, jego dokonania spotykają się z przesadną życzliwością amerykańskich słuchaczy, którzy upatrują w nim jednego z najważniejszych współczesnych przedstawicieli gatunku; z drugiej strony, na naszym polskim poletku, Beltrami zbiera nieraz niezasłużoną, czasem wręcz nieuczciwą krytykę. Oczywiście, jak zawsze prawda leży gdzieś pośrodku. Przede wszystkim, twórca Hellboy’a jest kompozytorem ewolucji, nie rewolucji. Stąd też brak w jego dyskografii prac dla gatunku przełomowych, wywracających konwencję do góry nogami. Zarazem jednak Beltrami góruje nad zwykłymi (nierzadko popularniejszymi w środowisku fanowskim) hollywoodzkimi wyrobnikami permanentą wolą eksperymentowania z dźwiękiem. Nie pozwala sobie na radykalne wolty stylistyczne, ale jednocześnie kombinuje z brzmieniem na poziomie aranżacyjnym, korzysta z nieszablonowego instrumentarium, lubuje sie z niekonwencjonalnej dźwiękowej dłubaninie.

W Kobiecie w czerni James Watkinsa gatunek horroru zatacza krąg: punktem wyjścia jest najzupełniej klasyczna, gotycka historia o duchach, z której wywodzą się wszystkie współczesne hollywoodzkie obrazy o nawiedzonych domach. Tradycyjna opowieść, ubrana w tradycyjne szaty, eksploruje jednak mnóstwo chwytów, które wykształciło kino grozy ostatnich lat. Wizualna stylistyka filmu oraz jego obyczajowa tematyka (zmaganie się z bólem po stracie najbliższych) przenikają do ilustracji Beltramiego, który – w powiedzmy to od razu: dość zachowawczy sposób – próbuje łączyć romantyczno-wiktoriańską poetykę z właściwymi sobie, modernistycznymi zapędami.


„Woman in Black nie jest kompozycją o dużej intensywności, ale bez wątpienia kompozytorowi udało się wykreować na jej potrzeby ciężki, fatalistyczny klimat, który koresponduje ze skąpanymi w barwach gotyckiego horroru kadrami oraz nastrojem przenikania świata żywych i umarłych. Z uwagi na tradycjonalizm filmu, trudno się dziwić, że Beltrami buduje swoją ilustrację przy pomocy dobrze znanych klocków. Lwią część roboty wykonuje niezły motyw główny, dla którego bazą jest powtarzana w dwóch różnych tonacjach, pięcionutowa minimalistyczna konstrukcja, niosąca ze sobą aurę posępnej tajemnicy (Crossing the Causeway, Journey North, Cellar Eye) i poszukiwawczej determinacji (The Attic Room). Motyw nie zawiera wprawdzie żadnej rozbudowanej, przyciągającej uwagę słuchacza linii melodycznej, ale trzeba Beltramiemu oddać, że pieczołowicie i całkiem przekonująco odzwierciedla atmosferę wiktoriańskiego mroku. Utworów w takim klimacie jest na albumie zresztą więcej (np. Fireside) i kilkakrotnie przekonująco pełnią one rolę emocjonalnych kulminacji (Into the Fire, Reunion), odzwierciedlających cierpienia głównego bohatera, niezdolnego pogodzić się ze stratą żony i na próżno usiłującego przeciwstawić się zagadkowym, tragicznym zgonom na Węgorzowych Moczarach.

Z uwagi na powyższe stylizacje, stosunkowo niewiele jest w Woman in Black dosłownego horroru – ale jeśli taki się zdarza, potrafi być całkiem sugestywny. Jako że przerażające wydarzenia w filmie dotykają dzieci, Beltrami sięga po sprawdzony już wielokrotnie chwyt kina grozy, czyli motyw dziecięcej kołysanki. Pomysł sam w sobie męczy wtórnością, ale może podobać się wykonanie – otwierający płytę utwór stopniowo, przy wtórze kołysankowej melodii, intensyfikuje złowróżbne orkiestrowe tło, które przy końcu sekwencji eksploduje naprawdę mrożącymi krew w żyłach smyczkowymi dysonansami. Podobnie ekstremalna, smyczkowa intensywność wieńczy inny typowo horrorowy utwór, rozkrecający się klimatycznie Summoning the Woman in Black. Motyw kołysanki zaś będzie kilkakrotnie przewijał się przy okazji nadnaturalnych zjawisk, stanowiąc typowy, acz funkcjonalny zwiastun nadejścia postaci odzianej w czerń.

Wracając jeszcze na chwilę do kwestii eksperymentatorskich, zauważyć można, że wprawdzie Beltrami zasadniczo postawił na bardzo klasyczne brzmienie, ale tu i ówdzie przemycił kilka ciekawych rozwiązań, które mogą spodobać się sympatykom jego podejścia do ilustracji. Rytm odmierzany dźwiękami skrzypiącego krzesła (The Door Opens), niemalże goldenthalowskie, przeciągłe frazy sekcji dętej (Into the Fire, Rising from the Mud), zacieranie granic między muzyką a filmowymi dźwiękami, czy wreszcie subtelne, elektroniczne pejzaże, sugerujące obcowanie z czymś pochodzącym z niematerialnego świata – wszystko to pokazuje, że twórca Hellboy’a wkłada w swoją muzykę odrobinę pomyślunku i kreatywności, szukając ciągle nowych rozwiązań.

Ścieżka Beltramiego skierowana jest oczywiście przede wszystkim do miłośników gatunku i jako dość typowej reprezentantce filmowego horroru trudno wystawiać jej wysokie oceny. Na pewno nie jest to muzyka błyszcząca w połączeniu z obrazem – bardziej aniżeli na szokujące chwyty audiowizualne, kompozytor stawia na konsekwentne budowanie gotyckiej atmosfery, aczkolwiek bez tej przebojowości, która była udziałem choćby elfmanowskiego Wilkołaka. O ile zatem po seansie filmu nie zostaje w głowie zbyt wiele konkretnych nut, o tyle ogólny nastrój ilustracji udziela się i powoli wciąga. Beltrami nigdy, nawet w swoich najlepszych horrorowych pracach (Mimic, Don’t Be Afraid of the Dark), nie był showmanem i podobnie Kobieta w czerni pozbawiona jest pamiętnych uniesień, w jakich lubuje się muzyka filmowa. Nadrabia natomiast nastrojem i to jest chyba coś, co kompozytor przede wszystkim chciał osiągnąć.

Najnowsze recenzje

Komentarze