Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Craig Armstrong

Victor Frankenstein

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 03-03-2016 r.

Hollywoodzki uwiąd twórczy powoduje, że w ostatnich latach z uporem godnym maniaka próbuje się tam wskrzeszać lub remake’ować klasyczne marki, serie i postacie z historii kina. Zachłanni producenci już planują całe trylogie i franszyzy a tu widownia pokazuje im środkowy palec i z interesu nici… Stało się właśnie tak – co było nie trudne do przewidzenia – z kolejną wariacją na temat historii Frankenstein’a i jego monstrum. Wypuszczony pod koniec 2015 roku do kin Victor Frankenstein okazał się finansową klapą, będąc słabiutkim połączeniem kina akcji w duchu nowoczesnego Sherlocka Holmes’a z dreszczowcem, choć mnie w nim najbardziej straszyła fryzura Daniela Radcliffe’a (na równi z jego drewnianym aktorstwem). Jak w tym projekcie znalazł się kompozytor pokroju Craiga Armstronga? Ano tak, że znał się od ponad dwudziestu lat z reżyserem i swoim krajanem Paulem McGuiganem i dopiero ten film dał im szansę wspólnej współpracy. Muzyka Armstronga w filmie pozostaje nieco na uboczu, często ginie pod chaotyczną akcją i stałym krzyczeniem Jamesa McAvoya w roli słynnego doktora. Jednak jej odbiór na wydanym przez La-La Land krążku przywraca jej należyty ciężar i daje szansę na spokojniejsze dosłuchanie się kilku ciekawych oraz dobrych rozwiązań. Z pewnością z tej dwójki kolegów to kompozytor wyszedł z tej próby z obronną ręką.

Płyta wydania soundtrackowego unaocznia przede wszystkim to, że Armstrong podszedł do sprawy dość prostolinijnie. Victor Frankenstein jest w dużej mierze pracą lejt-motywiczną, opartą na czterech głównych tematach. Główny prym wiedzie muzyczna sygnatura dla postaci Igora, asystenta doktora – trochę typowa dla kompozytora, melancholijna, smutnawa melodia. Drugi ważny temat przeznaczony jest dla postaci Frankenstein’a. Bardziej modernistyczny, oparty o progresję (również właściwą dla Szkota), mogący się kojarzyć z pseudo-marszem. Temat ten jest głównie wykorzystywany w sekwencjach akcji, ucieczek, czy też pracy dwojga ‘naukowców’ nad swoimi wybrykami natury. Trzeci z nich to quasi-walczyk dla wątku miłosnego w filmie oraz obiektu westchnień Igora (Lorelei). Temat może się podobać, choć trzeba przyznać że dość średnio wypada na tle podobnych, romantyczno-emocjonalnych dokonań kariery Armstronga; choć czuć w nim pewną mroczność. I w końcu czwarty, najbardziej wyrazisty, chociaż jest to po prawdzie wariacja tematu Igora. Mowa tu o będącym nieco w stylistyce Michaela Nymana, często emocjonalnie intensywnym i zwiastującym nieuchronność Dark Red Theme. Tematowi temu poświęcone są trzy utwory (z dopiskiem 1, 2 oraz 3) a także dominuje w innych fragmentach partytury. Myślę, że jest na tyle dobry, że godny byłby umieszczenia na jakiejś kompilacji (np. potencjalnemu Film Works 2) filmowej twórczości autora muzyki

Kompozycja Armstronga w dużej mierze jest bardzo klasyczna i orkiestrowa a wykorzystana została tu londyńska orkiestra sesyjna wraz chórem. Oprócz środków orkiestrowych usłyszeć można znane z portfolio twórcy charakterystyczne elektroniczne loopy, starszej daty syntezatory a także specyficzny instrument należący do grupy idiofonów – harmonikę szklaną. Upust sile orkiestry Szkot daje w kilku utworach akcji. W Basement Raid, opartym na Dark Red Theme wyróżnia się dynamiczne tempo, ciekawie zaaranżowany chór (ha!ha!ha!) oraz metrum, w którym można byłoby się doszukać nawiązań do Draculi Kilara. Z kolei agresywny rajd w Prometheus Ascending bliższy jest intensywnej muzyce horrorowej spod znaku Christophera Younga, z gwałtownymi uderzeniami perkusji, wybuchami orkiestry i terroryzującymi smyczkami. W ruch idą też brudnie zabarwione dęte, wiolonczele i perkusja. Armstrong powraca tu do swoich bardziej dynamicznych prac jak Niesamowity Hulk czy Elizabeth: Złoty wiek i muszę przyznać, że nadal wie jak to robić, tym bardziej, że nie kopiuje tu nikogo (w odróżnieniu od większości współczesnych twórców, którzy akcję piszą w jednym, słusznym nurcie). Warto wspomnieć oczywiście o roli chóru, którego spektrum jest dość szerokie – od delikatnego nucenia, poprzez inspirację (świetne Dark Red Theme 2), po epicką asystę cięższej muzyce akcji.

Victor Frankenstein nie będzie z pewnością należał do czołówki dokonań Craiga Armstronga, ale zaskakująco dobrze spisuje się w oderwaniu od kiepskiego filmu, któremu towarzyszy. Wytwórnia La-La nawet przy swoich regularnych wydaniach stara się nie zejść z pewnego wypracowanego poziomu. Raz, że dostajemy dość hojną albumową prezentację, włącznie z utworami naśladującymi muzykę źródłową (Clown), dwa – 12-stronnicową książeczkę z wypowiedziami kompozytora i reżysera (obaj poza wzajemnym komplementowaniem niestety wiele więcej o muzyce jak i procesie nie piszą). Płyta ma także swoje wady. Pierwszym jest długość (prawie 70 minut), co przy fakcie, że praca ma dużą wymienność tematów, powoduje też, że po pewnym czasie zaczyna nużyć. Trzy kwadransowy program byłby w zupełności wystarczający, tym bardziej że płyta ma dość mocny finał, który traci swój wydźwięk przy tak obszernym czasie. Inna sprawa to montaż z udziałem paru krótkich (40-60 sekundowych) utworów, które w zasadzie nic nie wnoszą do jej odbioru. Dzisiejsze trendy i możliwości wydawania muzyki filmowej zmieniły się pod tym kątem (często albumy zajmujące całą objętość krążka), ale jak pokazuje ten przykład – nie do końca na lepsze. W tym przypadku ilość muzyki zniekształca jej odbiór. Mimo to, Victor Frankenstein to dość dobry score, nie mający szczęścia do słabiutkiego filmu, napisany klasycznie, z dobrymi tematami, które Craig Armstrong często ze sobą przenika, co jest również dowodem, że osoba która się tym zajmowała jest kimś więcej niż zwykłym rzemieślnikiem. Odbiór w filmie może być dla tej pracy krzywdzący, natomiast kilka seansów z płytą ujawnia pewne bogactwo i techniczną biegłość twórcy. Problem leży głównie w jej prezentacji, dlatego też przy ocenie za płytę będą figurowały trzy gwiazdki, ale faktycznie zasługuje na dość mocne trzy i pół.

Najnowsze recenzje

Komentarze